„Lato” Kiryła Sieriebriennikowa – jednego z bardziej cenionych rosyjskich reżyserów filmowych i teatralnych średniego pokolenia – rozczarowuje. Film, który miał także swoją dramatyczną historię pozaartystyczną związaną z zatrzymaniem i osadzeniem w areszcie domowym reżysera dzieła, nie przejdzie do historii rosyjskiego kina. Piszę to z wielką przykrością, bo temat losów liderów leningradzkich zespołów rockowych: Majka Naumenko („Zoopark”) i Wiktora Coja („Kino”) – jest świetnym materiałem na dobrą i elektryzującą fabułę. To mogła być frapująca opowieść o ludziach zniszczonych przez komunizm, których muzyka po latach wystawiła im pomnik trwalszy niż ze spiżu.
To nie jest rosyjski „Control”
Tyle oczekiwania, by rzeczywistość okazała się inna. „Lato”, co trzeba jasno powiedzieć, nie jest na pewno rosyjskim odpowiednikiem „Control” Antona Corbijna (świetny film o życiu i śmierci Iana Curtisa, wokalisty Joy Division), tym bardziej zaś nie ma go co porównywać ze słynnym „The Doors” Oliviera Stone’a. W konwencji ciekawego balansu między fabułą a muzyką nie zbliżył się także do swojego rosyjskiego odpowiednika czyli znakomitych musicalowych „Bikiniarzy” Walerego Todorowskiego. Zgadzam się ze zdaniem Konstantego Usenki, rosyjskiego muzyka i autora książki „Oczami radzieckiej zabawki. Antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu” twierdzącego, że jest to film „trochę na eksport, trochę dla nastolatków” a „wielu ludzi spoza Rosji dzięki niemu może dowiedzieć się, że była taka muzyka z leningradzkiego undergroundu”. Mimo to obraz prócz wartości poznawczych (by nie powiedzieć „edukacyjnych”) nie buduje interesującego spojrzenia na legendę Wiktora Coja. Szkoda, bo lider „Kina” jest obecnie „najbardziej wyrazistą i charyzmatyczną postacią w rosyjskiej popkulturze […] a jego piosenki cały czas mają wpływ na kolejne pokolenia”, jak twierdzi Usenko.
W filmie Sieriebriennikowa szwankuje opowieść, historie głównych bohaterów są zbudowane płasko i bez głębi. Kreowane napięcie między dwoma protagonistami nie przekonuje, średnio porywające są też dialogi. A przecież teoretycznie wszystko powinno w tym obrazie zagrać. Młodzi, przystojni rockmani którzy nie mogą rozwinąć skrzydeł w siermiężnym „radzieckim raju” to mógł być kinowy samograj. Użyjmy wytartych klisz, które zazwyczaj się fabularnie sprawdzają. Bohaterowie „Lata” to atrakcyjni chłopcy grający na gitarach, palący biełomory, rozczochrani i w ciemnych okularach – cóż lepszego chcieć? Dodajmy jeszcze buntowniczą muzykę jaką tworzą w opresyjnym świecie. W zasadzie trudno o bardziej filmowe i popowe postaci. Ale to jeszcze nie koniec! Prócz zderzenia z realiami komunistycznej dyktatury mamy (jakby było mało) w filmie Sieriebriennikowa trójkąt miłosny: Mike (grany przez naturszczyka – wokalistę zespołu Zwieri Romana Bilyka), Natasza (Irina Starshenbaum) oraz Wiktor (koreański aktor Teo Yoo). Zachwyt nad nietuzinkową twórczością, nieformalna rywalizacja między liderami zespołów ale i artystyczne wspierane się nawzajem – wszystko zostało ostatecznie wyparte przez pożądanie do kobiety. Rodzina i małżeństwo pokonało punkrockowe szaleństwo. Innym, estetyczno-wizualnym atutem obrazu są również czarno-białe panoramiczne zdjęcia.
Poza tym morze, wino, kobiety i śpiew… Nostalgiczne uniesienia, kipiąca od energii młodzieńcza fantazja – jednym słowem wszytko na pozór prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Cóż z tego, skoro to nie zagrało, zaś teoretycznie pociągające wątki się nie zsumowały? Może dlatego, że fabularną miejscem akcji jest ZSRR a nie Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone? W filmie prawie w ogóle nie wydobyto kluczowego dla tego obrazu tła epoki czyli breżniewowskiego Sowieckiego Sojuza, który dla takich ludzi jak Mike Naumenko i Wiktor Coj był miejscem dość brutalnych doświadczeń; miejscem, które niszczyło ludzi i wszelką niezależność. Nie da się tego porównać z brytyjskimi „Control” czy „Śniadaniem na Plutonie” w reżyserii Neila Jordana.
Lato, Lato wszędzie…
Grzechem pierworodnym tego obrazu wydaje się być również jego tytuł. To on właściwie nakreślił „cukierkową” i „wakacyjną” fabułę. Otóż na obrzeżach Leningradu, na plaży, w upalne letnie przedpołudnie z ręki do ręki wędruje butelka taniego mołdawskiego „kwacha”: młodzież korzysta z kanikuły. Właśnie w takim anturażu pierwszy raz spotykali się członkowie rockowej grupy „Zoopark” Majka Naumienki oraz przyszła legenda sceny alternatywnej Wiktor Coj, który zafascynowany Lou Reedem będzie protoplastą radzieckiej „nowej fali” undergroundu i frontmanem grupy „Kino”. Tyle, że na ekranie to spotkanie wyglądało bardziej jak piosenki „Formacji Nieżywych Schabuff”, gdzie wokalista Aleksander Klepacz śpiewał: „Lato, Lato wszędzie, zwariowało oszalało moje serce / Lato, Lato wszędzie, a Ty dziewczę zaraz wpadniesz w moje ręce.” To doprawdy nie jest punkrockowa estetyka.
Oglądając plażowe sceny z „Lata” przypomniał mi się również film Jacka Borcucha „Wszystko co kocham”. I tam mamy młodzieńczą fascynację „zakazanym” przez peerelowskie władze punkiem, pierwsze miłości i zawody. Niemniej po drodze był również stan wojenny i przyspieszony kurs dorastania „ładnych chłopców”. Tymczasem w „Lecie” Rosja lat 80, która winna być chropowata, obskurna i brzydka, gdzie alkohol lał się litrami, beznadzieja stała się gorzką powszechnością a za najlepsze narkotyki uchodziły klej i butapren, tam Rosja wygląda nadzwyczajnie glamur! Prawie jak z paryskiego żurnala. Chłopcy i dziewczęta, co prawda imprezują do upadłego, tyle, że jakoś nie widać z jakimi kosztami może się to wiązać. Aż na usta ciśnie się pytanie, czy w leningradzkim świecie undergroundu nie puszczało się pawia? Owszem, można dostać w pysk od niemiłej radzieckiej milicji, ale też jakoś miękko i bez przerażenia. Rozumiem, że Sieriebriennikow chciał zrobić film osobisty, specyficznie oddający hołd ludziom, którzy poprzez muzykę manifestowali bunt i wolność. Tyle, że środki jakie użył, spowodowały, otarcie się „Lata” o kinowy banał. Przypomnijmy – w rzeczywistości rosyjscy undergroundowcy przeżywali podczas breżniewowskiej ery prawdziwy koszmar. Szykany jakich doznawali nie były cierpieniami na pluszowym krzyżu. Regularnie lądowali w kryminale, byli wyrzucani z pracy, prześladowano ich za rzekomy lub prawdziwy homoseksualizm, cierpieli skrajną biedę (bo przecież takiej muzyki nikt nie chciał w ZSRR wydawać) a w nagrodę za swoją twórczość trafiali najczęściej do psychuszki. Niestety, o tym wszystkim z obrazu Sieriebriennikowa się nie dowiemy.
Ściszony rosyjski punk
Natomiast muzycznie „Lato” jest wprost fantastyczne! Te utwory same się bronią! Bardzo dobrze, że zostają przywrócone potomności i młodym odbiorcom, którzy (idę o zakład w przypadku polskiej publiczności) kompletnie ich nie znają. Tym bardziej nie rozumiem decyzji reżysera by dodatkowo częstować widza dość kiczowatymi przeróbkami klasycznych utworów Davida Bowiego, Blondie, Lou Reeda, Sex Pistols czy T-Rex. Doprawdy „Psycho Killer” Talking Heads czy „The Passenger” Iggy’ego Popa nie odświeżą nam spojrzenia na tamte czasy, natomiast rosyjski punk: tak! Oczywiste jest, że bohaterowie filmu wzorowali się na gwiazdach z Zachodu, ogromnym wysiłkiem zdobywali ich płyty, inspirowali się nimi – niemniej wolałbym posłuchać więcej piosenek „Kino” i „Zoopark”. Te zachodnie znamy przecież do bólu. Poza tym to przecież utwory twórców zza żelaznej kurtyny najlepiej opisują ich świat.
Niestety najmocniejsze strony tego filmu są nie wykorzystane. Dostajemy jedynie ich posmak w scenach osobliwych koncertów z urzędnikiem pilnującym, aby młodzież na nich za bardzo nie hałasowała. Dociera do nas echo ballad „Kina”, gdy zespół kończy grać specjalny domowy koncert u kogoś w salonie. Słychać, że nierzadko bywały to piękne, wzruszające piosenki, które spokojnie mogłyby ponieść tę historię. A jednak reżyser chyba nie do końca wierzy w siłę rosyjskiego punka. Czyżby uznał, że dla komercyjnego odbioru filmu takie utwory mógłby być niezrozumiałe?
Na karykaturalną zakrawa też scena koncertu, podczas której zademonstrowana została rozbieżność między rzeczywistą, zachowawczą reakcją pilnowanej publiczności, a prostodusznym ideałem o szalejących fanach zdzierających ze siebie ubrania. Scena została opatrzona „pedagogicznym” wyjaśnieniem: „To się nie wydarzyło”. Czy naprawdę musimy tak łopatologicznie tłumaczyć widzowi, co było, a co nie było dozwolone w lat 80 w Związku Radzieckim? Gdzie podziała się subtelność fabularna i takie budowanie filmowej historii, by dla każdego była oczywista?
Gdyby Bałabanow żył…
„Lato” jest filmem, który miał ogromny potencjał. Mam też nieodparte wrażenie, którego oczywiście już nigdy nie sfalsyfikuję, że gdyby ten temat podjął zmarły w 2013 roku Aleksiej Bałabanow, świetny rosyjski reżyser, twórca przerażającego „Ładunku 200”, autor najbardziej nihilistycznych i mrocznych obrazów wschodnioeuropejskiego kina ostatnich lat, film ten nabrał by rumieńców i odpowiedniej chropowatości. „Lato” potrzebowało brutalnej prawdy o radzieckiej rzeczywistości. Jak nikt inny z rosyjskich twórców Bałabanow potrafił to pokazywać.
U Kiryła Sieriebrennikowa jest za ładnie, za miło, za delikatnie. Zło czasów w którym przyszło żyć bohaterom „Lata” zwyczajnie gdzieś uleciała – a to ona hartowała, wystawiała na próbę charaktery i ostatecznie zabiła liderów leningradzkiego rocka. Pozostała muzyka, ale także ona nie wybrzmiewa tak głośnie (w końcu to punk rock!) jak powinna. Nie zapominajmy też, że były to utwory, które w jakimś sensie wyprzedziły czasy Michaiła Gorbaczowa i pierestrojkę.