Mokotów historią oddycha

Na szczycie wysokiego muru usiadł gołąb, jakich pełno w stołecznych parkach. Zwykły, a jednak dziwnie inny. Tym, co go wyróżnia, jest wolność pozwalająca mu wlecieć na teren ogrodzony złogami kolczastego drutu i niemal w tej samej chwili odfrunąć, pozostawiając za sobą niewzruszone cegły. Cegły, kraty, ciężkie bramy i szereg innych zabezpieczeń, które odgradzają osadzonych na Rakowieckiej od reszty warszawiaków, kryją coś jeszcze. Tym czymś jest skarbiec, w którym próżno szukać pieniędzy, ale który strzeże czegoś cenniejszego – żywej historii.

Inne teksty z miesięcznika Lux 1/2

Polskość Zredefiniowana

Patrzę chwilę na tego nieszczęsnego gołębia – ptasi symbol wolności, nieświadomy nawet tego, jak hojnie został obdarowany w stosunku do tych, co pędzą żywot za murem, który sobie upodobał; chwilę później kładę już rękę na klamce ciężkich brązowych drzwi. Gdzieś w środku dopada mnie lekki niepokój i wewnętrzne poczucie, że wizyta w słynnym warszawskim więzieniu przy Rakowieckiej będzie jednym z tych doświadczeń trwale zmieniających optykę, brutalnie wręcz zmuszających do zajęcia głowy myślami, które na co dzień łatwo zepchnąć w ocean jungowskiej „zbiorowej nieświadomości.” Hasło „Bóg-Honor-Ojczyzna” pobrzmiewa wprawdzie w umyśle każdego, kto miał szczęście odebrać patriotyczne wychowanie, a i obecna atmosfera w kraju sprzyja pochyleniu się nad dziejami naszego narodu. Wielokrotnie pisałam na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”, jak ważne są zmiany, które stopniowo zachodzą w świadomości narodowej i tożsamości młodych Polaków. Nawet jeśli są one chwilową modą – w co wątpię – popychającą do przywdziewania koszulek z wizerunkiem Orła Białego lub podobizną rotmistrza Pileckiego, to przecież koniec końców pozwalają na odświeżanie kart historii, które przez wiele lat zdążyły pokryć się grubą warstwą kurzu.

Ocalić od zapomnienia

Takiego „odkurzania”, choć na wiele wyższym stopniu organizacji i profesjonalizmu, dokonuje również Jacek Pawłowicz – dyrektor rodzącego się za murami mokotowskiego więzienia Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Decyzja o przekształceniu aresztu w muzeum od początku budziło wątpliwości – bo przecież powstało już niedawno takie muzeum w Ostrołęce, bo co z osadzonymi, co z funkcjonariuszami i pracownikami administracyjnymi więzienia? Dlatego moje pierwsze pytanie do Jacka Pawłowicz brzmiało: co dalej z więzieniem? „Mogę panią zapewnić, że ani jedna osoba nie zostanie pozbawiona pracy w wyniku transformacji aresztu. Po szczegóły odsyłam do dyrektora aresztu” – usłyszałam w odpowiedzi. Kilka minut później, podążając ciemnymi, przygnębiającymi korytarzami placówki ze świadomością, że kilkadziesiąt lat temu stąpali po nich Pilecki, Łupaszka czy Płużański, i wsłuchując się w poruszającą narrację dyrektora muzeum, który z pasją, jakiej chyba jeszcze u nikogo wcześniej nie wdziałam, opowiada o ich tragicznych losach, nabrałam przekonania, że taka placówka jest koniecznością – hołdem, który odda choć część czci należnej tym, którzy poświęcili swoje życie dla wolnej Polski. Przyglądając się doskonale zachowanym eksponatom oddającym złowieszczego ducha komunistyczej okupacji i słysząc, że Pawłowicz takie wycieczki urządza już od ośmiu lat, zdziwiłam się nawet, dlaczego jego inicjatywa nabiera kształtu dopiero teraz. Potem przypomniałam sobie o prowadzonej przez państwo polskie do 2015 roku „polityce historycznej” i moje zdziwienie rozpłynęło się w powietrzu pachnącym zupą kalafiorową (?), którą widocznie tego dnia osadzeni na Rakowieckiej zostali uraczeni na obiad.

Śladami niezłomnych

Kompleks więzienny zajmuje powierzchnię około 6 hektarów. Poza historycznymi pawilonami, w których do dziś znajdują się cele Witolda Pileckiego, generała Fieldorfa czy Tadeusza Płużańskiego – ojca wybitnego historyka i publicysty o tym samym imieniu (a nawet przerażający karcer, w którym swego czasu tydzień spędził Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszka”) – i kilkoma przybytkami współczesności, sercem tego swoistego getta jest tak zwany „pałac cudów”. Tak nazywali to miejsce osadzeni ze względu na to, jakie „cuda” wyprawiano tam z więźniami politycznymi. „Kiedy skazanego wleczono tym korytarzem, mógł mieć jeszcze iskrę nadziei, że trafi tutaj” – mówi Jacek Pawłowicz i wskazuje zwiedzającym pierwsze drzwi po prawej stronie. „Wtedy więzień wiedział, że będzie tylko torturowany.” Kolejne drzwi nie pozostawiały już żadnych złudzeń. To tam dokonywano egzekucji. Często na oczach innych więźniów, bo znajdował się tu również karcer dla tych najbardziej „zasłużonych”. W wilgotnym, cuchnącym stęchlizną pomieszczeniu stoi mały drewniany krzyż i palą się znicze. „To inicjatywa funkcjonariuszy Służby Więziennej, którzy dbają, by pamięć o ofiarach kaźni w tym miejscu nigdy nie zgasła” – wyjaśnia dyrektor muzeum.

Historia zatacza koło

Co ciekawe, osobą, która wskazała to straszliwe miejsce straceń, był… Adam Humer. Stalinowski zbrodniarz, nie mogąc znieść tego, że ostatecznie sam trafił do więzienia, w którym jeszcze jakiś czas temu sam torturował więźniów politycznych na mocy udzielonej mu przez władzę PRL-u, „wygadał się” jednemu z fukncjonariuszy. Chichotem historii może być fakt, że Humer częć wyroku odsiadywał w swoim dawnym gabinecie. Podobnie czas zakręca, kreśląc historyczne koło nad głowami zwiedzających w miejscu, w którym swoją siedzibę miał naczelnik aresztu. Obok drzwi jego gabinetu wisi stary drewniany zegar. W jego bezlitosny takt wsłuchiwali się więźniowie, których losy ważyły się za ścianą. W tym miejscu nasza wędrówka po historycznych zakamarkach zakładu dobiegła końca. Więzienne mury opuszczałam bez najmniejszego śladu wątpliwości, czy likwidacja placówki na rzecz muzeum poświęconego nie tylko żołnierzom wyklętym, ale i wszystkim innym ofiarom stalinizmu i PRL-owskiego reżimu, jest decyzją słuszną – dla mnie stała się decyzją jedyną.

Polska jest im to winna

Zarząd powstającego muzeum planuje uczynić z tego miejsca ogromny kompleks edukacyjny, a także miejsce, w którym, jak mówi Jacek Pawłowicz, „kombatanci i ich bliscy będą mogli w końcu poczuć się docenieni, mogąc tu spotkać się, porozmawiać i napić kawy, za którą nikt nie będzie od nich żądał 20 zł. To im się po prostu należy, Polska jest im to winna”. 1 lipca 2016 roku minister Zbigniew Ziobro powołał 15 członków rady programowej muzeum, wśród ktrych znaleźli się wybitni historycy, między innymi prof. Jan Żaryn i dr hab. Krzysztof Szwagrzyk. Uroczyste otwarcie placówki zaplanowano na 1 marca 2019 roku.

Zapach historii

Kiedy wyszłam na ruchliwą ulicę, pełną zgiełku kontrastującego z cichymi niczym sanktuaria karcerami, przypomniała mi się piosenka T.Love pod tytułem Warszawa. Muniek Staszczyk śpiewa tam o stołecznej wiośnie pachnącej spalinami. Od razu przyszła mi na myśl parafraza mówiąca o tym, że „Mokotów historią oddycha” i przeświadczenie, że już nigdy Warszawa nie będzie dla mnie taka sama.

Magdalena Jakoniuk

Tekst pochodzi z miesięcznika Lux nr 1/2. Dostępny tutaj.