Monika Bartoszewicz: Zachód przed upadkiem

Przez stulecia cywilizacja Zachodnia budowała i kumulowała ogromny kapitał ekonomiczny, polityczny i kulturowy, który dominuje nad resztą świata.

Inne państwa, inne obszary kulturowe mogą się na to skarżyć, mogą być niezadowolone z tego, ale pomimo swojej niechęci do Europy i Stanów Zjednoczonych muszą imitować ich osiągnięcia, adaptować się do porządków przez nie wyznaczanych, naśladować (lub kraść) ich osiągnięcia techniczne, uznawać ich systemy finansowe i czerpać z wzorców kulturowych. A jednak ceną obecnego panowania Zachodu jest to, że w jego sukcesie znajdują się nasiona zniszczenia, których kiełkujące zalążki zdolne są rozsadzić naszą cywilizację od środka. Niewielu jednak ludzi wydaje się świadomymi tego.

Jednym z tych niebezpiecznych rezultatów hegemonii Zachodniej jest to, że spowodowała ona erozję cnót i ideałów, które w pierwszym rzędzie dominację ową umożliwiły. Żeby uniknąć oskarżeń o „kościółkową propagandę”, dla poparcia tej tezy posłużę się nie argumentami kogoś kojarzonego z chrześcijaństwem, ale raczej zapiskami pogańskiego historyka. Dwa tysiące lat temu niejaki Tytus Liwiusz w swoich rozważaniach nad kondycją republiki rzymskiej, zachęcał swoich czytelników do refleksji nad „życiem i manierami” przodków współczesnych mu Rzymian, które umożliwiły budowę imperium uginającego się pod ciężarem własnej wielkości. Następnie zasugerował, że: czytelnik uważnie obserwuje nieznaczny początkowo upadek dawnych obyczajów przy stopniowym zaniku karności, a później, jak one psuły się coraz bardziej, a wreszcie zaczęły gwałtownie upadać, aż doszliśmy do tych naszych czasów, w których nie jesteśmy już w mocy znieść ani naszych własnych grzechów, ani środków zaradczych. Zauważyć należy, że Liwiusz wskazywał na zależność pomiędzy upadkiem Rzymu a ogromną majętnością obywateli imperium, których bogactwo zrodziło chciwość, a wyuzdane rozkosze wytworzyły pragnienie, by przez zbytek i rozpustę zginąć i wszystko pociągnąć do zguby.

Prawdy te wydają się oczywistymi truizmami – nie stają się jednak przez to mniej słuszne. Zaskakujące bogactwo Zachodu, gdzie jest ono skumulowane i rozdystrybuowane daleko bardziej niż w jakimkolwiek innym miejscu świata, porzucenie religii, która stanowi fundament moralności a jednocześnie jasno wytycza ideały, przekształcenie wolności politycznej w egoistyczną licencję na wszystko i usprawiedliwienie hedonizmu, który narzuca wszystkim styl życia i zachowania niegdyś dostępny jedynie wąskim elitom społecznym, uczynił chwilę obecną i zaspokajanie własnych zachcianek ważniejszymi od poświęceń na rzecz przyszłości. Obniżająca się dzietność Europejek, które po antykoncepcję i aborcję sięgają z wygody, natychmiastowe konsumowanie wszelkich zysków nawet za cenę pogłębiającego się deficytu i beztroska, z jaką obarcza się przyszłe pokolenia długiem za własne przywileje – wszystko to wymownie świadczy o ludziach do tego stopnia omamionych przez bogactwo, że myślą, iż mogą nieroztropnie ignorować przyszłość i bez końca pozwalać sobie na luksusy, które przyczyniają się do osłabiania fundamentów, na których przez dekady budowany był system społeczny i polityczny. Kulturowo zaś Zachód stał się wydmuszką, formą pozbawioną treści, jeśli nie swoją własną karykaturą lub zgoła dokładnym zaprzeczeniem wszystkiego, co kiedyś symbolizowało naszą cywilizację.

Swoista arogancja ludzi Zachodu, która wcześniej pozwoliła im osiągnąć dominującą pozycję, także jest mieczem obosiecznym. Obecnie przejawia się ona w myśleniu, że reszta świata jest albo chce być taka jak my, chce tego samego co my i dąży ku tym samym celom, jakie sobie wyznaczyliśmy, ponieważ Zachód stanowi jednocześnie model i cel, ku któremu wszyscy ewoluują w wyniku nieubłaganych procesów historycznych. Ponieważ inni naśladują Zachód pod pewnymi względami, pożądają naszych osiągnięć technologicznych czy też zanurzają się w nurcie kultury masowej, przyjmujemy bezrefleksyjnie, że tak samo przejmą od nas podejście do religii, rodziny, stosunków społecznych, kodów moralnych oraz bezwzględnej nadrzędności idei, takich jak pokój światowy, tolerancja, wielokulturowość, otwartość, równość i im podobnych. To krótkowzroczne założenie leży u podstaw chwiejnego budynku prawa międzynarodowego oraz procesów dyplomatycznych i instytucji,  które stoją na jego straży. Zachód sam siebie wyznaczył na strażnika i wyznacznik światowego ładu, pokoju oraz dobrobytu i wierzy, że jego rola jest wieczna.

Każde jednak prawo jest gdzieś zakorzenione, co więcej, opiera się na pewnym konsensusie. Konsensus ten zaś dotyczy tego, jakie zachowania są dozwolone, jakie idee są nadrzędne, jaka hierarchia wartości jest uznawana. Biorąc pod uwagę różnorodność panującą na świecie pod tym względem, przekonanie, że właśnie zachodnia interpretacja zostanie uznana za prawdziwą i obowiązującą, jest mylne, ideał ten zaś niezmiernie trudny, jeśli nie zgoła niemożliwy do osiągnięcia. Globalne elity, które czasem określa się mianem „cywilizacji Davos”, wiele mówią o potrzebie wprowadzenia zachodnich standardów, jest to często jednak często tylko pusta retoryka ze strony tych, którzy czerpią z tego konkretne korzyści lub są klientami Zachodu dzięki jego ekonomicznej i militarnej przewadze. Za fasadą uspokajających frazesów na temat praw człowieka, pokoju i znaczenia organizacji międzynarodowych, na całym świecie cała gama przekonań motywujących rozmaite cele, które stoją w oczywistej sprzeczności do celów i przekonań Zachodu leży u źródeł zjawisk i wydarzeń, które potocznie ignoruje się lub umniejsza przypisując je mitowi „zderzenia cywilizacji”. A jednak zaślepieni własnym aroganckim założeniem, że to Zachód jest awangardą przyszłości, lekceważymy te wartości i przekonania, z którymi się nie zgadzamy, lub protekcjonalnie wyjaśniamy je jako konsekwencję ignorancji, zacofania, przesądu, ubóstwa lub machinacji zepsutych elit, względnie, w zależności od kontekstu, psychopatycznych dyktatorów.

Pobieżny nawet przegląd polityki zagranicznej prowadzonej po zamachach 11 września 2001 roku unaocznia, jak niebezpieczne są skutki takiego narcyzmu. Cała „wojna z terroryzmem” dowodzi, jak dalece Zachód nie jest w stanie zrozumieć tego, czym jest islam, a szczególnie jego doktryna dżihadu przeciw niewiernym. Mimo że liczne wersety Koranu, hadisy stanowiące źródło tradycji muzułmańskiej oraz edykty wykładające prawo koraniczne przez 14 wieków, jak o tym pisał profesor David Cook w swojej doskonałej książce pt. Understanding Jihad, nie pozostawiają cienia wątpliwości, jak ważna i dosłowna jest w islamie idea świętej wojny.

Tysiąc czterysta lat inwazji, najazdów, okupacji, konkwisty, wojen i następującego w ich wyniku zniewolenia i prześladowań dowodzą niezbicie, że te akty agresji są bezpośrednim przejawem nietolerancji i przemocy stanowiącej samo serce islamu. W roku 1838 Alexis de Tocqueville pisał:

Dżihad i święta wojna jest obowiązkiem wszystkich wierzących muzułmanów […]. Stan wojny jest stanem naturalnym wobec wszystkich niewiernych […] skłonność islamu do przemocy są tak uderzające, że nie potrafię zrozumieć, jak człowiek o zdrowym rozsądku może ich nie dostrzec.

Sześćdziesiąt lat później Winston Churchill pisał o przodkach Talibów, że: 

Tysiące z nich staje się dzielnymi i lojalnymi bojownikami wiary: wiedzą za co umierają, ale wpływ tej religii paraliżuje rozwój społeczny tych, którzy ją wyznają. Nie, nie ma bardziej uwsteczniającej siły na świecie. Mahometanizm, będąc daleki od wymarcia, jest wiarą wojowniczą i przymusową.

Analizując zbrojne konflikty, w które angażowali się muzułmanie, Churchill konkludował, że religia mahometańska wzmaga, zamiast umniejszać, furię nietolerancji, co doprowadzi do sytuacji, w której religia krwi i wojny staje twarzą w twarz z religią pokoju. Pisząc o religii pokoju, wbrew obecnie obowiązującym sloganom, Churchill wcale nie miał na myśli islamu.

Ten konsensus dotyczący islamu, gorzki owoc 14 wieków agresji i rzeczowej analizy doktryny islamskiej jest współcześnie odrzucany jako przejaw rasizmu, nietolerancji, kolonializmu i imperializmu. Przekonani o wyższości własnej wiedzy i postnowoczesnej moralności, my, ludzie Zachodu, wmawiamy milionom muzułmanów, że nie rozumieją własnej religii albo że zezwolili na „porwanie” jej przez garstkę radykałów, których nazywamy terrorystami. Jak o tym pisał Raymond Ibrahim, szef CIA John Brennan poinformował Radę Stosunków Międzynarodowych (Council of Foreign Relations), że ideologia Al-Kaidy jest 2 3 perwersyjną i wykrzywioną interpretacją Koranu i że Al-Kaida przywłaszczyła sobie islam, zmieniając nauki Mahometa, tak aby pasowały do jej celów politycznych. W tym kryje się jednak tajemnica, której John Brennan nie rozumie: dlaczego bowiem, pomimo tak oczywistej herezji i fałszywej interpretacji islamu, ideologia i cele dżihadystów znajdują naśladowców i zwolenników na całym świecie, stanowi dla Zachodnich apologetów islamu zagadkę nie do odgadnięcia. Bez względu na to, czy mówimy o atakach terrorystycznych na całym świecie, fałszywych nadziejach powiązanych z „arabską wiosną”, nuklearnymi ambicjami Iranu, nienawiścią do Żydów czy chrześcijan, którzy są ze względu na swoją wiarę masowo prześladowani w znakomitej większości krajów muzułmańskich, zachodnie złudzenia dotyczące islamu i jego fałszywy obraz, jaki sobie na własny użytek stworzyliśmy, w sposób zasadniczy osłabiły – jeśli wręcz nie sparaliżowały – Zachód i jego możliwość odpowiedzenia na muzułmańską agresję. 

Jeden z zachodnich apologetów islamu Michael Potemra w swoim artykule dla czasopisma „National Review” stwierdził kiedyś, że Koran jest jedną z najwspanialszych ksiąg, jakie kiedykolwiek zostały napisane, esencją monoteizmu, pełną duchowej mądrości, z której czerpię korzyści za każdym razem, kiedy ją czytam. Jest to, jak zauważył Robert Spencer, doprawdy dziwna konstatacja na temat księgi, która trzy razy nawołuje muzułmanów do bezwzględnego zabijania niewiernych (2:191, 4:89, 9:5), która stwierdza, że Allach zamienił nieposłusznych Żydów w małpy i świnie (2:63-65, 5:59-60, 7:166), określa Żydów i chrześcijan, którzy nie uznają nauk Mahometa i nie przyjmują islamu jako objawionej prawdy, mianem najohydniejszych stworzeń (98:6), zaleca bicie nieposłusznych kobiet (4:34) oraz nakazuje wierzącym (czyli muzułmanom) bycie miłosiernym względem siebie, ale nieokazywanie żadnych względów niewiernym (48:29). Z trudem też można doszukiwać się „duchowej mądrości” w religii, która sankcjonuje poligamię i niewolnictwo seksualne (Koran, 4:3, pozwala bojownikom muzułmańskim na posiadanie jednocześnie czterech żon oraz nieokreślonej liczby branek, zdobyczy wojennych), rozwód, do którego wystarczy trzykrotne powtórzenie formuły odrzucenia żony przez męża (w drugą stronę już to nie działa) oraz małżeństwa z dziećmi. To ostatnie oparte jest na fakcie, że w Koranie aż 91 razy pojawia się przynaglenie do tego, by każdy muzułmanin w swoim życiu wzorował się na osobie Mahometa, ponieważ w islamie jest on uznany za najdoskonalszego człowieka, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Mahomet zawarł związek małżeński z Aiszą, kiedy on sam był 54-letnim starcem, a ona miała sześć lat, zaś skonsumował go, kiedy dziewczynka miała lat dziewięć. Przy czym warto zauważyć, że koraniczne prawo rozwodowe dotyczy także tych żon, które jeszcze nie przechodzą menstruacji (65:4).

Zachód żyje w stanie permanentnej autohipnozy, kultywując swoje złudzenia, że większość muzułmanów pragnie pokoju, dobrobytu i dostatku bardziej niż wypełniania woli Allacha i życia w zgodzie z przykazaniami islamu. Ponieważ sami zredukowaliśmy naszą wiarę do stylu życia i folklorystycznych tradycji świątecznych, my, ludzie Zachodu, nie jesteśmy w stanie pojąć religii, której wyznawcy biorą przykazania wiary na serio i postrzegają swoje życie na tym świecie jako walkę, którą z woli swojego Boga na pewno wygrają. Z arogancją wypływającą ze sprzeciwu uznania potęgi wiary w życiu człowieka, ludzie Zachodu odrzucają muzułmańskie opinie na temat własnej cywilizacji jako siedliska hedonistycznych pogan, określając je mianem nieszczerej propagandy, a zapominając przy tym, że większość muzułmanów jest jak najdalsza od naśladowania naszej pogardy wobec religii rozumianej jako archaiczny przesąd. Bez wątpienia w panoramie cywilizacyjnych konfliktów motywy kulturowe i religijne są przemieszane z innymi o wydźwięku etnicznym czy ekonomicznym, ale w tej skomplikowanej matni człowieczych zachowań ludzka umiejętność jednoczesnego dążenia do wielu sprzecznych celów jest dokładnie tym, co ignoruje zachodnia wiara w postęp i ewolucję natury ludzkiej. To właśnie jednak, jak nic innego, obnaża nas i czyni bezbronnymi wobec bezwzględnego i fanatycznego islamu.

Oto my, konsumujący ostatki zapasów zgromadzonych przez naszych przodków, żyjący z topniejących w oczach odsetek od kapitału, na który pracowały całe pokolenia ludzi żyjących przed nami, i nieczyniący nic, aby go ocalić lub pomnożyć. Ale nasze moralne i kulturowe zasoby zanikają w zastraszającym tempie, podczas gdy poza kurczącymi się granicami Zachodu, a coraz częściej także i na jego terytoriach, nasi rywale czuwają i czekają na swoją szansę, wykorzystując nasze złudzenia i manipulując naszymi skompromitowanymi ideałami, posługując się nimi, by osiągnąć własne cele. W tym czasie my, zupełnie niczym Rzymianie opisywani przez Tytusa Liwiusza, nie jesteśmy już w mocy znieść ani naszych własnych grzechów, ani środków zaradczych. Ω

Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 71.