PAWEŁ RZEWUSKI: APOKALIPSA SŁABYCH

Człowiek rozchorował się na człowieka, na siebie samego: […] wskutek wypowiedzenia wojny starym instynktom, na których polegała dotąd jego siła, uciecha i straszliwość – pisał Fryderyk Nietzsche, wieszcząc schyłek świata w kulcie krzywdy.

Tyle jest końców świata, ilu autorów, którzy je wieszczą. Chrześcijańscy święci roztaczali wizję Armagedonu, w której siły dobra zmagają się ze sługami rogatego pana, a zastępy aniołów z Boskim gniewem na ustach niszczą ziemię i wszystkich potępionych.  XX-wieczni katastrofiści wieścili apokalipsę równie spektakularną, acz pozbawioną religijnego wymiaru – upadek politycznego porządku, zalew Europy przez barbarzyńców ze Wschodu (raz będą to Rosjanie, innym razem, jak u Witkacego, Chińczycy) niosących gwałt i pożogę. Świecka apokalipsa ma kilka odmian, od wojen, przez naturalne kataklizmy, aż po fantastyczne twory w rodzaju zombie, wszystkie posiadają jednak wspólny mianownik – są przerażająco wręcz widowiskowe. Istnieje również trzeci nurt profetyczno-apokaliptyczny, wskazujący na bardziej impresyjną formę końca świata. Taką, która wydarza się niejako mimochodem, bez wielkich wybuchów, ruin, głośnego krzyku – degenerację ludzkiej siły.

Myślicieli, którzy wskazywali taką wizję schyłku dziejów, w literaturze i filozofii było sporo. Wystarczy przytoczyć prace Ortegi y Gasseta czy takich pisarzy jak Joseph Roth, Robert Musil i Hermann Broch z jego przerażającymi Lunatykami. W ich ujęciu upadek świata wyznaczył kryzys jednostek, wyparcie wielkich osobistości przez istoty pospolite. Podobne myśli krążyły także wcześniej, pisał o nich Hegel, pojawiały się u romantyków. Nikt jednak nie wyraził ich tak dobitnie jak Fryderyk Nietzsche.

Dla  niego świat skończył się już w wieku XIX, kiedy do głosu zaczęły dochodzić coraz większe masy ludzi pozbawionych metafizycznego zaplecza, rządzących resentymentem. Lecz kiedyś, w czasach silniejszych niż ta zbutwiała, samozwątpiała teraźniejszość, musi nam się zjawić przecie ten wyzwalający człowiek wielkiej miłości i pogardy, duch twórczy, którego napór sił własnych ciągle wygania z wszelkich uboczy i zaświatów, którego samotności tłum nie rozumie, jak gdyby ona była ucieczką przed rzeczywistością; tymczasem jest ona tylko jego zanurzeniem się, zagrzebaniem, zagłębieniem w rzeczywistość, by stamtąd kiedyś, gdy znowu wróci na światło, mógł wyzwolenie przynieść tej rzeczywistości: jej wyzwolenie od przekleństwa, którem obarczył ją dotychczasowy ideał. Ten człowiek przyszłości, który nas tak samo od dotychczasowego wyzwoli ideału, jak i od tego, co zeń wyróść musiało, od wielkiego wstrętu, od woli nicości, od nihilizmu, ten dzwon bijący południa i wielkiego rozstrzygnięcia, dzwon, który wolę znów wolną uczyni, który wróci ziemi jej cel, a człowiekowi jego nadzieję, ten antychryst i antynihilista, ten zwycięzca Boga i nicości – przyjść kiedyś musi – wskazywał Nietzsche na łamach Z genealogii moralności.

Współczesność ma z tym myślicielem niemały problem. Z jednej strony pociąga swoją bezkompromisowością, z drugiej – jest odrzucany właśnie z jej powodu. I to w równym stopniu przez prawicę i lewicę, choć ze zgoła odmiennych przyczyn. Nie da się zaprzeczyć, że myśl Nietzschego legła u podstaw modernistycznych totalitaryzmów. Od Hiszpanii po Niemcy, wszyscy czytali niemieckiego proroka, który podkreślał konieczność przejęcia sterów świata przez ludzi wielkich. Na pewnym, choć niekiedy bardzo ogólnym, poziomie Europa przełomu XIX i XX wieku była Nietzscheańska, pragnęła odrzucić starą moralność i zacząć tworzyć siebie na nowo w oparciu o siłę. Problem polega na tym, że niektórzy rzeczywiście próbowali to zrobić, co skończyło się katastrofą.

Nieumiejętne wykorzystanie koncepcji Nietzschego doprowadziło do tego, czego obawiał się on najbardziej – triumfu słabości. Apokalipsa według autora Tako rzecze Zaratustra wynikała bezpośrednio z moralności chrześcijańskiej, czy też jego wykładni tej moralności: chrześcijaństwo jest buntem wszystkiego, co pełza po ziemi, przeciw temu, co ma wyżynę. Wiara chrystusowa w ujęciu Nietzschego uwielbia celebrować słabość i każe silniejszym zrzekać się swojej przewagi na rzecz słabszych, narzuca identyfikację przez pryzmat ofiary. Wrogość, okrucieństwo, uciecha z prześladowania, z napadania, ze zmiany i zniszczenia – wszystko to, zwrócone przeciw posiadaczom takich instynktów, o t o początek „nieczystego sumienia. Człowiek, który z braku zewnętrznych wrogów i oporów, wtłoczony w gniotącą cieśń i prawidłowość obyczaju, niecierpliwie sam siebie targał, prześladował, gryzł, zakłócał i katował, to o kraty swej klatki raniące się zwierzę, które się chce „obłaskawić”, ten nędzarz, czujący brak i trawiony tęsknotą za pustynią, który z samego siebie stwarzać sobie musiał przygodę, miejsce tortury, puszczę niepewną i niebezpieczną – ten szaleniec, ten stęskniony i zrozpaczony więzień stał się wynalazcą „nieczystego sumienia”. Od niego jednak rozpoczęła się największa i najstraszniejsza choroba, z której ludzkość po dziś dzień nie ozdrowiała, człowiek rozchorował się na człowieka, na siebie samego: wskutek gwałtownego odcięcia się od przeszłości zwierzęcej, niejako skoku i runięcia w nowe położenie i warunki bytu, wskutek wypowiedzenia wojny starym instynktom, na których polegała dotąd jego siła, uciecha i straszliwość.

Apokalipsa Fryderyka Nietzschego następuje, gdy mocny musi zrzec się swojej siły na rzecz słabszego, słabszy zaś buduje swoją tożsamość wokół własnej słabości, domagając się na jej podstawie rekompensaty i uznania. Identyfikuje się w ramach wspólnoty pokrzywdzonych, czy to mniejszości etnicznej, czy wykluczonych ekonomiczne. Każdorazowo krzywda tych ludzi staje się jądrem ich egzystencji, fundamentem ich percepcji świata – i domaga się należytego respektu. Ω