Grzeszyć to nie znaczy czynić zło. Grzeszymy naprawdę nie czyniąc zła.
Pier Paolo Pasolini
Pytanie o pochodzenie zboczeń i dewiacji ludzie zadawali sobie już od dawien dawna. Gdzie i kiedy nasza psychika uległa skrzywieniu w taki sposób, by znajdywać upodobanie w patologicznych praktykach? Czy jest to po prostu kwestią przesytu ilością nagości, pornografii i erotycznych skandali? Nawigacja po zamaskowanym świecie podświadomego w seksie sięga stu, a nawet dwustu lat w tył. W jakich okolicznościach zaczęto się zastanawiać nad tą materią po raz pierwszy?
Zajmując się tym tematem, bez wątpienia nie można pominąć postaci Donatiena Alphonsa Françoisa de Sade. Ten żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku szlachcic, mienił się libertynem – termin ten określa poglądy skrajnie wolnościowe w większości dziedzin, zakłada porzucenie norm społecznych i obyczajowych. Jak się zaraz przekonamy, wczesne założenia tej postawy miały na celu, pojednanie się ze swoim autentycznym „ja” poprzez podążanie za pierwotnymi instynktami i podnietami. W czasach współczesnych markizowi de Sade(1740-1814), pojęcie to w praktyce kojarzyło się głównie z szeroko zakrojoną swobodą seksualną, a tej Francuz jak żywo był skrajnym wcieleniem. Skala i charakter jego „zabaw” wzbogacanych o niewyobrażalnie fantazyjną brutalność powodowało powszechne zgorszenie zarówno pośród pospólstwa jak i elit. Zeznania świadków opisywały praktyki biczowania, pętania, nacinania ciała, podpalania, koprofilii, płukania dróg rodnych woskiem lub ołowiem. Mimo że orgie i schadzki były w czasach de Sade dość powszechne wśród arystokracji, to nie odznaczały się tak okrutnymi praktykami. Znane są przypadki gdy ojciec chrzestny libertynizmu werbował na służbę okoliczne pospólstwo do zabaw erotycznych na dworze (co ciekawe, chłopstwo po interwencji władzy wcale nie było skłonne wracać na wieś).
Rezultatem tych makabrycznych poczynań był jego długoletni pobyt za więziennymi murami, i to pomimo wstawiennictwa rodziny oraz wpływowych przyjaciół. Jego postać na tyle przylgnęła do procederu oddawania się przerażającym praktykom, że dziś właśnie od jego nazwiska pochodzi termin sadyzm, stosowany do opisu zaburzenia seksualnego, w którym jednostka odczuwa podniecenie w wyniku zadawania partnerowi fizycznego i psychicznego bólu oraz upokorzenia.
W więziennym zaciszu, nie mogąc zaspokoić swych żądz, markiz oddał się fantazjom. Owocami tych marzeń były dzieła w kwiecisty i szczegółowy sposób opisujące doświadczenia wzorowanych na sobie libertynów i ich ofiar, zawierające sceny makabry inspirowane tym w czym de Sade uczestniczył na wolności. Jego pierwsza odsiadka doprowadziła do powstania Dzienników oraz poematu Prawda i Dialogu między księdzem a umierającym.
W ten sposób powstało także 120 dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu. Wierzchnią warstwę powieści stanowią opisy brutalnych czynności seksualnych popełnianych przez czwórkę libertynów równie detalicznych co obrzydliwych,. Dla czytelnika, który zniesie popis rozbujałej, przesiąkniętej zepsuciem wyobraźni Francuza odkrywa się wartość licznych i dojrzałych jak na tamten czas rozważań o moralności.
W czasie rewolucyjnego szturmu na Bastylię, dokonanego przez paryski motłoch 14 lipca 1789 roku, rękopis wpadł w ręce jednemu z plądrujących. De Sade przeniesiono stamtąd zaledwie 10 dni przed zdobyciem więzienia. Ostatecznie dzieło ukazało się dopiero 90 lat po śmierci autora. 120 dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu zostało opublikowane w 1904 r. przez niemieckiego psychiatrę, pioniera seksuologii Iwana Blocha.
Francuski arystokrata, ubolewając nad stratą, począł znowu pisać i tworzyć dzieła przypominające utracony pierwowzór. Teksty te mają dwoisty charakter. Z jednej strony są to fabularne opowieści pełne szczegółowego opisu wyuzdanych praktyk seksualnych, a z drugiej traktaty filozoficzne, promujące, bądź usprawiedliwiające postawę libertyńską. W twórczości markiza zdecydowanie przewija się twarda negacja istnienia Boga. Odważna krytyka skierowana szczególnie w stronę chrześcijaństwa zapracowała sobie na miano określania tego rodzaju ateizmu jako ”chrześcijański”. Pierwotnie zamiast Boga de Sade umieścił na piedestale naturę i agitował na rzecz kompletnego oddania się jej instynktom, przedstawiając ów pogląd jako najbliższą człowiekowi postawę. Pomimo serwowanej nam makabry można pod jej płaszczem dostrzec dociekliwe dążenie do odpowiedzi na pytanie – Skąd pochodzi odczuwana przez ludzi pierwotność, która skłania ich do porzucenia norm moralnych na rzecz zaspokojenia cielesnych żądz?
Przez współczesnych markiz bywa przyrównywany do Nietzschego na podstawie dojrzałości zadawanych pytań i poziomu prowadzonych rozważań. Wynika to z faktu, że zalążków poruszanych przez niemieckiego filozofa dylematów, można upatrywać właśnie w systemie Francuza. Przełomowa transcendencja pojęcia moralności była prawdopodobnie wsparta postulatami, które de Sade wykorzystywał do nadania sensu swemu bestialstwu.
*
Po tym jak opublikowanie 120 dni… wywołało na początku XX w. niemały skandal, de Sade został po raz kolejny odsądzony od czci i wiary, Francuz powrócił w równie wielkim stylu co niesmaku(?). W 1975 r. Pierre Paolo Pasolini reżyser, którego z francuskim pisarzem bez wątpienia łączyło zamiłowanie do wolności, swoisty naturalizm i niechęć do Kościoła katolickiego, zdecydował się na filmową adaptację dość luźno powiązaną z fabułą książki. Pasolini, był niewątpliwe artystą wszechstronnym, tworzył poezję, dramaty, malował, pisał scenariusze, sławę zyskał jako twórca zaangażowanego politycznie, lewicowego kina. Włoch korzystał z pracy naturszczyków, dążąc do jak najbardziej autentycznego przedstawienia wymyślonych scen. Uwielbiał prowokować i nie pozostawiał wiele domysłom widzów, ukazując brud nagość i seks w na przemian pięknym, fantazyjnym otoczeniu dawnych powieści bądź w szarej, miejskiej rzeczywistości, znanej mu z autopsji. Prowokacyjny styl i zamiłowanie do wolności na zawsze pozostaną tym, z czym ten włoski twórca będzie kojarzony. Co ciekawe pierwszym filmem, jaki przyniósł mu sławę jest, jak na ironię ekranizacją Ewangelii św. Mateusza. Zrealizowana przy pomocy naturszczyków i amatorów adaptacja została ciepło przyjęta przez środowiska chrześcijańskie, a nawet zdobyła uznanie św. Jan Paweł II.
Salò okazało się zwieńczeniem 14-letniego okresu twórczego, Włocha obfitującego w dwadzieścia filmów. Premiery filmu Pasolini nie dożył, gdyż został znaleziony 2 listopada 1975 roku martwy na jednej z rzymskich plaż. Do morderstwa doszło nocą, gdy przebywał z poznanym tam młodzieńcem. Mimo że tajemnica jego śmierci sama w sobie jest piekielnie interesująca, to nie będziemy się w nią zagłębiać, dodajmy tylko, że Pasolini przewidywał swoją śmierć następującymi słowami: Jest święto. A ja w proteście chcę umrzeć z upokorzenia. Chcę, aby znaleźli mnie martwego, ze sterczącym penisem, ze spuszczonymi spodniami…
Salò nakręcono w 37 dni, z trudem unikając przecieków z planu filmowego do świata dziennikarstwa. Aktorzy najczęściej poznawali scenę tuż przed jej odegraniem. W rzeczywistości ze scenariuszem i notami do niego zapoznany był tylko sam Pasolini. Tym bardziej zaskoczona była publiczność w czasie premiery w Paryżu i na późniejszych pokazach. Film został zakazany w ponad 40 krajach i okazał się finansową klapą, na stałe okrywając złą sławą pozostałe dzieła włoskiego twórcy. Taka reputacja zapewniła mu jednak szumne miejsce w historii kinematografii. Kontrowersje i liczne próby usunięcia filmu ze świecznika przełożyły się na jego długowieczność.
Pasolini bez wątpienia przewidywał taki odbiór, jednak w myśl swego silnie nonkonformistycznego modus operandi, nie przejmował się tym. Przeciwnie, wiedząc o konspiracji, w jakiej powstawał film i znając charakter autora, podejrzewać go można o ekscytację spodziewanym oburzeniem.
Wyjątkowość i bliskość Salò do oryginału przejawiają się szczególnie w problematyce poruszanej przez film. Dzieło stanowi odpowiedź Pasoliniego na pytanie, na które odpowiedzi szukał już De Sade: Jak uzasadnić istnienie dewiacji seksualnych ?
Na odpowiedź nie trzeba czekać długo decydując się na seans z Salò. Głównymi bohaterami są dygnitarze stojący na czele Włoskiej Republiki Socjalnej. Pasolini jako zagorzały przeciwnik faszyzmu i kapitalizmu czyni z nich symbol znienawidzonych systemów. Ksiądz, Prezydent, Książę i Bankier – nie znamy ich imion, a jedynie pełnione funkcje – to czemu zawdzięczają absolutną władzę w zatopionej w gąszczu wojennej pożogi oazie. Sama Republika Salò to twór powstały w 1943 roku na północy Włoch. Po desancie aliantów na Sycylii i odsunięciu Musolliniego od władzy po licznych porażkach faszystów. Dzięki interwencji III rzeszy El Duce zostaje uwolniony z więzienia i powraca do Włoch, powołując tymczasową WRS, która zarządzana miała być właśnie z miasteczka Salò.
Film rozpoczyna się selekcją dzieci z okolicznych sierocińców, której dokonuje sadystyczna czwórka. W wyniku zebranego przez wojnę żniwa, wybór jest ogromny. Każdy z naczelników nowej Republiki wybiera po 15 dzieci, z którymi wraz ze wtajemniczonymi strażnikami, zamykają się w zamku. Po krótkim wyłożeniu rygorystycznych zasad (dzieciom zakazane są kontakty płciowe między sobą, modlitwa oraz kontakt ze służbą) rozpoczyna się ich gehenna. Sieroty są poddawane seansom prowadzonym przez wiekowe prostytutki, obejmującym opowieści skupiające się na detalicznym opisie bogatych w dewiacje zbliżeń. W repertuarze oprawców znajdziemy takie zboczenia jak: pedofilia, kazirodztwo, koprofila, ekstremalny sadyzm podzielone strukturalnie nawiązujące do piekielnych kręgów Dantego (krąg Manii, Gówna, Krwi). Pomiędzy przerwami na posiłki w formie zbiorowych uczt i w trakcie tych sesji ofiary są do całkowitego użytku dygnitarzy republiki. Tortury i degeneracja, na jakie wystawiani są nastolatkowie, sprawiają, że śmierć wydaje się wybawieniem i niejednokrotnie widzi się jak ofiary, wręcz o nią błagają.
Cała obrazowana w filmie brzydota jest bezpośrednio przeciwstawiona pięknu pałacu i bogactwu jego wystroju. W przerwach od sadystycznych orgii funkcjonariusze republiki oddają się pełnym uprzejmości dyskusjom na tematy filozoficzne i moralne. Zazwyczaj oglądanym potwornościom towarzyszy niezwykle spokojna odprężająca muzyka fortepianowa przeplatana z motywem przewodnim autorstwa znakomitego Ennio Morricone. Pomieszczenia do wypoczynku i sypialnie wypełnione są obrazami włoskich futurystów i formistów, awangardowymi meblami i dekoracjami. Poza dezorientacją widza dzieła sztuki figurują w filmie także formie zarzutu. Dotyczy on działających w czasach faszystowskiego reżimu włoskich artystów, którzy chętnie z nim współpracowali.
Trwożąca końcówka filmu to skondensowana postać tego, na co od początku wystawia nas trwający seans. Ukazane zostają egzekucje więźniów pozbawione cenzury. Oprawcy krążą nago po piaszczystym placu, świętując we wzajemnej ekstazie, zadają mord sierotom.
Najbardziej dobijającym faktem finału jest metoda, jaką Pasolini każe nam na nią patrzeć. Obserwujemy masakrę “oczami” lornetki z jednego z okien pałacu wraz z oprawcą. Taka perspektywa wciela nas wręcz w skórę zbrodniarza, pogłębiając, towarzyszącą całemu spektaklowi odrazę. Na uwagę zasługują także częste zbliżenia na twarze niesławnej czwórki wykrzywione w lubieżnych gestach. Zabiegi tyleż precyzyjne co odpychające, potęgują wszechobecne pouczcie głębokiego niesmaku.
Ekstremalny „shock value” posłużył tutaj do ucementowania odpowiedzi reżysera na zadane wcześniej pytanie. Pasolini upatrywał źródła dewiacji w absolutnej władzy, na jaką pozwala system totalitarny. Reżyserowi nie można odmówić przynajmniej części racji. Nietrudno bowiem zauważyć jak niemal nieograniczone możliwości mogą być przyczyną ekspresowego wyczerpania podniet i katalizatorem chorego nienasycenia. Im łatwiej jest nam coś posiąść, tym szybciej następuje nasze znudzenie i dryf w kierunku świeżych bodźców. Ich zużycie następuje równie błyskawicznie, co brnięcie w dół otchłani obrzydlistwa z zamiarem nieustannej transgresji.
Można argumentować, że odpowiedź na to pytanie to cel drugorzędny, a celem pierwotnym była krytyka totalitaryzmów, jednak sądzę, że takie postrzeganie „Salò” jest nieco uproszczone. Znając pieczołowitość, z jaką Włoch podchodził do najdrobniejszych detali swych dzieł, od wyboru aktorów po scenografię, możemy bezpiecznie założyć, że nic w jego filmach nie jest przypadkowe.
O tym jak wielkim degeneratem był de Sade, nie musimy rozwodzić się po raz drugi. Co zaś tyczy się Pasoliniego – włoski reżyser niejednokrotnie wspominał, że fascynuje go idea orgii. Znany był z rozwiązłości seksualnej, a w trakcie życia wytoczono mu aż 33 procesy za obsceniczność oraz obrazę uczuć religijnych. Otwartość, z jaką traktował swoją odmienność oraz natura prowokatora nieraz sprawiała, że był postrzegany jako brzydka i niechciana skaza na tle konserwatywnego krajobrazu obyczajowego swojej epoki. Istotnym jest, aby pamiętać, że Włochy lat 60. i 70. to realia kulturowe zgoła odmienne od tych znanych nam dzisiaj. Jest to klucz do zrozumienia bardzo wielu z decyzji artystycznych twórcy, jak również kontrowersji, jakie zwykły one wywoływać (mimo że duża część dorobku artysty nie wyzwala już tak silnych emocji jak w dniu premiery). Dopiero w latach 70. we Włoszech zalegalizowane zostają np. rozwody, a na homoseksualizmie ciąży ogromne piętno najczęściej kończące się ostracyzmem podejrzewanych o te skłonności osób. Rozmowy na temat intymności czy życia erotycznego wciąż przez wielu uważane są za tabu (Co zresztą Pasolini obrazuje w jednym ze swoich wcześniejszych filmów “Comizi d’amore” – Zgromadzenia Miłosne z 1964).
Widzimy zatem, że markiza i Pasoliniego łączyć mogła chęć wytłumaczenia kwestii, o której do dziś mówi się bardzo ogólnie. Zaskakująca sprzeczność w naturze obu twórców – złego do szpiku kości, markiza obnoszącego się ze swą antyludzką naturą i Pasoliniego – humanisty, miłośnika niezależności oraz szlachetności, nonkonformisty, dogłębniej ukazuje uniwersalność i ponadczasowość rozważań, o które obydwaj zahaczali.
Seksuologia jako stosunkowo młoda nauka trzyma nas w tym wypadku w niepewności. Wprowadzenie teorii podświadomość Freuda do dyskursu, jest chwilą kluczowego postępu w tej dziedzinie jak i drogowskazem, który determinuje, w jakim kierunku prowadzony będzie trop aż do dnia dzisiejszego. Moment ten nastąpił niemal dokładnie 100 lat temu (data powstania zbioru wykładów szwajcarskiego psychiatry pt. „Wstęp do Psychoanalizy”, w których prezentował on swoje teorie to 1917 rok), nie wspominając o blokadach w postaci europejskich reżimów totalitarnych, które zwykle do tematu podchodziły bardzo wrogo. Czytając Sade nie da się uniknąć wrażenia, że powołując się na pierwotność pobudek, za jakimi podąża szlachcic, oscyluje on na krawędzi pojęcia przypisywanego Freudowi i posługiwałby nim się, gdyby tylko było mu ono znane. Pasolini jako osoba bardziej nam współczesna i niewątpliwie zaznajomiona z Freudem unikał tego konceptu na rzecz romantycznej krytyki faszyzmu, w którą zdawał się szczerze wierzyć.
Tym samym odpowiedź Pasoliniego spełniająca inne funkcje pozostawia nam miejsce na samodzielne dociekanie i rozważania. Pierwsze, co przychodzi do głowy, chcąc przydać tej kwestii kompletności, jest fakt, że źródła dewiacji mogą być lokalizowane w sytuacjach szeroko pojętego niedoboru. Nie posiadając tego, o czym marzymy staramy się nadać pożądane cechy temu co posiadamy, lub szukamy w naszym otoczeniu zamienników o satysfakcjonującym podobieństwie. Sądzę, że przykłady łatwo sobie wyobrazić lub natknąć się na nie w wielu wytworach popkultury.
Analiza przyczyn parafilii sprawia kłopot równie dlatego, że najczęściej jest to proces długofalowy i podobnie do przewlekłych chorób układowych, mogą one ujawnić się dużo później niż czas, w którym zadziałał bodziec. Markiz ostatecznie zawodzi na tym polu. W świetle czasu uzasadnienia de Sade’a bardziej przypominają wydmuszki okryte prześwitującą szatą logiki. W jego chorych podnietach nie było nic z naturalnego sensu, na który się powoływał. Świadczy to o braku uniwersalności i ponadczasowości tego światopoglądu, co jest bez wątpienia sprzeczne z oczekiwaniami autora. Zwyczajnie nie da się go osadzić w naturalistycznych ramach, w które usilnie wpychał je sam markiz.
Jedną z rzeczy, jaką miał na celu powyższy tekst, było przedstawienie barwnych i nietypowych korzeni zaskakująco współczesnego dylematu. Za motor posłużyły dwa twory makabrycznej treści. Nie można im jednak odmówić miana dzieł, których historia sama w sobie wydała się na tyle intrygująca, że kolejnym celem była ta skromna relacja na ich temat. Dziedzictwo De Sade i Pasoliniego w Salò ukazują nam zło w czystej postaci. Zło zrodzone z dewiacji, której zapobiec może jedynie dążenie, w celu namierzenia ich źródła…