Początek roku 2020 dał nam poważny powód, by oczekiwać stopniowego rozładowania napięć na linii Chiny-USA – relacji, której drgania odczuwa sobie cały świat. Dwa konkurujące mocarstwa 15 stycznia wykonały pierwszy krok w wyniku całkowitego porozumienia mającego na celu rozwiązanie problemów, które eskalowały przez wiele lat. Mowa o Phase One Agreement owocu trwającej niemal 2 lata wojny celnej, która z roku na rok nabierała tempa, stawiając przyszłość wzajemnej relacji pod znakiem zapytania.
SZUKAJĄC WINNEGO
Wyjątkowości temu konfliktowi nadaje fakt, że jego przyczyny są bardziej zróżnicowane i nie sprowadzają się jedynie do czysto ekonomicznego aspektu. Jedną z nich jest problematyczny status Republiki Chińskiej leżącej na wyspie Tajwan. Istnieją podzielone zdania dotyczące skomplikowanego stosunku USA oraz Chin do tego tworu państwowego. Upatruje się w nim często jednej z pobudek napiętych relacji wynikających z chęci siłowego odzyskania wyspy przez Chińską Republikę Ludową. Być może wynika to z przekonania rządu USA, a raczej kompleksu przemysłowo-militarnego, że bezpośrednia konfrontacja z Chinami musi w końcu nadejść, a zaangażowanie Stanów w konflikt chińsko-tajwański, byłoby do tego najlepszym pretekstem.
Nie należy jednak bagatelizować problemów natury ekonomicznej, jest to nadal główny motor napędowy wojny celnej. Chińska Republika Ludowa dogania USA pod względem PKB i dzieje się to kosztem amerykańskiego mocarstwa. Deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych na rzecz reszty świata to kwota około 0,6 biliona dolarów, a 67% tej wartości to dobra pochodzące z Chin. W skrócie ChRL obejmuje 67% deficytu handlowego USA. Wynika to z długoletniego outsourcingu produkcji USA na rzecz taniej, chińskiej siły roboczej.
Kolejnym ze znaczącym czynników jest fakt zadłużenia amerykańskiej gospodarki u Chińczyków na kwotę 1,1 biliona dolarów. Jest to ogromna suma, czyniąca z USA największego dłużnika Chin. Zaciąganie pożyczek u ChRL wynika z bardzo korzystnych warunków oferowanych przez to państwo. Sprawa roszczeń finansowych stawia oba kraje w patowej sytuacji. Jeśli Chiny zdecydowałyby się na emisję długu, pozbędą się wielkokalibrowej karty przetargowej, która w dodatku jest stale rosnącym zapleczem finansowym. Z drugiej strony Donald Trump to prezydent-biznesmen, który wie, jak paradoksalnie potężnym narzędziem jest zadłużenie i jak się nim gra. Amerykański prezydent znany jako „król długu” ma świadomość, że to nie dłużnik powinien się martwić, bo to on ma w tej chwili pieniądze.
Trump jest jednocześnie świadomy, że emisja długu przez państwo środka wywołałaby sytuację podobną, o ile nie gorszą niż ta z kryzysu finansowego z 2008 roku, a najbardziej odbiłoby się to na samych Chinach. Wzrost PKB w ChRL zwalnia, a emisja długów to ryzyko dalszego i zdecydowanie bardziej znaczącego spadku. Sprzedaż wierzytelności grozi też ogromną destabilizacją dolara, która nie przysłużyłaby się obecnie chińskiej gospodarce.
PIENIĄDZE TO NIE WSZYSTKO
Stosunki ekonomiczne nie wyjaśniają jednak całkowicie istoty sytuacji. Incydenty takie jak aresztowanie członka zarządu Huawei na lotnisku w Kanadzie czy zakaz współpracy korporacji amerykańskich z chińskimi mają inne podłoże. Tu pojawia nam się czynnik bezpieczeństwa narodowego, równie o ile nie bardziej istotny od kwestii ekonomicznych.
ChRL to państwo budujące swoją potęgę na pomysłach cudzego autorstwa, dlatego, też komunistyczny rząd wymaga, aby korporacje chcące prowadzić interesy na rynku chińskim zapewniły mu wzgląd do stosowanych przez nie praktyk biznesowych. Stwarza to doskonałą możliwość do wykorzystania podpatrzonych w ramach kontroli pomysłów na własnym podwórku. Praktyki te znajdują zastosowanie w korporacjach chińskich zgodnie z wolą rządu, posiadającego moc decyzyjną w 85% wszystkich z nich. Jest to praktyka, na jaką przedsiębiorcy godzą się zachęceni rozmiarem i możliwościami, jakie stwarza im wejście na chiński rynek.
Kradzież własności intelektualnej odbywa się jednak i poza granicami ChRL. W sporze toczonym w tej chwili między prezydentem Trumpem a rządem Chin wkroczyło nowy gracz – chiński koncern Huawei. Zanim przejdziemy do rozwoju wydarzeń czas na parę słów o chińskim gigancie, obecnie największym producencie urządzeń telekomunikacyjnych.
Istnieje wiele niejasności dotyczących tego, kto rzeczywiście podejmuje decyzje w zarządzie tej korporacji i jak wygląda sama jej struktura. Jest ich na tyle dużo, że w obliczu wydarzeń, o których mowa główny sekretarz Jiang Xisheng musiał prowadzić 90-minutowe konferencje mające na celu wyjaśnić sytuację. Oficjalnie 1% należy do założyciela firmy- Ren Zhengfei zaś pozostałe 99% do tworu zwanego Trade Union Committee. Według oficjalnych przedstawicieli kluczowymi decyzjami zajmuje się tylko Zhengfei, a reszta to udziały pracowników uprawnionych do posiadania akcji (akcje Huawei nie są możliwe do zakupu na żadnej z giełd, a możliwość posiadania udziałów w firmie posiadają tylko jej pracownicy). Śledząc jednak sieć powiązań TUC i zakładając, że działa i podlega podobnym sobie nadrzędnym komitetom, dochodzimy do wniosku, że Huawei jest niemalże w całości zależny od rządu ChRL. Jak wspomniano przedstawiciele firmy, temu zaprzeczają, jednak rozwój wydarzeń w przebiegu wojny celnej z USA stwarza silne podstawy, by nie wierzyć w słowa rzeczników Huawei.
Przełom w postrzeganiu firmy nastąpił 6 grudnia 2018 roku, gdy na lotnisku w Kanadzie aresztowana została dyrektor wykonawcza Huawei Meng Wanzhou, córka prezesa firmy. Zatrzymanie przeprowadzone przez kanadyjskie służby odbyło się na zlecenie USA pod zarzutem oszustw finansowych, w które zaangażowana była spółka Skycom podległa Huawei oraz próbom sprzedaży sprzętu telekomunikacyjnego państwom objętym przez USA blokadą.
Po tym wydarzeniu rola Huawei w sporze między mocarstwami stała się jasna dla opinii publicznej. NSA oskarżyło chińską korporację o inwigilację amerykańskich firm za pomocą ichnich urządzeń telekomunikacyjnych i kradzież tajemnic finansowych. Aby nie narażać ani tajemnic rządowych, ani sekretów spółek prywatnych, wiosną 2019 prezydent Trump zarządził zerwanie współpracy między amerykańskimi korporacjami i Huawei, a pracownicy instytucji rządowych otrzymali zakaz korzystania z jakiegokolwiek sprzętu chińskiego giganta telekomunikacji.
IMPAKT
Rozporządzenie wydane przez prezydenta Donalda Trumpa oznacza koniec współpracy na linii Huawei-Google. Przed wejściem w życie rozporządzenia firmy wspólnymi siłami rozwijały technologie pozwalające na identyfikację, śledzenie oraz gromadzenie i porządkowanie informacji przy pomocy nieodłącznych dzisiaj akcesoriów, jakimi są smartfony. Posiadanie dziś konta Google i Gmail jest dziś praktycznie koniecznością. Są one niezbędne do pełnej funkcjonalności urządzeń telekomunikacyjnych, gromadząc historie wyszukiwania, odwiedzane przez nas miejsca, aktywności, etc. Google z rozbudowanym i doskonalonym latami aparatem monitorowania aktywności swoich użytkowników było więc idealnym partnerem dla zależnego od chińskiego rządu Huawei.
WŁAŚCIWY CZŁOWIEK NA WŁAŚCIWYM MIEJSCU?
15 stycznia doszło do zawarcia ugody, która jest pierwszym krokiem do zakończenia wojny handlowej. Obejmuje ona szereg ugód, które poprawią sytuację dla obu stron. USA zyskuje obietnicę, że Chiny będą nabywać więcej dóbr pochodzących ze Stanów. Ponadto biznesy pochodzące z USA będą miały większą swobodę wejścia na rynek chiński oraz unikną obowiązku pełnej transparentności wobec chińskiego rządu. Technologia korporacji pochodzących ze Stanów nie będzie musiała już dłużej przechodzić przez ręce kontroli rządowej — jest to obietnica, którą Chiny zobowiązały się przestrzegać już wcześniej po dołączeniu do WTO w 2001, jednak jej nie dotrzymały. Dalsze uzgodnienia mówią o podjęciu starań w walce z internetowymi kradzieżami własności intelektualnej, których ignorowanie, a często też czerpanie korzyści, stało się z biegiem lat praktyką kojarzoną bezpośrednio z ChRL.
Podsumowaniem pomniejszych porozumień zawartych w 86 stronicowym dokumencie jest deklaracja strony chińskiej, która zobowiązuje się do importu do swego kraju dóbr z USA o wartości 200 bilionów większej niż w roku 2017. Kwota ta jest podzielona między konkretne sektory biznesowe takie jak: przemysł ciężki, leki, produkty energetyczne, paliwa, oleje, mięso oraz zboże i ziarno.
Największy zysk wynikający z porozumienia Chiny odczują w sferze politycznej. Mimo zobowiązania do zredukowania deficytu US w wymianie handlowej Chiny nadal pozostaną gospodarką rosnącą w najszybszym tempie i są na dobrej drodze, aby w ciągu dwóch wyprzedzić USA jako lidera pod względem PKB. Kolejna z korzyści to poprawa swojego wizerunku w oczach międzynarodowej społeczności, jako kraju, któremu zależy na złagodzeniu nastrojów.
Trump zapowiedział, że na podpisanie Phase Two Agreement obywatele Stanów Zjednoczonych mogą liczyć dopiero po wyborach w 2020 roku. Daje mu to potężną kartę przetargową, oczywiście o ile faza pierwsza przebiegnie bez usterek i osiągnie oczekiwane rezultaty. Kancelaria Trumpa już w tej chwili szczyci się skutecznością polityki presji wobec Chin.
CO Z KORONAWIRUSEM?
Pomimo dobrych nastrojów panujących w wyniku uzyskania porozumienia, pełnemu wejściu go w życie może przeszkodzić wybuch epidemii koronawirusa z Wuhan oraz związana z tym panika na rynkach finansowych. Istnieje nadzieja, że głowy państw były już jednak przygotowanie na podobną sytuację umieszczając w ugodzie klauzulę na wypadek katastrof klimatycznych bądź innych nieprzewidzianych wydarzeń. Mimo to charakter problemu jest na tyle poważny, że zrodzona z niego niepewność zdecydowanie odbije się echem na relacjach biznesowych pomiędzy członkami porozumienia, a siła tego wpływu jest w tej chwili trudna do oszacowania.
DALEJ POD RĘKĘ?
Jeśli tylko problem koronawirusa uda się zażegnać wystarczająco szybko minimalizując straty, relacje na polu Chiny-USA będą się prezentowały w zdecydowanie jaśniejszych barwach niż na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Wydaje się, że oba mocarstwa zdają sobie sprawę, że potrzebują siebie nawzajem i dalsze narażenie wzajemnych relacji wiąże się z konsekwencjami dla obu państw, na które przynajmniej w obliczu obecnej perspektywy ekonomicznej nie mogą sobie pozwolić.