Losy Ukraińców w ostatnich latach krzyżują się jak kule z drugiego Majdanu. Może się wydawać, że ich losy są nie do końca od nich zależne. Świszczą nad głowami. I rzucają nimi. Do Polski, do Niemiec, znowu na Ukrainę. Na Wschód. Gdzie wojna. I dokądkolwiek, by od wojny uciec. Ukraina wewnętrznie się waha: w którą stronę podążyć?
Witalij Kociuba był na Majdanie cztery razy. Pierwszy raz pojechał na początku stycznia. Był cztery dni. Podobało mu się. Spod Lwowa jechał do Kijowa autobusem niecałe pół dnia i połowę nocy. Świt zastawał go już na placu. Wśród swoich. Czwartym razem też jechał niecałe pół dnia i połowę nocy, a rano 20 lutego 2014 był na polu walki. Zginął od razu. Od kuli snajpera. Co można zobaczyć na YouTubie.
W lutym świt przychodził na Majdanie szybciej. Witalij miał 32 lata. Żonę. Dwoje dzieci. Jest w Niebiańskiej Sotni. Losy Ukraińców w ostatnich latach krzyżują się jak tamte kule z drugiego Majdanu. Może się wydawać, że ich losy są nie do końca od nich zależne. Świszczą nad głowami. I rzucają nimi. Do Polski, do Niemiec, znowu na Ukrainę. Na Wschód. Gdzie wojna. I dokądkolwiek, by od wojny uciec. Przekląć ją. Zapomnieć.
Wojna z Rosją – z nikim innym. Rosja potrzebna jest Ukrainie do szczególnego istnienia. Gdyby nie było Rosji, Ukraina istniałaby w inny sposób. Nie rozmawiano by o waleczności, nie szukano duchów przodków. Polska nie byłaby żadnym uwikłaniem. Ukraina i Polska byłyby równie porównywalne, co Austria i Szwajcaria. Porównywalne i równoległe. W sam raz do siebie podobne. I w sam raz od siebie różne. Euro 2012 było przymiarką do pewnej rzeczywistości. I nie było bajką.
W całej historii Związku Radzieckiego tylko jednej ukraińskiej bajce pozwolono przekroczyć granice ZSRR. Nosiła tytuł Czariwni okulary. W Polsce – Magiczne okulary. Odwoływała się do twórczości literackiej dla dzieci Wsiewołoda Niestajki. Inne ukraińskie bajki nie miały w Związku Radzieckim nic do powiedzenia. Dominacja rosyjskiej nie podlegała dyskusji. Podobnie jak granice poszczególnych republik. Ukrainę wydzielono z ziem nie tylko ukraińskich. Nie mogła być czysta etnicznie. Jako taka mogłaby być dla Stalina zbyt nieprzejednana. A tak była bezpiecznym konglomeratem różnych społeczności, w tym dużej rosyjskiej, zwłaszcza na wschodzie i na południu. To sprawiło, że w ciągu 70 lat istnienia-nieistnienia Ukraina rozpłynęła się. I kiedy w 1991 r. odzyskała niepodległość, sama siebie zapytała, co to jest niepodległość. Ukraina zdjęła magiczne okulary i zobaczyła własną porażającą słabość: kraj spustoszały, przeżarty korupcją, kraj żaden.
Jeden z moich ukraińskich rozmówców, Igor, jest artystą. Od lat mieszka w Polsce. O korupcji opowiada na poły artystycznie jako o czymś surrealistycznym, a przecież głęboko dojmującym. Na Ukrainie to zjawisko jest kapitalnie wynaturzone. Wynaturzone – ale jakby na przekór temu naturalne i ludzkie. Bliżej mu do obyczaju niż społecznej dolegliwości. Jest przejawem oczywistej wdzięczności.
Wdzięczność i alienacja to dwa dość dziwaczne aspekty ukraińskiej korupcji. Nie można czegoś nie dać za coś, co się otrzymuje. Należy się odwdzięczyć: za szkołę; za ocenę; za studia; za dyplom; za pracę; za stanowisko; za szpital; za zdrowie; za pogrzeb. Wdzięczność na Ukrainie nie zna granic.
Inna kwestia to alienacja. Alienacja należności – przepraszam za koślawość wymyślonego naprędce pojęcia. Oto, powiedzmy, pieniądze za dobrą ocenę położone na biurku nauczyciela nie lądują w szufladzie tegoż, tylko wędrują do dyrektora. Ten też ich nie zagospodarowuje, bo lepiej przekazać je do kuratorium. W kuratorium nikt ich nie chowa, bo wskazane jest okazać wdzięczność systemowi i pokłonić się komuś w ministerstwie. W ministerstwie też nie warto ich sobie przywłaszczać, bo najmądrzej będzie je zainwestować u najwyższych władz. Za co? Za tę ocenę w szkole jakiegoś Dimy. Najwyższe władze mnóstwo zawdzięczają 10-letniemu Dimie. No, a Dima – najwyższym władzom, bo dorasta bezpieczny. Jest dobrze.
Na Ukrainie istnieją dwa światy równoległe. Jeden głośno przyznający wszelkie racje demokratycznym porządkom i brzydzący się korupcją. I drugi, może nawet ten sam, tylko akurat „wychodzący za drzwi na papierosa”, który macha ręką na durną demokrację i sprawiedliwość i przyjmuje reguły gry, w której korupcja jest zasadą podstawową. Z korupcją jest łatwiej i wygodniej. Tak jakoś po ludzku. A bez? Jak to to, tak bez?
Gdy pomyśleć o Ukrainie w 1991 r., trzeba spytać o jakichś przewodników duchowych tamtych dni. I okazuje się, że ich nie ma. My mieliśmy dysydentów, oni nie. O władzę w niepodległym kraju rywalizowali postkomuniści: lepsi z gorszymi. Ukraińcy roku 1991 zdawali się nieważni. Kilku ważnych tym bardziej utwierdzało resztę w nieważności. Postsowiecka propaganda działała w najlepsze kolejne lata. Warto przypomnieć wyniki badań, na które powołują się w swoich tekstach o Ukrainie profesorowie polskich uczelni, Aleksander Kuczabski i Tomasz Michalski. Badania w 1998 r. wykazały, że 64 proc. Ukraińców mogłoby spokojnie żyć w ZSRR, a w 2005 – 8 proc. Ta oligarchizacja kraju, feudalna hierarchiczność, w tym hierarchiczność ducha i mentalności w ogóle, były na Ukrainie uderzające. I do dziś zbiera się tego owoce. Zatrute owoce. Obok oficjalnej niepodległości kraju jest jakaś osobliwa podległość ludzi, którzy ten kraj tworzą. Zależność jednych od drugich. Jak mówi się w krajach gospodarki liberalnej o niewidzialnej ręce rynku, tak na Ukrainie można by mówić o niewidzialnej ręce władzy. Która nie musi mówić wprost, by mieć siłę. Niewidzialną siłę. Z tejże podległości nie może więc, nie jest w stanie, wyrosnąć, niezarosła chwastami, niepodległość.
Tęsknoty za dawnym systemem totalitarnym nie kryją rejony Doniecka i Ługańska. Jedności nie sprzyja też różnorodność językowa. Mamy zachód i centrum mówiące po ukraińsku oraz miasteczka i wsie na wschodzie i na południu. A obok duże miasta mówiące po rosyjsku oraz regiony dwujęzyczne. Te trzy grupy językowe są mniej więcej sobie równe. Do tego liczne krainy geograficzne i kulturowe, chętnie zamykające się w swoich zwyczajach i stereotypach na temat sąsiadujących społeczności. Krym, Donbas, Zakarpacie, Galicja, Bukowina pozostają osobne. Są przy tym „łase” na dyskusje o federalizacji Ukrainy. Ta płynność Ukrainy ma źródła w żywym poglądzie, że mieszkańcom danych rejonów bliżej jest do sąsiadów, do Rosji, Białorusi, Słowacji niż do innych kultur wewnątrz Ukrainy.
Rosja zatem nie musi się nadzwyczajnie starać o Ukrainę. Wojny gazowe 2006 i 2008 roku, agresja w 2014 to jedynie bardziej spektakularne świadectwa wciąż tego samego: niezmiennie jednego boju – i Ukrainy wyrastającej w cieniu Rosji.
Rozwijająca się cerkiew patriarchatu moskiewskiego te wpływy tylko wzmacnia. Ani cerkiew unicka, ani autokefaliczna nie mają takiej siły. A przecież to te cerkwie „przeprowadzały” Ukraińców przez czas komunizmu. Jednak po 1991 roku nie zajęły wiodących pozycji.
I w tym m.in. przejawia się to wewnętrzne zawahanie Ukrainy: w którą stronę podążać – czy „Rosyjskiego świata” i uległości, czy niezależności przychodzącej jednak z takim trudem. Wystarczy przypomnieć pomarańczową rewolucję i późniejsze „pomarańczowe” zaniechania i kłótnie.
Wspomniany Igor mówi o organizacji ukraińskiego państwa jak najgorzej. Werchownej rady nie szanuje; nie widzi nikogo, kto uzdrowiłby Ukrainę. Nie życzy jej wchodzenia do Unii Europejskiej, przekonany, że korupcji będzie wtedy dwa razy więcej. Zwraca uwagę na – według niego – brak ukraińskojęzycznej inteligencji. Być może ona oparłaby się antyrozwojowi Ukrainy po 1991 roku. Jednak zsowietyzowana nie miała szans. Trudno było zaprowadzać nowe porządki, objaśniając je po rosyjsku. Ale to się zmienia. Obecnie znacznie więcej Ukraińców mówi po ukraińsku niż w roku 1991. Aczkolwiek rosyjski jest wszechobecny. W wielu rodzinach, zwłaszcza na wschodzie i południu, mówi się tylko po rosyjsku lub po rosyjsku i po ukraińsku. Poznałem kilka osób wyrosłych w Charkowie i od niedawna mieszkających w Polsce. W ich domach mówiło się i mówi po rosyjsku, a jednak świadomość narodowa jest wysoce rozwinięta. To domy inteligenckie, owszem, ale też domy zdecydowanie stojące po stronie drugiego Majdanu; jakby nagle ożywione; jakby nagle przekonane o wszystkich racjach idących przeciw Putinowi i Rosji. W tym sensie Putin uczynił dla Ukrainy w roku 2014 wiele dobrego. Radykalnie przyspieszył odbudowę świadomości narodowej Ukraińców i wskazał palcem tych, inteligentów w średnim wieku, którzy mają ostatnią szansę na powiedzenie czegokolwiek o sobie i o nowej Ukrainie: o tej współczesnej i o tej wyobrażanej za ileś lat.
Natalia, pracownik naukowy na jednej z polskich uczelni, każe pamiętać o sowietyzacji i przetrzebieniu kraju. Podkreśla, że drugi Majdan był rewolucją dumy. Pokazał wreszcie stosunek Ukraińca do samego siebie. Jakby wystawił w centrum Kijowa lustra, w których kazał się przejrzeć. A Serhij Żadan, pisarz, zaznacza, że obok – siłą rzeczy – najgłośniejszego Majdanu kijowskiego istniało wiele majdanów pomniejszych i swoiste odrodzenie narodowe działo się na całej Ukrainie. Żadan przemierzał ją wtedy wzdłuż i wszerz i w większości miast i miasteczek, na rynkach i ryneczkach głoszono potrzebę odnowienia, uwiarygodnienia i urzeczywistnienia Ukrainy. Niekoniecznie maszerującej w stronę Europy, nie – ale uczciwej, rugującej korupcję, demokratyzującej się u samych podstaw. Ta elementarność tamtych dokonań, haseł i czynów była istotnie odświeżająca.
W ich moc sprawczą wierzy Tamara, absolwentka filozofii na uniwersytecie w Charkowie. Zaangażowana społecznie, od dwóch lat w Polsce, dziewczyna z doktoratem. Pełna ambicji i energii. Pracuje w korporacji. Jest przekonana, że Ukraina wychodzi na prostą, a obecne władze zachowują się dobrze. W jej rodzinie w Charkowie (skąd pochodzi) mówiło się i mówi po rosyjsku. Lecz nie ma wątpliwości, że to Ukraina jest jej ojczyzną. Jak podkreśla, nie język kształtuje narodową tożsamość; to tylko fikcja teoretyczna. Na Ukrainie przez lata mieszały się nacje. Jej babcia jest Polką. Wspomniany wcześniej Igor ma wśród swoich przodków Słowaków. Nic dziwnego, skoro pochodzi z Użgorodu.
Tamara nie odrzuca myśli o powrocie. O Ukrainie opowiada z sentymentem. Podobnie o swoim dzieciństwie. 12 lat mieszkała w Bierdziańsku nad Morzem Azowskim. Uśmiecha się na wspomnienie o tym, jak wchodziła do tego morza, szła i szła w wodzie po kolana. Takie płytkie morze. W sam raz dla dzieci. Słońce zachodziło wolno. Kładło się na powierzchni wody i nie chciało zasnąć.
I o takiej Ukrainie najchętniej opowiadaliby moi rozmówcy. Jest w ich historiach jakaś melancholia. Nikomu z nich nie można odmówić miłości do kraju. Gdzie malownicze pejzaże – owszem, ale i malowniczy ludzie. Od których roi się w opowiadaniach, powieściach Serhija Żadana. Ale także w wierszach. Znajdziemy je w Etiopii i w końcowej części Mezopotamii, książki uhonorowanej Nagrodą Literacką Europy Środkowej Angelus 2015.
Pochodzący z Charkowa pisarz, powszechnie znany ze swojego zaangażowania na rzecz Ukrainy; koncertujący ze swoim zespołem Psy w kosmosie po Europie i zbierający pieniądze na wszystko, co może ochronić Ukrainę w wojnie z Rosją – jest ambasadorem myśli o Ukrainie niezależnej od wpływów tak rosyjskich, jak i europejskich. Wierzy w samodzielność ojczyzny. W jej różnorodności widzi siłę i bogactwo, nie słabość.
W swojej literaturze nie stawia jednak spraw politycznych wprost. Nie one są osią jego twórczości. Dominują żywe ludzkie portrety i żywe ludzkie miejsca. Dużo u Żadana miłości, zawiedzionych miłości; dużo żalu i śmierci, ale nade wszystko dużo życia. W tym takiego od ściany do ściany, na krawędzi, męskiego. Żadan nie lubi przeciętności. Każda kobieta jest wyjątkowa. Każdy mężczyzna przynosi coś. Przyjaźnie mają kanty, lecz są silne. Ludzie potrafią odnaleźć się po latach – właśnie w imię dawnej przyjaźni.
I ci ludzie, doskonali, niedoskonali budują świat Ukrainy, jaki zaczyna nas pociągać. Świat pełen easternowej przygody i easternowych praw i prawd. Aż chce się na taką Ukrainę pojechać. I to Ukrainę wschodnią. Wspomniana Mezopotamia dzieje się w Charkowie, a o rok wcześniejszy Woroszyłowgrad w Ługańsku.
Tytuły Mezopotamia czy Etiopia zdają się odsuwać od Ukrainy. Tym bardziej jednak zbliżają, gdy wejrzeć w twórczość Żadana głębiej. Opowiada historie niemal mitologiczne, niemal biblijne; niemal uniwersalne. Żadan chce więc widzieć Ukrainę szerzej, ponadgranicznie. W tym dostrzega jej szansę na rozwój. By usiadła mocno na mitycznych wręcz podstawach, twardo – jak największy na świecie, właśnie ukraiński, samolot transportowy AN 225. By nikt nie pytał jej więcej o sens istnienia; o tożsamość; o szansę. Nie – chce mówić Żadan – Ukraina jest. Po prostu. Bo żyją wśród Ukraińców sprawy dotyczące całej ludzkości. Ukraina nie jest skansenem. Jest żywą ziemią. Wojna? Minie. Miłość? Zostanie.
Jak wspomina Romeo, bohater opowiadania z tomu Mezopotamia Serhija Żadana:
A i jeszcze mówiła, że na ulicach znów zaczęli strzelać, że wojna wciąż trwa i nikt nie ma zamiaru się poddawać. Wszystko będzie trwało, póki będziemy kochać – wyjaśniała, niby niczego nie sugerując. Miłości wystarczy dla wszystkich – dodawała. Tego ostatniego nie rozumiałem.
Krzysztof Bielecki
Tekst pochodzi z 80 nr kwartalnika „Fronda Lux”. Numer pisma można kupić TUTAJ.