Na pomysł tego manifestu wpadłem, gdy na jakimś weselu tańczyłem z moją Jadzią, tą samą, z którą zaledwie dwadzieścia lat temu począłem pierwszego swojego bachorka, gdzieś na słomie, na tyłach stodoły, w której uprawialiśmy nasze młodzieńcze disco.
Jakie to były czasy, wie każdy, kto oglądał „Psy” Pasikowskiego i komu „Pokłosie” nie namieszało jeszcze w głowie. Czasy patriotycznego ludu i organicznej wspólnoty. Te czasy, gdy dawni milicjanci chodzili jeszcze do kościoła, dawni ubecy się kryli, a moja Jadźka nosiła miniówę w grochy, czarne legginsy i różowy topik. Chuda wtedy była i może mniej apetyczna niż teraz, gdy mogę ze spokojem nazywać ją swoim pulpecikiem, słonikiem i bajaderką. Więc choć nie była jeszcze tak ponętna, to jednak siedziała w nas młodość – wtedy, w czasach „Psów” Pasikowskiego i zanim nakręcono „Pokłosie”. W czasach naszej niewinności, gdy u nas na wsi nie słyszał jeszcze nikt o Michniku, Rywinie i Tusku. Pewnie nie słyszał o nich nawet nasz ksiądz proboszcz, szacowny i przewielebny Wacław, z którego natrząsaliśmy się zawsze, gdy oglądaliśmy pierwsze animowane porno, takie o facecie i jego wacku.
Więc to nasze pierwsze animowane porno z czasów, gdy golizna nie miała jeszcze tego patosu, który nadały jej potem kolorowe magazyny, gdy golizna była samą ludowością, odwieczną i nieskażoną fotoszopem i bielizną za sto milionów, nasze porno niewinne, o którym śpiewali ludowi bardowie, było moralnie niewinne. Pozbawione jeszcze ciasnych ram, które narzucił na nie później przemysł rozrywkowy i jego tani esteci, porno wulgarne i pierwotne, jak wtedy, gdy na słomie poczęliśmy wspomnianego bachorka, tuż po maturze i naszym pierwszym disco. Moja Jadźka nie różniła się wtedy od lasek z ówczesnych teledysków, tych kręconych na zwykłym fałhaesie za domem, była podobnie naturalna i gibka, żadne tam, zboczone balety, jak to teraz jest w zwyczaju. Żadne francuskie porno, amerykańskie porno, szwedzkie porno.
Ktoś powie, że byliśmy zepsuci, że to porno zatruwało nasze mózgi, że już na zawsze naznaczyło nas diabelskim kultem golizny. Niech mi zatem odpowie, dlaczego jestem z Jadźką dalej, dlaczego wiejska potańcówka po dwudziestu latach sprawia nam tyle samo przyjemności, dlaczego ta sama muza pcha nas do życia, dlaczego kolejne bachory poczynamy przy Szazie i będziemy tak robić, póki starość nie unieruchomi nam stawów i dalsze fikanie stanie się niemożliwe. Dlaczego porno i sprośność z czasów po Pokłosiu psuje ludzi i rozwala ich małżeństwa, dlaczego w ogóle ich nie zawierają, a my z Jadźką pobraliśmy się zaraz po pierwszym poczęciu i premierze Psów, kiedy jeszcze „Pokłosie” nie mogło narodzić się nawet w najbardziej wyuzdanej głowie.
Kto na to odpowie, znajdzie klucz do szczęścia. Kto umieści się gdzieś między „Psami” a „Pokłosiem”, kto znajdzie swoją Jadźkę i zazna z nią przyjemności nieskażonej późnym Pasikowskim, komu drogie wódy z Finlandii nie wypłuczą mózgu i komu od faszerowanych kurczaków nie sflaczeje wacek.
II.
Pytacie o grzech, to wam odpowiem. Prawda, grzeszyliśmy. Prawda, trudno nam tego grzechu żałować, choć spowiadaliśmy się z niego i ze wszystkich sił próbowaliśmy wzbudzić w sobie zalecany przez proboszcza żal. A jednak, gdzieś tam w środku niczego nie żałujemy, póki jesteśmy razem, a wierzę, że tak już pozostanie, póki biegają po zagrodzie nasze bachorki, póki w tv jest jeszcze kanał z naszą ukochaną muzą. Więc póki jest to wszystko, póty jesteśmy młodzi i gibcy, do kościoła chodzimy jak dawniej, nowego księdza lubimy, jak i starego, chociaż nie nazywa się już Wacław i każe podnosić ręce na „Ojcze nasz”, jakby to było Guantanamo albo inna Komyła. Może wzburzyło was to wyznanie – że, owszem, seks przedmałżeński, że grzech i tak dalej. Ale nie pierwszy ja i nie ostatni. Tym jednak różnię się od większości, że w doktrynie niczego nie chciałbym zmieniać. Że biorę ten grzech z dobrodziejstwem inwentarza, razem z tym, że nie potrafię go żałować, ale nazywam cały czas po imieniu.
Nie przyszło nam nigdy do głowy, żeby zmieniać przykazania albo żeby je zapomnieć, nie przyszło nam też na myśl, by pouczyć księdza, że czasy się zmieniły i teraz wyzwoliło nas porno. Jesteśmy bowiem ludźmi z innego czasu – właśnie tego między „Psami” i „Pokłosiem”, jesteśmy dziećmi cudownej epoki, kiedy mogło wydarzyć się wszystko, a nie wydarzyło się nic szczególnego i do dzisiaj chwalimy za to Pana, do dzisiaj wznosimy za to dzięki. Do dzisiaj kończymy dzień Pismem, bo na nasze mózgi działało zupełnie inne porno, szczere i niewyuzdane.
Chcielibyście pewnie nie czytać już dalej, albo czytać wyłącznie po to, by się poburzyć, by wyklinać nas – o Wy, którym przeszkadza ta pochwała starej golizny i myślicie, że sięgacie do chrześcijaństwa lepszego niż wasi przodkowie, pozbawionego tej złowróżbnej i pogańskiej sprośności, lub Wy, co Wam mózgi zepsuło w internecie. Nie rozumiecie z tego nic, bo zerwaliście tradycję, bo nie wiecie, jak żyli wasi tatusiowe i wasze dziadziusie, bo pojechaliście sobie gdzieś do miasta i pozwoliliście na to, by wasza fujara wyuczyła się na tym, co stało się po Pokłosiu. Jedni i drudzy jesteście wiktoriańskimi ciotami, spadkobiercami późnej tradycji i późnych zboczeń.
III.
Wasze matki i wasze narzeczone (znacie jeszcze to słowo?) nie przyjadą już na przysięgę (znacie jeszcze to słowo?) i cały nurt przysięgowej poezji, tych wszystkich żali za utraconym domem, za dziewką, której miesiącami nie dacie szczęścia, udupieni przez sierżanta, wykąpani w kiblu. Bo po Pokłosiu nie ma już przysięgi dla wszystkich, pozostała nielicznym szczęściarzom. Nie masz już poboru, nie golą ci łba, tylko nosisz się do emerytury z tą szopą na głowie, której nie dane było poznać przysięgi.
To właśnie czasy po Pokłosiu pozbawiły polskość jej zmysłowości, jej przystania na rzeczywistość, a ukierunkowały myśli na wyestetyzowane kreacje chorej wyobraźni. Chorej, bo jak zniknęła busola i jak została zerwana więź, pozostaje tylko fikcja, na którą radośnie przystajecie, bo innych punktów odniesień już nie znacie. Nie macie Kościoła, który mówi wam, że grzeszycie, i nie macie przysięgi, którą przeklinaliście, ale jednak wyznaczała ona wasz czas święty, święte odliczanie życia, cezurę, dorosłość – ten moment, po którym wracacie do domu, a tam czeka na was brzuchata dziewka, z która bierzecie ślub i pędzicie dalszy żywot, jak przystało człowiekowi, a nie wiecznie szwędającej się lamie.
Na przysiędze krzyczeliście, że Polska, że Ojczyzna, na Boga przysięgaliście i takeście myśleli o tych swoich dziewkach już brzuchatych lub jeszcze niebrzuchatych, ale wkrótce, takie fatum, takie przeznaczenie, taki los mężczyzny. Żeby związać się z jedną, żeby posuwać ją, aż wypełnicie ojczyznę synami, a ci po szkole pójdą znowu przysięgać, że ojczyzna, że honor i na Boga będą przysięgać. O, cioty zasrane, co panterkę znacie tylko z peintbola, piasek z piaskownicy, a czołgi z erpegie.
Nie wiecie, jak było między „Psami” a „Pokłosiem”.
IV.
W takim razie opowiem wam jeszcze o jednej sprawie, pewnie o wiele bardziej dla was egzotycznej i niespotykanej. Zresztą, który z was poznał kiedyś Cygana? Takiego w białej koszuli z bufkami, kwiecistej kamizelce i czarnych spodniach alladynkach. Śniadego i z hiszpańskim wąsikiem. Takiego, co porwał kiedyś córkę wicemarszałka Kerna, tego z zetchaenu (pewnie nie słyszeliście), a wcześniej być może oglądał „Psy” Pasikowskiego i tak nakręcił ten swój romans dla tłumu, naszą polską historię Lady Di.
Cygan jest tu niezwykle ważny. Bez Cygana nie ma bowiem dobrego Disco. I chociaż w piosenkach raczej nie posiadał on białych dziewek, to jednak było to puszczanie oka, wzajemne przyciąganie i rodzinny dramat. Była tęsknota, uczucie, które jest wam obce, bo jak wyruchacie już tę swoją dziewczynę, to jesteście zbyt pijani, by cokolwiek pamiętać. A przed „Pokłosiem” pamiętaliśmy wszystko. Przed „Pokłosiem” to my mieliśmy pamięć jak Antoni Gucwiński i Tony Halik, jak Jerzy Waldorf, jak Papcio Chmiel. I bali się tej pamięci w Moskwie, drżeli przed nią Amerykanie, sikali w majty Francuzi. Nasza pamięć była dobra, bo siedział w niej cały czas Cygan, ostatni łącznik postkomunistycznej Polski z dawnym światem.
Ogłaszamy tym samym nowy wintydż, nową prawicę i nową konserwę. Ogłaszamy Disco Prawicę. Nie wiemy do końca, czym ona będzie. Wiemy tylko jedno. Jeśli jedno z naszych licznych bachorząt skręci, jeśli naogląda się kiepskiego kina, jeśli zapomni, skąd przyszło i dokąd zmierza, my mu przypomnimy. Pokażemy mu Disco Prawicę. Ω
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 68.