Kiedy zaczynałem pisać ten tekst, byłem nieprzychylnie nastawiony do całej Oazy. Poczytawszy dzieła Blachnickiego i zapoznawszy się z jego historią, zmieniłem zdanie. Oaza była wspaniałym ruchem, który w okresie PRL zrobił wiele dobrego
Motywacje
Kiedy zabierałem się do pisania tego artykułu, usłyszałem głosy zdziwienia. Po co? Oaza to temat nudny, nikogo nie zaciekawi. Nie zgadzam się z tym, jakże kategorycznym stwierdzeniem. Oaza, czyli Ruch Światło-Życie, jest największą organizacją wiernych w Kościele. Oazę znajdziemy na wsiach i w miastach, należą do nich całe rzesze osób nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach. Trudno przejść obojętnie obok takiego fenomenu.
Motywacją dodatkową było własne doświadczenie. Z członkami Ruchu Światło-Życie przyszło mi się stykać wielokrotnie i zdanie, które sobie wyrobiłem na temat całej organizacji, nie należało do najserdeczniejszych. A biorąc pod uwagę zachowanie niektórych z nich, skłaniałem się wręcz do używania terminu „oaza-zaraza”. Z drugiej strony od samych członków słyszałem wiele dobrego o nielubianej przeze mnie organizacji, stąd też temat intrygował mnie coraz bardziej, wydawał się wręcz paradoksalny.
Na wstępie spieszę wyjaśnić – tekst mój jest tekstem osoby z zewnątrz, której miły jest status obserwatora nieuczestniczącego. Przy badaniu Ruchu patrzyłem przez pryzmat historyka, który traktuje go jako fenomen duchowości PRL, a nie jako organizację, z którą się utożsamia. Z konieczności część z moich obserwacji będzie powierzchowna, nie uczestniczyłem ani w rekolekcjach, ani w spotkaniach formacyjnych. Przyjęta przeze mnie strategia ograniczyła się do rozmów z należącymi do Ruchu znajomymi, lekturze najważniejszych dla Ruchu publikacji oraz lekturze witryny internetowej. Tekst mój w mniejszym stopniu jest skierowany do członków Ruchu (chociaż żywię nadzieję, że i oni znajdą w nim coś interesującego), w większym do podobnych mi sceptyków, którzy z niechęcią patrzą na Ruch.
Założyciel
Oazę założył ks. Franciszek Blachnicki. Pomimo że umarł w roku 1987, ciągle jest traktowany jako największy autorytet dla Ruchu. Nie byłoby w tym nic niezwykłego. Blachnicki był człowiekiem absolutnie niesamowitym, wielkim organizatorem, który w środku komuny poszedł na przekór i klerowi, i władzy komunistycznej i stworzy prężnie działającą organizację. Wielkości i iskry Bożej założycielowi nie można odmówić. Faktem jest jednak, że nikt tej schedy po nim nie podniósł. Wśród książek, które można kupić w księgarni internetowej Oazy, 70% stanowią jego pozycje. Można znaleźć także kilka pozycji drugiego z założycieli Ruchu, czyli ks. Wojciecha Danielskiego. Pozostali autorzy stanowią jedynie nikły procent.
Niepokojące jest, że z tej wielkiej organizacji nie wyszedł nikt, kto by mógł kontynuować dzieło nie tylko na poziomie praktycznym, ale i teoretycznym. Na pewno pod wieloma względami jego publikacje są ponadczasowe, ale nie pod każdym względem. W zakładce „Współczesne problemy” połowę książek stanowią prace Blachnickiego. Siłą rzeczy nie mógł dać odpowiedzi na współczesne problemy człowieka XXI wieku. Odpowiadał na współczesne problemy, ale w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Może to oznaczać, że autor stał się nie tyle autorytetem (ten skłania do rozwijania myśli), ale ikoną, w którą jest się wpatrzonym. Specyficzny oazowy kult Blachnickiego ma jeszcze jeden aspekt, być może wyjaśniający po części brak następcy. Wbrew pozorom, chociaż jego książki są wszędzie, jego dzieła nie są aż tak dobrze znane, jakby się mogło wydawać. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy może być to, że zostały napisane raczej nieprzystępnym językiem i bardzo łatwo zgubić myśl autora. Wydaje mi się, przynajmniej z punktu widzenia obserwatora, że Blachnicki jest otaczany bardzo powierzchownym kultem. Sytuacja nienowa w polskim Kościele, podobnie rzecz ma się z Janem Pawłem II, zredukowanym do kilku frazesów i kremówek.
Oaza 1954–2015
Początki Ruchu Światło Życie sięgają pierwszych lat po śmierci Stalina. Ma to niebagatelne znaczenie, Oaza kształtowała się w pewnym bardzo konkretnym okresie w historii Polski. Idea Ruchu, o czym Blachnicki pisze wprost w swoich dziełach, była kontrkulturą zarówno do po części skostniałego Kościoła katolickiego, jak i do władz komunistycznych. Wśród morza nudy, szarości miała być czymś kolorowym i pociągającym. Swoistego rodzaju bikiniarstwem w Kościele.
Z biegiem lat forma coraz bardziej krzepła. Oaza stała się spadkobiercą nielegalnej w PRL Akcji Katolickiej, religijnej myśli teologów niemieckich oraz postanowień soboru watykańskiego drugiego. W Polsce ludowej zarówno z punku widzenia kleru, jak i władz komunistycznych członkowie Ruchu stanowili forpocztę modernizmu, której się bardzo poważnie obawiano. Inaczej niż dzisiaj, Oaza nie była traktowana jako środowisko konserwy katolickiej, a raczej właśnie jako młodych zbuntowanych, przeciw którym niejednokrotnie buntowali się co bardziej tradycjonalistyczni księża.
Konsekwencją czasów, w których powstała Oaza był jej charakter. Miała być odpowiedzią na to, co młodzi ludzie mogli spotkać w latach sześćdziesiątych–osiemdziesiątych. Dobrze to widać na przykładzie opisu urządzenia sal spotkaniowych. Dokładny opis, co ma się w nich znajdować, przypomina wręcz salkę domu kultury na 1 maja. Hasła dnia, hasła formacji, księga etc. Nie ma w tym nic dziwnego, po prostu miało to być wpisanie się w pewną narrację znaną młodym ludziom. Wydaje się, że miała naśladować rzeczywistość komunistyczną i odciągać od niej. Rzecz bardzo aktualna, ale w PRL, a nie w wieku XXI.
To, co był nowatorskie w PRL, w wieku XXI trąci myszką. Wiele form i wiele zachowań ściśle związanych relacją do propagandy komunistycznej teraz straciło rację bytu.
Ojciec, ojciec, ojciec, alleluja
Chyba każdy chociaż raz słyszał ten kawałek z Testosteronu. Dla wielu śpiewany przez Karolaka utwór jest synonimem oazowego kiczu. Ckliwe piosenki, irytujący wszechobecny optymizm, który większość ludzi przyprawia o refluks.
Wielu z krytyków estetyki oazowej jest w stanie przytoczyć poważne argumentu na poparcie swoich sądów. Zwracają uwagę, że po pierwsze niejednokrotnie sposób, w jaki są wykonywane utwory, nie licuje z powagą sacrum. Że modlitewne spotkania Ruchu Światło-Życie dalekie są od tradycyjnego podejścia do religijność, że nazbyt upraszczają rzeczywistość.
Zdaje się, że w Oazie nacisk kładzie się przede wszystkim na emocje. Religijność oazy w dużej mierze jest właśnie skierowana na przeżywanie i celebrowanie, a nie na analizowanie. Próżno szukać w pismach poważniejszych odniesień do ojców Kościoła, nawet tak przystępnych jak św. Augustyn.
Oczywiście to, jak brzmią pieśni oazowe, również jest ściśle związane z PRL. W rzeczywistości, w której z jednej strony w kościołach słyszano zawodzące Kiedy ranne wstają zorze, z drugiej podczas różnych uroczystości ponurackie My z głodujących wsi pieśni Oazy wydawały się zupełnie inną jakością. Aż do lat dziewięćdziesiątych, kiedy najpierw przyszło disco polo, a potem wiek XXI i estetyka ta stała się raczej śmieszna niż przyciągająca.
Do tego dochodzą ewangelizacja i apostolska misja członków Ruchu. W założeniu idee mające na celu niesienie w systemie wojującego ateizmu religijność, niesienie wolnej nowiny w szarej rzeczywistości. W praktyce irytujący huraoptymizm bazujący na radosnych aż do wymiotów hasłach. Działania, od których nawet sami członkowie są zdystansowani i porównują do pomysłów á la świadkowie Jehowy. Być może dla części wynika ze szczerości serca, ale obserwując reakcję postronnych, można wnosić, że przynosi raczej odwrotne od oczekiwanych skutki.
Krucjata
Nie ma chyba w kwestii Oazy tematu, który by rozpalał równie wiele emocji, co Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Wydaje mi się, że w przypadku jej krytyków, a także ze strony ludzi, którzy ją podpisali, dochodzi wielokrotnie do poważnych nieporozumień, biorąc pod uwagę credo krucjaty Blachnickiego.
Ze strony członków krucjaty można, i sam tego byłem ofiarą kilka razy, doświadczyć pogardy. Człowiek, który pije, jest gorszy, nie to co my, którzy mamy krucjatę. Alkohol to zło i zagłada ludzkość i tak dalej. Podobnie jest w przypadku krytyków. Ci uważają ją za coś idiotycznego, a ludzi podpisujących krucjatę za nawiedzeńców.
Myśl Blachnickiego była zupełnie inna. Krucjata jest dobrowolnym postem i nie wolno jej mylić z abstynencją czy walką z alkoholem. Jest walką ze nadmiernym spożywaniem alkoholu. Jak pisze w credo autor Oazy, nie można porównywać ludzi umiarkowanie pijących z tymi w krucjacie i mówić, że któraś z tych grup jest lepsza czy lepiej służy Bogu.
Ponownie trzeba odwołać się do okoliczności powstania Oazy. W PRL problem picia alkoholu był wręcz systemowy. Pito wszędzie i wielokrotnie wymagano picia. Krucjata, podobnie jak abstynenckie ruchy z czasów II RP, miała wychować nowe pokolenie ludzi, którzy będą zaimpregnowani na panującą sytuację. W rzeczywistości, w której wszyscy byli świadectwem możliwości innego życia. Problem ponownie w tym, że coś, co działało w PRL, niekoniecznie musi się w takiej samej formie sprawdzać w III RP.
Niemniej sama istota krucjaty jest naprawdę szlachetna. Podjęcie postu w czyjeś intencji, wyrzeczenie się przyjemności (Blachnicki przestrzega przed uważaniem, że alkohol jest zły) mają w sobie posmak tradycji pustelniczej. Piękna jest tylko wtedy, kiedy realizowana jest świadomie i szczerze.
Sens życia
Trzeba uczciwie zaznaczyć, że dla wielu osób Oaza rzeczywiście okazała się miejscem, które pomogło im w życiu. Słyszałem głosy, że właśnie dzięki Oazie odnaleźli oni sens życia i nie uważam, aby te świadectwa były przesadzone.
Pytanie, jakie rodziło się w mej głowie, to na ile religijność stworzona w Oazie jest trwała. Obserwując ich zero-jedynkowe podejście do wiary, zawsze oczekujące wyczerpujących odpowiedzi, a nie wątpliwości, mam pewne obawy, czy taka religijność jest naprawdę trwała. Budowanie na samych emocjach może się okazać zgubne, są one z natury rzeczy nietrwałe. Tradycjonaliści, czy też ruchy odwołujące się do spuścizny ojców Kościoła, same wskazują na dziesiątki wątpliwości. Każdy, kto chociażby raz czytał Orygenesa, wie, o czym piszę.
Quo vadis, Oazo?
Z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora, który poznał i historię Oazy, i pisma Blachnickiego, wygląda na to, że ruch ten przeżywa poważny kryzys. Z nowatorskiego ruchu z okresu PRL stał się instytucją przestarzałą. Zamiast twórczą – odtwórczą. Do tego dochodzi podział na wiele wspólnot w każdej z diecezji, które żyją własnym życiem. To, co jest normą w jednej, jest nie do pomyślenia w drugiej. Brakuje jednej osoby, która mogłaby opanować całość i skierować ją w jednym konkretnym kierunku, przenieść jej myśl w XXI wieku. Oaza wydaje się kolosem bez jasnego przywódcy, powtarzającą słowa dawno zmarłego kapłana.
Kiedy zaczynałem pisać ten tekst, byłem nieprzychylnie nastawiony do całej Oazy. Poczytawszy dzieła Blachnickiego i zapoznawszy się z jego historią, zmieniłem zdanie. Oaza była wspaniałym ruchem, który w okresie PRL zrobił wiele dobrego, dopasowanym do okoliczności i prężnie prowadzonym. Ze smutkiem obserwowałem erozję myśli, z jaką mamy teraz do czynienia. Ruchem bazującym w dużej mierze na ideach przestarzałych, niecodziennych i co tu wiele mówić, niekiedy wręcz infantylnych.
Paweł Rzewuski
Tekst pochodzi z kwartalnika „Fronda Lux”, nr 77.