Koniec jest fascynujący. Tajemnica życia po śmierci w jednostkowej mikroskali zazwyczaj spotyka się w dziełach kultury z retrospektywną zadumą. Cisza, zamyślenie, efemeryczność. Co innego koniec w skali masowej – tutaj trup może słać się gęsto, rzeki spływać krwią, zmarli mogą wstawać z grobów, piekło wypluwać z czeluści demony i w zamian pochłaniać rzędy niewinnych dusz, obcy najeżdżać Ziemię i testować na mieszkańcach swoją broń, gigantyczne asteroidy rujnować metropolie, a apokaliptyczne plagi obwieszczane w świętych księgach dziesiątkować i tak już wykończonych ludzi. Widowiskowość, epickość, bombastyczność.
Czas apokalipsy w popkulturze biegnie szybko i odmierzany jest z niezwykłą dokładnością. W komiksach na podstawie sezonowości kataklizmów można wręcz ustawiać zegarki. Biblijny koniec nie jest specjalnie wdzięcznym zagadnieniem, chociaż tuzy komiksu pokroju Roberta Crumba czy Simona Bisleya(*) przełożyły na język sekwencyjnego medium swoje interpretacje Starego i Nowego Testamentu. Ten temat nie wydaje się szczególnie atrakcyjny dla konsumenta kultury popularnej. Filmom i serialom prezentującym wybiórczo wizję Objawienia daleko do wizualnych „mindfucków” czy innych „mózgów rozjebanych”, tym bardziej zatem nie ma potrzeby powielania tych historii w komiksie – co może zabrzmieć ironicznie, biorąc pod uwagę tak powszechną w tym medium powtarzalność motywów, skrótowe rozwiązania narracyjne i archetypiczność postaci. Za to poszczególne elementy końca świata jako takiego stanowią nieskończony zapas inspiracji dla uprzykrzania życia komiksowym superbohaterom. Apokalipsa to zapach napalmu o poranku przeciętnego czytelnika komiksu.
(*) Tak, ten sam Bisley, który narysował Lobo – antybohatera, który spuścił Świętemu Mikołajowi krwawe manto.
Komiks przekaźnikiem apokalipsy
Zaznaczam – chociaż na tym etapie edukacji opinii publicznej uznaję to już za pewnik – że komiksy nie są przeznaczone jedynie dla dzieci, nie umniejszają książkom, nie wypaczają zachowań i nie uwodzą niewinnych. Komiks nie jest wybrakowanym medium, ba!, potrafi przekazać tak abstrakcyjne idee jak czas i przestrzeń, emocje czy zmysły za pośrednictwem płaskiej przestrzeni kartek wypełnionej statycznymi obrazami i słowami – coś, czym nie może poszczycić się żaden inny masowy przekaźnik.
O istotnym znaczeniu komiksu wypowiadali się i Marshall McLuhan, i Scott McCloud, i Will Eisner, a na naszym podwórku chociażby Krzysztof Toeplitz i Jerzy Szyłak. Każdy wywód, obserwacja czy analiza odkrywały nowe znaczenia komiksu, przekraczały granice jego dotychczasowego rozumienia, poszerzały jego definicję i możliwości komunikacyjne. Bo – muszę to dodać, choć taki trywializm nie powinien już nikogo w XXI wieku zaskoczyć – komiks jest zarówno sztuką (zaskoczenie), jak i narzędziem przekazu. Czy to idei, wartości, nauk, czy wyobraźni, szalonych pomysłów albo właśnie obrazów apokalipsy.
Posługując się terminem „komiks”, będę tak naprawdę używał skrótu myślowego zamykającego całość powyższego stwierdzenia w tym jednym słowie. Dla wszystkich, którzy uważają inaczej – na czas lektury tego tekstu musicie zawiesić swoją niewiarę albo wrócić do elitystycznego jarania się książkami bez ilustracji.
Armagedon w trykotach
Apokalipsa w wersji komiksowej kojarzy się w pierwszej kolejności z gatunkiem superbohaterskim. Odwieczna walka Dobra ze Złem, niweczenie planów arcywrogów, poświęcanie życia dla ocalenia ludzkości – to domena bohaterów pokroju Supermana, Kapitana Ameryki, Iron Mana czy Wonder Woman (z pełną premedytacją będę mieszać postaci z różnych wydawnictw). Takie uogólnienie może być krzywdzące ze względu na pewne schematy narracyjne i określone moralno-etyczne archetypy wykorzystywane powszechnie w mainstreamowych komiksach(**). Niemniej siłę tego medium stanowi fakt, że czytelnicy są w stanie utożsamiać się z bohaterami i dzięki nim (oraz zawartym w komiksie ideom) zmieniać na lepsze. Herosi stali się pełnokrwistymi, złożonymi postaciami, a ich próby ratowania świata przed niechybną zagładą nabrały głębszego – emocjonalnego – charakteru.
(**) Można je dostrzec teraz także w kinie – budowanie zagrożenia, podbijanie stawek, niemoc, trening, zwycięstwo w ostatniej chwili. Zresztą nie jest to wcale rewolucyjny zabieg. Schemat rozwoju bohatera, tak zwany monomit, przedstawił Joseph Campbell w “Bohaterze o Tysiącu Twarzach”. Na przestrzeni setek lat korzystały z niego zarówno największe religie świata, jak i George Lucas, tworząc “Gwiezdne Wojny”.
Ale nie zapominajmy, że komiks jest medium wizualnym i to „obrazowanie” odgrywa w nim decydującą rolę. Koniec świata może przecież przybrać wiele twarzy – poza tradycyjnie przyjętymi siedmioma głowami i dziesięcioma rogami – poczynając od skromnej regionalnej destabilizacji państwa lub społeczeństwa (zniszczenie Wakandy w komiksie Avengers vs. X-Men; Marvel, 2012), po destrukcję całych multiwersów (wieloświatów) jak w Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach (DC Comics, 1985) czy Tajnych Wojnach (Marvel, 2015).
Analiza wysłużonych przykładów w postaci Watchmen, The Death of Superman, Walking Dead czy aż proszącego się o wymienienie X-Men: Age of Apocalypse (sic!) byłaby pójściem na łatwiznę, po którym – jako fan komiksów – nie mógłbym spojrzeć w lustro. Dlatego pominę klasyki, które mimo wszystko stanowią świetne studia przypadków oraz lektury per se, i skupię się na nowych dziełach. W końcu apokalipsa jest ponadczasowa.
Scenariusze Zagłady
Próbując sklasyfikować skalę i rodzaje armagedonu, Jamais Cascio, amerykański futurolog, przygotował własną eschatologiczną taksonomię.
Klasa 0 oznacza regionalną katastrofę, na przykład uderzenie niewielkiej asteroidy czy lokalną wojnę nuklearną. W tym scenariuszu globalna cywilizacja nie ulega eksterminacji, ale mieszkańcy danego obszaru znikają z powierzchni ziemi. Ofiary liczone są w milionach do setkach milionów, niemniej dla większości populacji status społeczno-technologiczny pozostaje bez zmian. Tym samym szanse na dalsze przetrwanie ludzkości oraz odnowienie biosfery są celujące.
Do tego scenariusza zalicza się wspomniane zniszczenie Wakandy przez Namora w komiksie Avengers vs. X-Men. Król Atlantydy, posiadłszy moce Phoenix (Phoenix Force) – prastarego kosmicznego bytu, z którego słynęła w latach 80. Jean Grey (***) – w przypływie szału zatopił kraj króla T’Challi (Black Panthera), zabijając setki jego poddanych. Zemsta nadeszła kilka lat później podczas Time Runs Out, preludium do Secret Wars.
(***) Adaptacja sagi o Dark Phoenix ma wejść do kin w 2019 roku, ale pierwszy trailer został przyjęty, mówiąc delikatnie, dość chłodno.
Klasa 1: częściowe wymarcie ludzkości spowodowane ekstremalnym przypadkiem globalnego ocieplenia, uderzeniem średniej wielkości asteroidy czy globalną wojną termonuklearną. W tym wypadku cywilizacja cofa się do ery przedindustrialnej. Kilka miliardów ludzi przestało istnieć, ale gatunek ludzki jako taki przeżył, choć w zróżnicowanych warunkach technologicznych i społecznych. Szanse na przetrwanie ludzi są umiarkowane, inne gatunki stoją na skraju wymarcia, dlatego szanse odnowienia biosfery traktowane są jako świetne.
Ten scenariusz przedstawiono całkiem trafnie w mandze Neon Genesis Evangelion (****), gdzie Drugie Uderzenie – globalny kataklizm zapoczątkowany przez gigantyczną eksplozję na Antarktydzie – zabiło połowę populacji, podniosło poziom mórz na tyle, by zatopić całe miasta, i kompletnie rozstroiło atmosferę.
(****) Chociaż nie wspomniałem o tym wcześniej, japońska manga także zalicza się do medium komiksu. Co prawda uwarunkowania historyczno-kulturowe sprawiły, że jej rozwój przebiegał zupełnie inaczej niż w przypadku „zachodniego” komiksu, niemniej jednak japońscy twórcy niejednokrotnie udowadniali, że ich wizje apokalipsy bywają bardziej sugestywne niż autorów z innych części świata. Wiecznie żywe obrazy nuklearnej anihilacji odcisnęły tutaj wyraźne piętno.
Klasa 2 tożsama jest z zagładą cywilizacji (uderzenie gigantycznej asteroidy, wczesna era nanotechnologicznych działań wojennych). Co najwyżej miliony ludzi pozostały przy życiu, skupione w wyizolowanych społecznościach, w których wskaźnik śmiertelności przewyższa wskaźnik narodzin. Szanse na przetrwanie ludzkości są nikłe. Fauna i flora niemal w całości obumarły, ale istnienie pojedynczych gatunków daje szansę na odrodzenie biosfery w przynajmniej dobrym stopniu.
Jakkolwiek zaskakująco by to nie brzmiało, świat w mandze Naruto stanął w obliczu tego typu katastrofy. Po wyczerpującej wojnie z organizacją Akatsuki (w uproszczeniu – terrorystami shinobi), która przyniosła tysiące ofiar, legendarny antagonista Madara aktywował iluzoryczną technikę (genjutsu) Nieśmiertelnego Tsukuyomi i uwięził c a ł ą ludzkość w stanie przypominającym śpiączkę, by wyssać z niej energię i przemienić w gromadę hybryd. Do apokalipsy nie doszło dzięki Naruto i jego niereformowalnemu przyjacielowi Sasuke. Innym przykładem pasującym do tej kategorii jest też wspomniane X-Men: Age of Apocalypse.
Apokalipsa Klasy 3 przybiera dwa kształty: a) naturalnej eksterminacji ludzkości i b) eksterminacji „zaplanowanej”. Katastrofa naturalna (na przykład roztopienie klatratów metanu, czyli tak zwana „hipoteza pistoletu metanowego”) jest ostateczna, szanse na przetrwanie populacji równają się zeru, a możliwość odbudowy biosfery jest umiarkowana. Zaplanowana zagłada może być skutkiem na przykład sztucznej sterylizacji albo ukierunkowanego ataku nanobotów. Efekt jest identyczny jak w pierwszym przypadku – zniszczone cywilizacje bez szans na odrodzenie. Z racji obrania za cel ludzi inne gatunki w większości nie są zagrożone, dlatego status biosfery pozostaje bardzo dobry.
Za przykład niech posłuży casus Martiana Manhuntera (J’onn J’onzz) z DC Comics, który jest jedynym żyjącym przedstawicielem Marsjan. Brat bliźniak J’onna Malefic okazał się architektem anihilacji całego gatunku – zaraził Marsjan wirusem (H’ronmeer’s Curse), który sprawił, że każda telepatyczna komunikacja rozpoczynała łańcuch samospaleń (a ogień to dla Marsjan najniebezpieczniejszy żywioł).
Klasa 4 oznacza zagładę biosfery, na przykład w wyniku zlodowacenia całej planety (tak zwana hipoteza Ziemi-śnieżki – nie brzmi imponująco, ale skutki takiego scenariusza są tragiczne) czy późnego okres nanotechnologicznych działań wojennych. W tym scenariuszu cała ziemska populacja jest na skraju wymarcia, a środowisko naturalne staje się kolosalnie rozregulowane. Szanse na przetrwanie rodzaju ludzkiego są zerowe, biosfery nikłe, ale potencjał na ponowny “rozwój” życia organicznego jest dobry.
Taki scenariusz realizuje komiks Y: Ostatni z Mężczyzn. Przedstawiono w nim hipotetyczną sytuację, w której na świecie wyginęły wszystkie istoty rodzaju męskiego z wyjątkiem Yoricka i jego małpy (oraz dwóch facetów krążących po orbicie). Powody pomoru nie są do końca znane – to albo sprawka starożytnej klątwy, albo wynik nieudanego eksperymentu. Siedem miesięcy po rozprzestrzenieniu się zarazy wyginęły pierwsze gatunki, stawiając bohaterów przed faktem, że są ostatnią generacją ludzi.
Klasa 5, planetarna zagłada. Jej skutek: asteroida o rozmiarze planety karłowatej, śmiertelne promienie rozbłysku gamma. Ludzkość: martwa. Biosfera: zniszczona. Niemniej warunki geofizyczne, pomimo rozległego spustoszenia, mogą pozwolić w przyszłości na rozwój organicznego życia.
Za przykład niech posłuży podróżujący w czasie super kozak uniwersum Marvela lat 90., Bishop i jeszcze większy super kozak z uwagi na jego cybernetyczne ramię, Cable. Bishop zazwyczaj uznawany jest za mutanta, którego działania w przeszłości doprowadziły do straszliwych w skutkach następstw w przyszłości. W crossoverze (*****) Messiah War Ziemia XXI wieku jest w ruinie (zwłaszcza Ameryka Północna, która ledwo przetrwała Genocidal War), a Bishop, zawarłszy sojusz z klonem Cable’a, Stryfem, planuje zabić nie tylko samego Apocalypse’a (co w obliczu powolnej anihilacji świata brzmi podwójnie epicko), ale także Cable’a. Na skutek decydujacej walki Bishop zostaje wysłany trzy tysiące lat w przyszłość, do linii czasowej, w której ludzkość już praktycznie nie istnieje.
Do tej klasy zaliczyć można także Trzecie Uderzenie z Evangeliona. Jego reperkusje przez wiele lat były szeroko komentowane i analizowane przez fanów serii.
(*****) Crossover to wydarzenie, które rozgrywa się na przestrzeni kilku różnych serii komiksowych.
Wreszcie Klasa X w ujęciu Cascio to planetarna eliminacja – istoty powstałe wskutek Technologicznej Osobliwości terraformowały Ziemię, by stworzyć z niej komputronium, czyli materiał będący „programowalną materią”, fizyczną kopią dla symulacji komputerowej. W tym ujęciu ludzkość, ekosystem i wszelka fauna nie żyją, gdyż sama planeta przestała istnieć.
Można być złośliwym i stwierdzić, że każdy wątek z komiksów Marvela lub DC Comics (czy każdego głównonurtowego wydawnictwa, by być kompletnie szczerym) mógłby się kwalifikować do scenariusza X, ale…
Kosmogoniczna Anihilacja
Komiksy niejednokrotnie udowadniały, że ich ambicje w ukazaniu armagedonu sięgają poza horyzont ograniczeń innych nośników kultury popularnej. Klasy X-2 do X-5 opisują kolejno zjawiska „gwiezdnej” destrukcji (X-2), galaktycznej anihilacji (X-3), kosmicznego zniszczenia (X-4) i wreszcie końca multiwersum (X-5). Tego typu kataklizmy były zazwyczaj ściśle związane z machinacjami kosmicznych bytów starszych niż sam czas. Phoenix, Galactus, Thanos, Necron, Unicron i wiele, wiele innych – każda z tych istot ma swoją własną kosmogonię uzasadniającą jej destrukcyjne zapędy.
Phoenix, odgrywająca centralną rolę w The Dark Phoenix Saga, pochłaniała słońca, by składować ich energię, w konsekwencji przyspieszając zagładę planet krążących wokół gwiazd. Na przestrzeni lat i wielu komiksów zdołała opętać różnych bohaterów Marvela, czego najgłośniejszym przykładem był wspomniany już wątek Avengers vs. X-Men, w którym mutanci zyskali kosmiczne moce i zaczęli wykorzystywać je do swoich celów (pierwotnie by wyzwolić się spod jarzma ludzi, ale sprawy szybko wymknęły się spod kontroli). Ostatnio moc Phoenix dzierżył Wolverine we wznowionej serii o Thorze.
Cel Galactusa jest dość prosty. Purpurowy gigant przemierza wszechświat wraz ze swoim Heraldem (w tej roli wielu bohaterów uniwersum Marvela z Silver Surferem na czele) i szuka pełnych życia światów, by je skonsumować, bowiem jego głód jest nieskończony. Antagonista zadebiutował na kartach 48. numeru Fantastic Four w 1966 roku i do dzisiaj budzi respekt, zwłaszcza że na przestrzeni lat jego postać ewoluowała, z Niszczyciela Światów ostatecznie zmieniając się w ich Ożywiciela (co zapoczątkowała seria Ultimates z 2015 roku).
Po seansie Avengers: Infinity War Thanosa nie trzeba już chyba nikomu przedstawiać. Szalony Tytan niejednokrotnie udowadniał, że jego ambicje, by przypodobać się Śmierci, nie znają granic. Po zdobyciu Klejnotów Nieskończoności (w filmowym uniwersum znanych pod nazwą Kamieni) jednym pstryknięciem palców uśmierca połowę żywych istot we wszechświecie, a to tylko jeden z jego planów. Ostatnio w komiksie Cosmic Ghost Rider nieznacznie zmienił swoje modus operandi, przyjmując pseudonim… The Punisher.
Necron jest z kolei personifikacją Śmierci w uniwersum DC Comics. Jego złowieszczy plan, stanowiący tło fabularne dla wątku Blackest Night, obejmował unicestwienie Entity – bytu reprezentującego wszystkie żywe istoty we wszechświecie. Hal Jordan i jego nowy Korpus Białych Latarni ożywił istotne dla fabuły postacie, kaskadowo krzyżując plany Necrona. Nawiasem mówiąc, BN jest świetną lekturą wartą polecenia, co też robię.
Unicrona można opisać jako mechaniczny odpowiednik Galactusa w świecie Transformersów. Zadebiutował we wciąż niedoścignionym filmie pełnometrażowym Transformers: The Movie z 1986 roku. Ten kolosalny robot wielkości planety dąży do totalnej anihilacji, stanowiąc tym samym przeciwieństwo Primusa, boga-stwórcy wszystkich antropomorficznych robotów. W komiksach wydawanych w latach 80. przez Marvela odnotowano, że Unicron zniszczył cały wszechświat, po czym przeniósł się do kolejnego, by zacząć swoje żniwa na nowo. Obecnie prawa do publikowania komiksów marki Transformers należą do wydawnictwa IDW. W tym roku dojdzie do zwieńczenia tej epickiej space-opery, bowiem protagoniści wielu serii muszą stawić czoło nieuchronnemu końcu świata, jakim jest Unicron – głodny i niszczący wszystko na swej drodze, włączając w to rodzinną planetę Transformersów Cybertron. Pomysłodawcy tego wątku nie mogli wybrać sobie lepszego antagonisty na zwieńczenie 13 lat publikacji Transformersów w uniwersum IDW.
Pozostaje jeszcze jedna kategoria, ostateczna zagłada, wymagająca jednak od czytelnika świadomości metatekstowości danego dzieła kultury popularnej. Klasa Z to całkowite unicestwienie nie tylko wszystkich multiwersów, ale wręcz całej franczyzy, łącznie ze wszystkimi alternatywnymi historiami, rzeczywistościami, wymiarami czy liniami czasowymi. To swoista dekonstrukcja świata przedstawionego. Może do niej dojść na skutek zapadnięcia się wieloświatów do Osobliwości lub – metafizyczny zwrot akcji – kaprysu samego Twórcy, autora danego dzieła. W najgorszym przypadku unicestwienie franczyzy może być uzasadnione niskimi wynikami sprzedaży, co w realiach medium komiksowego bywa niestety normą.
Najświeższym przykładem (post)apokalipsy tego kalibru – przynajmniej z punktu widzenia polskiego czytelnika – będzie wydany przez Egmont marvelowski Secret Wars (Tajne Wojny) autorstwa Jonathana Hickmana. Autor stworzył podwaliny dla swojego końca świata w seriach New Avengers i Avengers, w których doszło do ponownego zjednoczenia Illuminati – grupy potężnych i wpływowych herosów jak Iron Man, Mr. Fantastic, Doctor Strange czy Black Panther, którzy zdecydowali samodzielnie reagować na globalne zagrożenia, działając z ukrycia. Dominującym problemem jest tu fenomen zwany „inkursją”, w ramach którego Ziemie z dwóch uniwersów zaczynają krzyżować się i ulegać rozpadowi. Dopóki jedna z nich nie zostanie zniszczona, istnieje prawdopodobieństwo, że zagłada czeka oba światy. Taki stan rzeczy zmusza Illuminati do zmierzenia się z moralnym problemem – czy uzasadniona jest anihilacja innej Ziemi, by ocalić tym samym własną planetę. Nie zdradzając wiele z fabuły głównego wątku oraz jego prologu Time Runs Out, wspomnę jedynie, że w pewnym momencie główni antagoniści stojący za inkursją będą o krok od zrealizowania ostatecznego scenariusza. By dowiedzieć się, czy im się udało i co stanie się z panteonem bohaterów w Tajnych Wojnach, polecam lekturę tego komiksu, będącego jednym z najlepiej ocenianych wydawnictw Marvela ostatnich lat.
Schyłek Końca
Koniec jest fascynujący. Zwłaszcza w komiksach, które muszą nieustannie udowadniać swoją wartość jako poważnego medium (co samo w sobie wygląda jak przeciwstawianie się apokalipsie), wykorzystując właściwe tylko sobie zabiegi stylistyczne i narracyjne. Dzięki niezwykłej plastyczności i wizualnej atrakcyjności komiksy potrafią wychodzić poza swoje ramy i wpływać na wyobraźnię odbiorcy lepiej niż inne nośniki kultury popularnej. Kreacja postaci i świata przedstawionego w popularnych tytułach pozwala jednocześnie utożsamić się z bohaterami walczącymi z widmem zagłady ludzkości.
Również Księga Objawienia stanowi doskonałe źródło inspiracji dla co bardziej obrazowych opisów, które w formie komiksu mogą karmić wyobraźnię kolejnych pokoleń. Tak, koniec jest fascynujący, ale to dopiero początek. Początek kolejnego etapu.
Bo słyszeliście chyba o postapokalipsie, prawda?
PS: Poszukując przykładów do tekstu, nieustannie trafiałem na Dragon Balla, który jako manga (i anime) w zasadzie realizuje każdy kolejny scenariusz apokalipsy. Goku i jego Wojownicy Z faktycznie lubili dać do wiwatu tymi przeciągającymi się w nieskończoność walkami. Teraz rozumiem, dlaczego tak to wyglądało – oni dawali ludziom czas, by nacieszyć się Ziemią… A całkowicie poważnie: Dragon Ball jest wyjątkową serią, którą gorąco polecam. Anime godnie się zestarzało, ale jego popularność wciąż jest ogromna. Zwłaszcza wśród ludzi, którzy protagonistów serii traktują jako wzory warte naśladowania w różnych dziedzinach życia, od sportu po karierę zawodową. Może i koniec kiedyś nadejdzie, ale przynajmniej wśród nas znajdą się bohaterowie gotowi dołożyć swoją energię do Genki Damy. Ω