Paweł Ramonow: Dojaniepawlanie Europy

Warszawskie metro. AD 2018. Teraz już wiem, że bardziej Anno niż Domini. Dwóch młodych ludzi próbuje sobie wyrwać smartfona i pokazać coś na ekranie.

– Daj! Pokaż! – krzyczy jeden.
– Nie! Zostaw! – wrzeszczy drugi.
– Co ty odjaniepawlasz?

W tym momencie sam wyciągnąłem komórkę, żeby sprawdzić, co to w ogóle oznacza. Stałem się seniorem po trzydziestce, skoro już nie nadążam za młodymi rodakami – pomyślałem. Okazało się, że słowo jest już odnotowane przez internetowy Słownik Języka Polskiego jako ciekawostka. Definicja wyrazu to: robić rzeczy nonsensowne, niekiedy szkodliwe dla innych. Czasem używane w celu wyrażenia zdziwienia, na przykład w formie – co Ty odjaniepawlasz? Także: Co tu się odjaniepawla? A zatem zastępuje on klasyczne i prawsłowiańskie „co ty odpierd***sz?”.

Słowo w swoim brzmieniu i wydźwięku wydało mi się wyjątkowo niepokojące. Nie dlatego, że należę do nieistniejącego pokolenia JP2 i czuje się nim oburzony. Generacja, którą mam przedoczami w osobie dwóch nastolatków z metra jest definiowana z jednej strony przez skrajny konsumpcjonizm, a z drugiej – przez lewicujące ideologie. Obie te siły zajęły pozycję, do której chrześcijaństwo po prostu nie było w stanie dotrzeć. Aksjologiczną pustkę polskiej młodzieży wypełnili za nią koledzy z Zachodu.

Pomnikowy charakter Kościoła, a szczególnie Jana Pawła II, stał się w oczach młodych ludzi sztuczny i nieprzystępny. Stosując wyrażenia w rodzaju „odjaniepawlać”, młodzież pokazuje, że instytucje religijne są dla niej synonimem śmiertelnej nudy, staroci i obciachu. Dlatego zwraca się ku Europie – Europie, która sekularyzuje się z dnia na dzień, a odjaniepawliła się zupełnie niezauważenie, i to na długo zanim nastąpiło spektakularne usunięcie pomnika papieża w Ploermel w Bretanii. Stary kontynent odnalazł nowe ramy funkcjonowania swoich społeczeństw, a jedną z nich stanowi przekonanie, że chrześcijaństwo stoi w sprzeczności z nowoczesnością. Wracamy teraz do pogaństwa ubranego u „Wersacza” czy innego „Diora”.

Wciąż migają nam przed oczami nagłówki portali krzyczące, jak to w Szwecji, Holandii czy Francji kościoły przerabiane są na magazyny, puby, sklepy. W wersji ekstremalnej protestanckie świątynie zaczęły upodabniać się do centrów handlowych spod znaku Ikei – dzieci podczas nabożeństw bawią się w basenie pełnym kolorowych kulek, a przestrzenie sakralne mają charakter sali konferencyjnej, w której nie przemawia kapłan, tylko trener motywacyjny. Co ciekawe, wzbudziło to już kilka lat temu niesmak samego Michała Witkowskiego, który po wizycie w takim kościele zatęsknił za „opresyjnym katolicyzmem”.

Społeczeństwa zachodnie, odrzucając swoje chrześcijańskie korzenie, stały się trupami, które potrzebują wciąż nowych bodźców. Czegoś, co będzie szokować. Stąd choćby powracające rewolucje seksualne – coraz wulgarniejsze w swojej odsłonie.

Jednak po akcji zawsze następuje reakcja. Lewicowe elity, które od lat urządzają polowanie na inkwizycję, zatraciły jasność umysłu i zaczęły traktować imigrujących do Europy muzułmanów jak święte krowy, jednocześnie ośmieszając kulturę chrześcijańską. W takiej sytuacji zepchnięci na margines konserwatyści zaczęli się radykalizować. Pojawili się „prawicowi intelektualiści”, którzy z prawicą, a tym bardziej intelektem, nie mają wiele wspólnego. Zaczęli tworzyć z Kościoła punkt oporu dla politycznej poprawności, głosić pusty radykalizm i wałkować slogany o tym, że Unia Europejska to barachło, kalifat i Bantustan. Myślę, że Robert Schuman ma w tym momencie poobijane boki od przewracania się w grobie.

O żadnej debacie, dyskusji czy rozmowie nie ma już mowy. Pośrodku tego wszystkiego znajdują się zaś katolicy, którzy obserwują z jednej strony odchodzących ze wspólnoty konformistów, a z drugiej – radykalnych antyliberałów, którym z miłosierdziem też nie jest po drodze.

I w tym miejscu receptą na pogłębiający się kryzys aksjologiczny Europy mogłaby stać się jej rechrystianizacja. To kolejne modne słowo, wypowiedziane pół roku temu przez premiera Morawieckiego, który chciałby pielęgnować tradycję kulturowego guntu leżącego u podwalin Starego Kontynentu. Oczywiście został on obśmiany i wrzucony do wora wspomnianych radykałów.

Misje kojarzą nam się co prawda z dalekimi podróżami do egzotycznych państw – ale skoro okazuje się, w Nigerii modli się codziennie więcej ludzi niż Polsce, może czas najwyższy wysłać misjonarzy tuż za miedzę? Utalentowanych, młodych kaznodziejów, którzy mają w sobie coś z rock’n’rolla i rozumieją, tak jak Jan Paweł II, że pomników nie ma co stawiać. Trzeba sięgać do popkultury, ale bez usilnego „dojaniepawlania” Europy. Kościół musi iść z duchem czasu, pamiętając jednocześnie o swoich pierwotnych naukach. Kopiowanie młodzieżowych trendów zostanie szybko wytknięte i wyśmiane ze zdwojoną siłą. Widziałem już rapujących księży i nie chcę powtórki tej porażki. Skończyłoby się to tak samo, jak próba wmówienia ludziom, że film Kac Wawa to śmieszna komedia.