Znajomi opowiadali mi o różnych dziwach i cudach, jakie mają miejsce czasem na Jasnej Górze. Podobno rzeczy straszniejsze niż w Białymstoku się tam dzieją nawet. Podobno moderna jakaś tam zarazem i wiocha straszna. I podobno przez kilka dni w roku miejsce to staje się królestwem najgorszego z obciachów, przypału Wszechświata, przy którym nawet Białystok staje się królestwem stylu. Otóż w sierpniowych dniach zbiera się tam zlot ludzi w sandałach i skarpetkach.
Ruszyłem więc oglądać dziwy te niesamowite. I byłem na Jasnej Górze. Więcej, byłem na Jasnej Górze i 15 sierpnia oglądałem wkroczenie pielgrzymek do miasta. I rzeczywiście widziałem rzeczy dziwne i niepojęte. Faktycznie! Widziałem skarpetki i sandały. Dresy i trampki. Widziałem pląsające brudne rusałki z kwieciem we włosach. Widziałem ludzi tańczących do rapowanej wersji „Ojcze nasz”. Widziałem babcie i dziadków godziny czekających na słońcu, by przybić piątkę z pielgrzymami. Widziałem obraz Maryi otoczony różowymi balonikami. Widziałem grupę śpiewającą „Hava Nagila” i tańczącą po chasydzku. Słyszałem różne wersje modlitw katolickich wykonane w rytmie disco, disco polo, techno, rocka i hip-hop. Widziałem pielgrzyma niosącego wielką, białą, pluszową lamę. Lama patrzyła na mnie czarnymi oczami. Widziałem podskakujących dookoła krucyfiksu księży i sztandary wznoszące w niebo cytaty z Pisma Świętego. Uderzano w tam-tamy przystrojone piórkami. Widziałem różańce wszelkich kolorów i materiałów… I świecące obrazki Jezusa i świętych. Widziałem kółka handlu wymiennego karteczkami z wizerunkiem Matki Zbawiciela.
No, plemiona jakieś murzyńskie.
Chciałoby się napisać, że to kicz i herezja. I jakieś gusła nieprzystojne. Ale tak nie było. Owszem, nie rozumiałem tego rytuału i faktycznie, brak mu było tej dostojności, do jakiej się przyzwyczaiłem. Ale nie był to kicz, bo ci ludzie tam obecni byli w stanie złożyć realny hołd temu, w co wierzą. Obdarzyć przedmiot swej miłości realnym szacunkiem. A nie istnieje przecież kicz, który wiązałby się z hołdem i szacunkiem.
Chciałbym napisać, że to jakiś obciach i estetyczna żałość. Oj, na pewno wiele można im zarzucić. Często banalizację i niezamierzoną groteskę. Ale na serio – czy coś do tego stopnia podmiotowe, bowiem ostatnie, co tych ludzi interesowało, to opinia takich jak ja, może być obciachem? Byli niezależni od moich wątpliwości i poczucia społecznego wstydu.
Chciałbym napisać, że to wszystko takie płytkie i niegodne intelektualisty. Ale problem taki, że widziałem też momenty, gdy wszystko cichło. I jedyne, co pozostawało, to klęcząca, skupiona i milcząca wspólnota.
No i te skarpety i sandały.
Chyba czas napisać odę do skarpet i sandałów. Na poważnie.
No bo problem taki, że ciężko sobie wyobrazić prawdziwą podmiotowość i niezależność bez nich…
Warto bowiem przypomnieć dwie pierwsze, najstarsze pielgrzymki. Może zapomnieliście, ale była to ta Abrahama i Mojżesza. To w pielgrzymce konstytuowała się wspólnota zdolna nieść Słowo Boże. To w momencie wygnania z materialnego domu Lud Boży dostrzegł to, co przerasta i przekracza ten świat, immanencję, materię. Zrozumiał swój związek ze Słowem. Naród odkrył siebie, swoją prawdziwą esencję – i tym samym stał się wybranym – na ziemi jałowej, podczas pielgrzymki po pustyni, pozbawiony tego, co jest niezbędne, by istniał naród. Ziemi i pożywienia. To na wygnaniu lud chroniący Pismo Święte nauczył się niezależności i podmiotowości, jaką daje Słowo. Odnalazł to w pielgrzymowaniu, nie w siedzeniu na tyłku i analizowaniu mądrych ksiąg bądź w rytuałach odprawianych w świątyni, postawionej na konkretnej, nawet świętej, ziemi. Lud Boży. I tu wkraczają z całą mocą sandały i skarpety.
Bowiem pielgrzymki te, śpiewając, ciesząc się i płacząc, ubierając się w dziwne stroje, odprawiając nieprzystojne gusła i uderzając w tam-tamy, dreptały sobie po pustyniach bliskowschodnich. I co do jednego mogę was, drodzy czytelnicy, zapewnić, bowiem sam trochę przewędrowałem po ścieżkach pustynnych Izraela i Jordanii. Więcej niż 10 kilometrów nie przejdziecie w sandałach bez skarpetek…Ω
Dawid Wildstein
Tekst pochodzi z kwartalnika „Fronda Lux”, nr 68.