Ta opowieść o dojrzewaniu do zła i rozpadzie więzi międzyludzkich jest komplementarnie zamknięta. Reżyser świadomie uderzając kastetem w widza, nie pozwala mu się z tego ciężkiego ciosu otrząsnąć. Czy nie jest to też obraz opuszczonego ukraińskiego społeczeństwa, które pokiereszowane przez komunizm nie potrafi się wyzwolić z gorzkiej pigułki w postaci zdegenerowanego i oligarchicznego kapitalizmu?
Głośna cisza
„Plemię” to jeden z odważniejszych, a zarazem przerażających filmów, jakie w 2015 r. pokazano w Polsce (światowa premiera filmu miała miejsce rok wcześniej). Już pierwsze sekundy debiutanckiego obrazu Ukraińca Myrosława Słaboszpyckiego zaskakują swoją brawurą i oryginalnym pomysłem. Oto na ekranie pojawia się informujący widza napis, że film nakręcono w języku migowym, nie jest on tłumaczony, nie ma również napisów ani lektora. Oglądający prócz obrazu i naturalnych dźwięków nie otrzymują praktycznie nic, co pozwoliłoby zrozumieć prowadzone przez bohaterów rozmowy. Użyty przez twórcę ekstremalny środek ma swój konkretny cel. Zresztą nieznajomość języka migowego nie powinna czynić najmniejszej trudności w odbiorze filmu. Początkowy niepokój i trudność z przeniknięciem w świat głuchoniemych zostają szybko przezwyciężone. Dzieło Słaboszpyckiego przypomina najlepsze czasy kina niemego, gdzie świetnie, ale i bezkompromisowo naszkicowana narracja i obraz pozwalają bez trudu odgadnąć motywacje, żądze i uczucia bohaterów. Sam reżyser jednoznacznie potwierdza taki sąd w jednym z wywiadów, gdy mówił: „Od dawien dawna chciałem złożyć hołd kinu niememu. Chciałem zrobić film, który da się zrozumieć bez jednego słyszanego słowa. Nie chcę przez to powiedzieć, że myślałem o zrobieniu jakiegoś europejskiego filmu »egzystencjalnego«, w którym bohaterowie przez połowę filmu gremialnie milczą. Warto dodać, że aktorzy w filmie niemym wcale nie byli cisi. Komunikowali się bardzo żywiołowo, dzięki całemu wachlarzowi języka ciała i wątków pobocznych. Potrafili przekazywać emocje i uczucia, nie mówiąc nawet słowa”. Bardzo podobnie jest u Słaboszpyckiego. Historia w jego filmie odkrywana jest właśnie dzięki sugestywnej ekspresji aktorów naturszczyków, ta natomiast z minuty na minutę staję się coraz bardziej czytelna. To obraz staję się uniwersalistycznym kodem komunikacji. Sytuacja staje się tym bardziej paradoksalna, że pozbawieni dialogu, także muzyki, wydawałoby się integralnych środków wyrazu od lat przynależnych kinu, zyskujemy coś znacznie ważniejszego, niż początkowo można byłoby sądzić. Cisza u ukraińskiego reżysera jest naprawdę głośna, wręcz krzykliwa. Bez dialogowości, chcąc nie chcąc wymusza na oglądających szczególne skupienie, wyostrza wrażliwość na obraz, ten natomiast nie daje o sobie długo zapomnieć przez swój przerażającym naturalizmem. Zatopienie się w fabule koresponduję z behawioralnym zapisem, jaki odmalowuje reżyser dzięki długim nieruchomym kadrom i „wolnej” dokumentalnej kamerze. Działania te tworzą świat do bólu aż zanadto realny. To mieszanka prawdziwie wybuchowa. Słusznie zresztą za swoją brawurę i artystyczne ryzyko nagrodzona w 2014 roku na festiwalu w Cannes w sekcji Semaine de la critique trzema laurami, w tym nagrodą główną.
Banalna brutalność
Historia w „Plemieniu” wydaje się banalna, w zasadzie niewykraczająca poza znaną konwencję filmów o tzw. trudnej młodzieży. Pod tym względem przypomina trochę głośny film z lat 90. „Dzieciaki” w reżyserii Larry’ego Clarka. Nowością, i to ostro kontestującą stereotyp, jest to, że obraz rozgrywa się w społeczności głuchoniemych uczniów mieszkających w mocno odbiegającym od luksów ukraińskim internacie. Młodzież ta nie jest jednak z racji swojego upośledzenia bezradna czy niewinna. Wręcz odwrotnie – mamy do czynienia z bezwzględną tłuszczą rządzącą się swoim wewnętrznymi, brutalnymi prawami niczym tytułowe plemię. Na dobrą sprawę słowo „współczucie” wydaje się ostatnim, jakie powinniśmy wobec tej zbiorowości użyć. Nie mam powodu nie wierzyć słowom reżysera, że jego film jest dość dobrze udokumentowany. Scenariusz to kompilacja prawdziwych historii, a problem funkcjonowania czegoś takiego jak mafia głuchoniemych na Ukrainie nie jest rzeczą wydumaną. Niemniej trudno uciec od przeświadczenia, że działo Słaboszpyckiego to ewidentnie mocno przerysowana wizja, świadomie obliczona na epatowanie, wręcz sponiewieranie widza nagą przemocą. Główną postacią filmu jest nowo przybyły uczeń, którego poznajemy, gdy spóźniony spieszy się na rozpoczęcie roku szkolnego. Niezaznajomiony z niepisaną hierarchią, wokół której toczy się życie w internacie, początkowo czuje się wyobcowany. Z czasem, zwłaszcza po specyficznym rytuale inicjacyjnym, awansuje do wyższej kasty. Świat przedstawiony w internacie jest jednoznacznie amoralny, bezlitosny i nihilistyczny. Starsi chłopcy (plemienna elita) „po godzinach” trudnią się głównie rozbojami, a także stręczycielstwem. Używana przez nich przemoc tak rozpowszechniona, naturalna i oczywista, z wolna staje się zwykłym „składnikiem powietrza” filmowej opowieści. Społeczne role są już tam dawno rozpisane: szkolne koleżanki uprawiają prostytucję, młodsi uczniowie trudnią się drobnymi kradzieżami, pełniąc rolę służebną dla wyżej sytuowanych, na dole tej drabiny znajduje się poniewierany, pogardzany przez wszystkich uczeń z zespołem Downa – żywo przypominający „niedotykalnych” z indyjskiego systemu kastowego. Wszystko to pod kontrolą starszeństwa przy biernej akceptacji dorosłych. Główny bohater po zaakceptowaniu przez rządzącą grupę przeistacza się w jej „zbrojne ramię”. Początkowo sprawdza młodszych uczniów, czy nie oszukują na drobnych kradzieżach, a jeśli tak się dzieje, stosuje prawo pięści, by doprowadzić ich do porządku. Następnie w wyniku nieszczęśliwego wypadku awansuje na eksponowaną pozycję alfonsa szkolnych prostytutek.
Przeczytałeś właśnie 30% treści artykułu. Chcij więcej! Całość jest dostępna w 78 nr kwartalnika „Fronda Lux”. Zobacz SPIS TREŚCI. Numer pisma można kupić TUTAJ.
Dla studentów mamy specjalną ofertę: “Fronda Lux” tylko za 10 zł. Wystarczy przesłać skan legitymacji studenckiej. Więcej informacji na ten temat znajdziecie TUTAJ.