Napływające z rosyjskich źródeł dziennikarskich i eksperckich informacje, że represje i działania odwetowe Aleksandra Łukaszenki wobec organizacji i osób, które kontestowały białoruski reżim, przekraczają dotychczasowe „normy”, jednocześnie wskazują nam, że sytuacja opozycji na Białorusi jest bardzo trudna. Wręcz tragiczna, bo nawet Rosjanie sugerują, że poziom represji w tym kraju jest znacznie bardziej dolegliwy i widoczny niż u nich. Ten prosty, a zarazem brutalny fakt powinien nam uświadomić skalę problemu, który polega na próbie zniszczenia przez Łukaszenkę zjawiska opozycyjności w ogóle. Chodzi więc nie tylko o eliminację działań, które polegają na kontestacji czy oporze wobec władzy, ale i o takie zastraszenie ludzi, by nawet nie pomyśleli o możliwości sprzeciwu.
Fot: By Homoatrox – Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=96161284
Wszystko to wpisuje się w następujący mechanizm. Otóż po sfałszowanych wyborach, na całej Białorusi wystąpiły masowe protesty, które zostały brutalnie stłumione. Następnie Łukaszenka, nie bez sugestii z Moskwy, doprowadził do wyjazdu z kraju elementów najbardziej aktywnych i prozachodnich, a z drugiej, przystąpił do systemowych, kompleksowych i brutalnych represji wobec tych, którzy nie wyjechali i zdecydowali się kontynuować działania kontestacyjne. W tej sferze bolesne są dla nas zwłaszcza represje wobec antyłukaszenkowskich Polaków z Białorusi.
Dzięki temu białoruski dyktator umocnił swoją władzę, ale z drugiej, Kreml może zacierać ręce i znów otwierać przysłowiowego szampana. Bo władze w Mińsku odcięły sobie kanały kontaktów z Zachodem, a po drugie, Rosjanie rękami Łukaszenki oczyścili ziemię białoruską z „wątpliwego” elementu. Tym samym, nawet jeśli Putin będzie chciał dokonać, również w wariancie wespół z A. Łukaszenką, zmiany systemu (np. z lekką liberalizacją), to będzie mógł swobodnie wybierać spośród sobie posłusznych polityków. Mińsk i tym samym Moskwa zyskały czas na wykreowanie warunków oraz polityków i liderów, którzy będą dziećmi i zarazem następcami antyzachodniej ścieżki rozwoju Białorusi.
Dla polskiego obserwatora wszystko to może wydawać się anomalią lub wywoływać myśl, że ta finezyjna konstrukcja kremlowskich budowniczych nie wytrzyma próby czasu. Czy aby na pewno? Może bezwzględna pacyfikacja, dokonywana pod chroniącym parasolem putinowskiej Rosji i jej dyplomacji sprawi, że okrzepnie kolejne pokolenie łukaszenkowskich Białorusinów, które będzie w stanie rządzić tak, żeby ich kraj dzielnie trzymał się w ruskim mirze? Zwłaszcza jeśli Moskwa sfinalizuje proces „integracji” oraz spetryfikuje wśród elit państw starej Europy poczucie, że Białoruś należy tylko i wyłącznie do rosyjskiej strefy wpływów.
Szczególnie że to łukaszenkowskie szaleństwo represji toczy się w niebezpiecznym dla świata okresie, gdzie uwaga naczelnego strażnika demokracji liberalnej skierowała się na Chiny. I ogólnie w momencie, kiedy głosy krytyczne wobec tego modelu ustrojowego padają w gorącej debacie europejskiej. Na tym tle Białoruś, będąca w latach 80. XX w. z racji kompleksowej bolszewizacji oraz rusyfikacji jej państwowości swoistą „czerwoną Wandeą ZSRR”, jest w znacznym stopniu niejednorodna. Bo wystąpienie przeciwko Łukaszence bardzo często nie równa się wystąpieniu przeciwko Rosji, a zwłaszcza przeciwko dotychczasowemu kursowi geopolitycznemu. Więc skuteczna pacyfikacja opozycji demokratycznej i prozachodniej może znacząco ułatwić wygodną dla rosyjskich carów ograniczoną liberalizację i namaszczenie nowego księcia. W tym znaczeniu Białoruś nie zdążyła być drugą Ukrainą.
Dlatego aktualna sytuacja jest bezprecedensowa. W kraju zamknięto cieszące się popularnością media: portal Tut.by, „Naszą Niwę”, czy redakcję EuroRadia. Dodatkowo władze rozprawiają się z niezależnymi organizacjami społecznymi, które do tej pory były okresowo represjonowane, ale na ogół mogły funkcjonować, co było propagandowo wykorzystywane przez oficjalny Mińsk, że na Białorusi panuje pluralizm. Pod ciosami Łukaszenki padło Centrum Obrony Praw Człowieka Wiasna, Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy, stowarzyszenie „Baćkouszczyna”, Związek Białoruskich Literatów, czy też Centrum Badań Ekonomicznych BEROC.
Wypełnione są również więzienia, gdzie według wiarygodnych szacunków przybywać ma ok. 900 osób zatrzymanych z powodów politycznych. W tym układzie więźniowie ci pełnią również funkcje zakładników. I to szczególnie cennych, bo przez lata reżim białoruski nie raz wskazywał, że jeśli Zachód nada pewne niezbędne koncesje, to wówczas Mińsk wypuści z więzienia określone osoby. Sama redukcja spirali represji może być wykorzystana w przyszłości do pokazania, że reżim się zmienia, więc „dobrodusznie” zwalnia z więzień osoby, które wcześniej „występowały przeciwko białoruskiej państwowości”.
Kilka powyższych uwag może (ale nie musi) dowodzić jednego: na Białorusi toczy się pewien eksperyment, gdzie przy pomocy knuta zapanować może nie tylko spokój, ale i nowy porządek. I to być może pod przywództwem mianowanego przez Moskwę księcia.