MIKOŁAJ OSAK: ZWYCIĘZCY PISZĄ HISTORIĘ, A PRZEGRANI LĄDUJĄ NA JEJ ŚMIETNIKU – FILOZOFIA ZWYCIĘSTWA REPUBLIKI RZYMSKIEJ

Patrzymy na historię z perspektywy tym mniej obiektywnej, o ile bardziej obraz zasnuwa nam mrok dziejów. Poznając dzieje starożytności, często opieramy wiedzę na pojedynczym, często jednostronnym przekazie. Tak bywało z historią Rzymu, szczególnie w pierwszych wiekach jego istnienia.

Na scenie dziejowej Rzymianie pojawili się jako jedna z wielu osad znajdujących się w Lacjum, krainie w środkowej Italii. W V w. p.n.e. rozpoczęli energiczną ekspansję na terytoria zasiedlone przez inne ludy. W trzech wojnach samnickich pokonali swoich najbliższych sąsiadów, sprzymierzonych z Samnitami, a także zwyciężyli połączone siły Epiru i Tarentu pod wodzą Pyrrusa, tym samym usuwając bezpośrednie wpływy greckie z terenu Italii. Około roku 263 przed Chrystusem cały teren Italii był już podporządkowany Rzymowi. Podbój półwyspu zajął mu około 80 lat.

W kolejnych latach w związku z walką o objęcie swoimi wpływami terenów Sycylii doszło do serii otwartych konfliktów z najpotężniejszym wówczas państwem w basenie Morza Śródziemnego – Kartaginą. Historia zna je pod nazwą wojen punickich. Był to okres decydujący dla dalszej historii państwa – tylko niuanse i być może szczęście zadecydowało o tym, że z II wojny punickiej Rzym wyszedł obronną ręką i zdołał zadać swojemu rywalowi klęskę w bitwie pod Zamą (202 r. p.n.e.), co pozwoliło na pozbawienie Kartaginy dotychczasowego znaczenia. W końcu i upokorzenie rywala nie wystarczyło, bowiem w wyniku III wojny punickiej największy pierwszy nieprzyjaciel Republiki został unicestwiony. Miasto Kartagina zostało zdobyte, zburzone, a obszar jego granic zasypany solą, aby na miejscu dawnej metropolii nie mogło powstać nic nowego.

Takie przypadek potraktowania przeciwnika to zresztą nieodosobniony przypadek. Rzymianie grabili i zawłaszczali, dokonując przy tym masowych mordów na ludności podbitej. Tworzyli sobie przestrzeń życiową kosztem innych – faktycznie, z czasem podboju Italii przyszedł czas gwałtownego wzrostu demograficznego, najprawdopodobniej nawet dwukrotnego (ze 150 do 300 tysięcy mieszkańców). Alternatywą dla eksterminacji dla ludów Italii było porzucenie własnej tożsamości i przyjęcie quasi-rzymskiego obywatelstwa – civitas sine suffragio oraz nazwanie się „sprzymierzeńcem” Rzymu – wraz ze wszystkimi obowiązkami płynącymi z takiego stosunku. Plemiona italskie miały wprawdzie przyznaną autonomię co do prowadzenia spraw wewnętrznych, natomiast zakazywało się im kontaktów z jakimkolwiek innym państwem niż Rzym.

Z tego ucisku z okresu rzymskiego podboju Italii podbite plemiona próbowały się wprawdzie podnosić przy wielu nadarzających się okazjach, na przykład podczas wspomnianych wcześniej wojen punickich. Największe powstanie przeciwko rzymskiej dominacji przypadło jednak na początek I w. p.n.e. Wtedy miała miejsce wojna italska, w której wojska wierne Rzymowi miała stawić czoła połączonym siłom swoich dawnych sprzymierzeńców. Układ sił był wyrównany, jednak poprzez zręcznie prowadzenie walk oraz granie na zdemoralizowanie przeciwnika udało się zwyciężyć Rzymianom, ale paradoksalnie to Italikowie mieli sięgnąć po dotychczas nieuchwytny cel.

Obywatelstwo było w czasach republiki jednym z konstruktów wyróżniających Rzymian, a co za tym idzie, najpilniej przez nich strzeżonych. Przedstawiciele plemion italskich najczęściej nie mieli możliwości uzyskania go. Miało się to zmienić wraz z końcem wojny, kiedy w celu złagodzenia nastrojów społecznych wprowadzone ustawę nadającą obywatelstwo rzymskie wszystkim mieszkańcom Italii.

Obywatelstwo być może przyniosło im sukces w postaci wymiernych korzyści, jednak na zawsze pogrzebał jakiekolwiek skrawki własnej tożsamości tych ludów. Wkrótce dawni sprzymierzeńcy Rzymu mieli rozpłynąć się w odmęcie kultury łacińskiej, której naleciałości odczuwalne były wszędzie nad Morzem Śródziemnym. Jaskrawym przykładem takiego zjawiska są Etruskowie, którzy rozwinęli swoją oryginalną kulturę wcześniej, niż Rzym.

Słusznie powiedział potem Tacyt, że Rzymianie „stworzyli pustynię i tę pustynię nazwali pokojem”. Jednocześnie uważali oni, że prowadzą wojnę sprawiedliwą. Przez lata rzymska propaganda zwycięstwa stworzyła dla klasy politycznej społeczne przyzwolenie do ciągłego prowadzenia wojen. Rzymska machina wojenna stała się w końcu perpetuum mobile – samonapędzającym się walcem, który miał przetoczyć się przez cały basen Morza Śródziemnego.

Żadna cywilizacja w dziejach nie wykształciła kultury wojny, wojska i zwycięstwa podobnej do tej, którą wytworzyli Rzymianie. Trudno się zresztą dziwić takiemu stanowi rzeczy, bowiem przede wszystkim swojej innowacyjnie zdyscyplinowanej armii zawdzięczali najpierw podbicie, a następnie utrzymanie władzy nad większością znanego wówczas świata.

Także zwycięstwo i związany z nim ceremoniał cieszył się w społeczeństwie rzymskim szczególną estymą. Te zwyczaje nadawały zwycięstwu wartość i „ważność”, począwszy od wywróżenia go z wnętrzności zwierząt, a skończywszy na odbyciu triumfalnego marszu ulicami Rzymu.

Dodatkowo obraz historii zwycięstw Rzymu mógł zostać zniekształcony także przez samych pisarzy rzymskich, takich jak Liwiusz, Tacyt czy Pliniusz. Ich relacje są podstawowym źródłem informacji na temat historii ówczesnego świata zachodniego. Ich przekaz mógł również paść ofiarą rzymskiej filozofii zwycięstwa, ze wszystkimi jej mankamentami.

Operowanie przykładem Rzymu i jego nieprzyjaciół, będących częścią cywilizacji antycznej, pozwala uwypuklić zasadnicze różnice w odbiorze poszczególnych aktorów teatru zdarzeń ówczesnego świata. Współczesny mieszkaniec Europy poznaje Rzym jako protoplastę, twórcę oraz katalizator dziedzictwa kulturowego, na którym być może powinien oprzeć własną tożsamość.  Przeciwników Rzymu poznaje się natomiast w inny sposób. Punijczycy bywają przedstawiani jako zagrożenie dla rodzącej się cywilizacji łacińskiej. Nawet nazwy plemion italskich znają tylko nieliczni.

W historiografii świata antycznego co do zasady nie ma narracji ze strony pokonanej, gdyż ta, unicestwiona, nie mogła dać swojego świadectwa. Upływ wielu lat dodatkowo utrudnia zbierania informacji. Przez to państwa, cywilizacje i kultury inkorporowane przez inną potęgę pozostają niezbadane w sposób odpowiedni do stworzenia prawdziwie obiektywnej i miarodajnej narracji na ich temat. Nietrudno zatem odnieść wrażenie, że pokonani najczęściej lądują na śmietniku historii.

Co więc zostaje po przegranych? Urwana historia, którą opowiada się z perspektywy innej nacji, zapewne bez zrozumienia jej tożsamości i namiętności. Zostają budowle, które niepielęgnowane popadają w ruiny. Ich przeznaczenie i wartość zostają zapomniane, więc rozpadają się w ziemi na pył lub pozostają enigmatyczne i nierozszyfrowane jak język, którym posługiwali się Etruskowie albo tajemnicze historie o Punijczykach składających dzieci w ofierze.