W książkach od zawsze poszukiwałem wartości poznawczych. Uważałem, że nawet literatura popularna, taka jak literatura sensacyjna czy kryminalna, jest w stanie przekazać uważnemu czytelnikowi pewną wiedzą o otaczającym go świecie. Każda książka, nawet rozrywkowa, powstaje w określonym otoczeniu politycznym i społecznym. Z tego właśnie powodu czytając współczesny kryminał czy książkę sensacyjną można się sporo dowiedzieć o tym, co zaprząta umysły współczesnych ludzi, jakie widzą oni przed sobą zagrożenia i jakie cele przed sobą stawiają. Żeby zbadać kondycję współczesnych ludzi na podstawie wydawanych obecnie książek trzeba jednak mieć umysł pozbawiony uprzedzeń dotyczących istnienia literatury „wysokiej” i „niskiej”. Z każdej książki można się czegoś interesującego dowiedzieć.
No właśnie, więc w jaki sposób świat widzi współczesny autor?
„Czarna lista” Frederica Forsytha. Bohaterem książki jest Tropiciel – były podpułkownik marines, który dołączył do TOSA – ściśle tajnej agencji rządowej, której zadaniem jest likwidowanie terrorystów z tytułowej „czarnej listy”. Głównym celem Tropiciela ma być Kaznodzieja – publikujący w Internecie radykalny islamista, z inspiracji którego przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię przetacza się serią krwawych zamachów.
Pisząc o tej książce Frederica Forsytha, nie można na wstępie nie napomknąć o pozycji o 40 lat starszej, czyli o „Dniu szakala”. Tam głównym zagrożeniem dla świata był płatny zabójca, na zlecenie tajnej organizacji niezadowolonych z polityki wobec Algierii generałów mający dokonać zamachu na prezydenta de Gaulle’a. To były czasy zamachu na Kennedy’ego i dekolonizacji. Czterdzieści lat później jest już nieco inaczej – w „Czarnej liście” główne niebezpieczeństwo upatruje pisarz nie w świetnie wyszkolonych płatnych mordercach, ale w islamskich terrorystach, czyli w z pozoru zwykłych ludziach, którzy mogą pojawić się nagle wśród nieprzeczuwającego niczego tłumu i w imię wyznawanych wartości zdetonować ładunek wybuchowy.
Kim są ci ludzie, którzy zagrażają obecnie światu Forsytha i naszemu? Autor umieszcza w „Czarnej liście” ich portrety. Sprawcą pierwszego zamachu w USA jest pochodzący z Jordanii student. Autorem zamachu na terenie Wielkiej Brytanii jest Irakijczyk, azylant polityczny, pracownik supermarketu, który jeszcze do niedawna „(…) imprezował na całego, pił na umór i zmieniał dziewczyny jak rękawiczki”. Autorem kolejnego jest pochodzący z Somalii azylant, pracujący w zakładzie oczyszczania miasta. Za jeszcze inny odpowiada somalijski student, urodzony już na terenie Stanów Zjednoczonych. Za ostatni zamach w książce odpowiada Syryjczyk, legalny imigrant i dyplomowany technik stomatologii.
Co Autor chciał nam powiedzieć o tych zamachowcach? Wśród nich wyróżnił studentów, przedstawicieli nisko płatnych zawodów, jak również przedstawicieli klasy średniej. Są wśród nich przedstawiciele pierwszego pokolenia imigrantów, jak również drugiego. Wśród nich są ludzie, którym nowa ojczyzna dała azyl polityczny. Pochodzą z różnych krajów arabskich. Nie mieszkali w obozach dla uchodźców, studiują bądź studiowali, wszyscy mają pracę w nowym kraju. Czy są to przykłady reprezentatywne dla dokonywanych zamachów? Czy znany ze swojej szczegółowości Forsyth celowo umieścił w swojej książce właśnie takie przykłady? Sprawcami rzeczywistego zamachu w Londynie w 2005 r. byli m.in. urodzony w Anglii pracownik szkoły, pracownik Fast-foodu, student college’u. Wszystko wygląda więc łudząco podobnie do wizji autora.
Wróćmy do książki. Dlaczego ci ludzie zdecydowali się w tak radykalnie zwrócić się przeciwko nowej ojczyźnie? Frederic Forsyth wyjaśnia to w prosty sposób – to wpływ radykalnych kazań wygłaszanych w Internecie przez islamskiego radykała. Po usłyszeniu głoszonej przez niego nauki imigranci zwrócili się przeciwko zachodniemu stylowi życia, zostawili imprezy i dziewczyny i poszli zabijać za wiarę. Idąc dalej tym tropem – skąd biorą się więc te kazania? Tak na to pytanie odpowiada Forsyth:
„(…) Czy to będą terroryści z Al-Fatah, z Czarnego Września, czy nowy, rzekomo religijny gatunek, na pierwszy plan wysuwają się wściekłość i nienawiść. Dopiero potem szuka się uzasadnienia. Dla IRA jest nim patriotyzm, dla Czerwonych Brygad polityka, a dla salafickich dżihadystów pobożność. Rzekoma pobożność.”.
To wyjaśnienie wydaje się dość płytkie. Wściekłość i nienawiść. Tylko tyle? Ale przeciwko czemu? Żeby być wściekłym i czegoś nienawidzić, trzeba mieć jakiś powód. Czy to możliwie, by wszystkie opisane przez Forsytha osoby, z ich sukcesami, w miarę wygodnym życiem, nagle dały się porwać internetowemu kaznodziei? Czy nie było przypadkiem tak, że ten człowiek wydobył na wierzch coś, co siedziało w nich od dawna?? Czy internetowy kaznodzieja byłby w stanie wzbudzić w tych ludziach gniew przeciwko Zachodowi? Czy potrafiłby sprawić, żeby nagle go znienawidzili? To nie wydaje się przekonujące. W kulturze Zachodu zapewne musiało być coś, co podświadomie budziło w nich niechęć do naszej cywilizacji, nawet jeśli wcześniej ta grupa prowadziła dokładnie taki jaki my styl życia.
Oderwijmy się od samej książki i przypomnijmy sobie niedawne wydarzenia we Francji. W lipcu 2015 roku opalająca się w bikini w parku miejskim dziewczyna została zaatakowana przez grupę muzułmanek, sprowokowanych jej wyglądem. To, co wybija się na pierwszy plan z publikowanych w mediach komentarzy w tej sprawie, to z jednej strony bunt przeciwko agresji muzułmanek chcących narzucić przemocą francuskiej dziewczynie swoje zdanie, a z drugiej kpina, że komuś w XXI wieku taki strój (a raczej jego brak) może przeszkadzać w miejscu publicznym. W rewanżu za atak muzułmanek, rodowite Francuzki zaczęły publikować w sieci swoje zdjęcia w bikini. Zastanówmy się: czy leżenie półnago w parku jest jakąś wartością, której trzeba aż tak zajadle bronić? Czy na paradowaniu w bikini opiera się cały europejski styl życia? Czy tylko takie wydarzenie może oburzyć Europejczyków?
Spójrzmy na całą sprawę z odrobiną zrozumienia dla inaczej myślących. Wczujmy się w rolę kobiety wychowanej w bardzo restrykcyjnej kulturze, od której skromność wymaga, by nie wystawiała swojego ciała na widok publiczny. Ba, której nawet nie wolno bez asysty rozmawiać z obcym mężczyzną, a która nagle widzi półnagą młodą dziewczynę, wystawiającą swoje ciało na widok publiczny. Wyobraźmy sobie, jaki dla muzułmańskiej kobiety musi być to szok kulturowy.
Podobne przykłady starcia silnego i restrykcyjnego systemu wartości z jego brakiem można mnożyć. Przybywający do Europy muzułmanie nie tylko spotykają lekko prowadzące się kobiety, ale także alkohol i kościoły zamieniane na dyskoteki. Ludzie obawiający się muzułmanów bardzo często przywołują argument o starciu cywilizacji chrześcijańskiej i islamskiej (zamachy terrorystyczne w Europie mają być efektem takiego starcia). Nie wiem, w jakiej części Europy widzą oni jakąś cywilizację chrześcijańską? Czy tam, gdzie kościoły zamienia się na bary i dyskoteki?
Wracając do przywołanego już starcia młodych kobiet we Francji – jak muzułmańskie kobiety miały ocenić widok francuskiej dziewczyny w parku? Jej zachowanie odebrały jako czyn nieobyczajny, bo tak zostały wychowane w swoim kraju. Pytanie tylko, czy mają obiektywną rację, czy nie? Pytanie, czy był to rzeczywiście czyn nieobyczajny? Czy miały prawo zareagować na to w sposób?
W Europie przyzwyczailiśmy się do daleko posuniętej tolerancji. Do tolerancji, która w wielu przypadkach jest tak daleka, że przypomina bardziej akceptację wszystkich i wszystkiego. Nasza współczesna kultura mówi nam: może ci się wiele nie podobać, ale nie masz prawa wyrażać tego publicznie, bo zawsze znajdzie się ktoś, komu twoje zdanie nie będzie pasować. W islamie jest inaczej. Muzułmańskie kobiety w parku czuły się w obowiązku zareagować. I zareagowały.
Wróćmy jeszcze do pytania o to, czy te kobiety miały obiektywną rację. Przypomnijmy sobie, od jak dawna Europejki ubrane w taki sposób mogą pokazywać się publicznie. Jeżeli to zrobimy, to przekonamy się, że z takiej możliwości korzystają od niedawna. Pytanie tylko, czy jest to rzeczywiście osiągnięcie europejskiej kultury, czy może świadectwo stopniowego obniżania się norm obyczajowych, które doszło już tak daleko, że występowanie w bikini w miejscu publicznym wydaje się nam wszystkim tak niewinne, że nikt nie zwraca na to uwagi.
Spytajmy, czy muzułmanie, czasami występujący ostro, nawet brutalnie, czegoś przypadkiem nie bronią? Odmawia się im praktycznie wszystkiego – na kartach książki Forsytha określa się ich mianem „nienawistników”, „wściekłych”, sugeruje się, że są zmanipulowani przez wykorzystujących ich przywódców religijnych. Pewnie do pewnego stopnia tak jest, ale nie wyobrażam sobie, żeby manipulacja połączona z jakąś każąca zabijać zwierzęcą wściekłością wystarczyła do dokonania tak radykalnego kroku. Tam musi być coś więcej, coś czego nie chce widzieć Forsyth i jemu podobni. W europejskiej kulturze (a przynajmniej w obecnym jej wydaniu) jest coś, co wywołuje u muzułmanów tak silne emocje, że są w stanie fizycznie zacząć niszczyć to, co tam widzą.
I tutaj moim zdaniem Forsyth trafia w sedno:
„(…) – Handlarze nienawiści mają cztery jej poziomy. Pan pewnie sądzi, że to wy, chrześcijanie, jesteście na szczycie. Błąd, ponieważ wy również wierzycie w jednego prawdziwego Boga, więc jako tacy, razem z Żydami jesteście Ludźmi Księgi. Nad wami są ateiści oraz bałwochwalcy, którzy zamiast boga mają tylko malowanych idoli.”.
Muzułmanie nie walczą wcale z nami ani z chrześcijaństwem, ani z naszą kulturą. Walczą z tym, czym się staliśmy i czym stała się nasza wiara i cała nasza cywilizacja.
Tekst pochodzi z miesięcznika „Lux”, nr 1.