Słowo „kryzys” odmieniane jest obecnie przez wszystkie przypadki. Jeden z przedstawicieli polskich przedsiębiorców w wywiadzie na temat aktualnej sytuacji stwierdził, że mamy do czynienia z inną sytuacją, niż w 2008 r. Wtedy kryzys obejmował sektor finansowy, natomiast teraz dotyczy również niedoboru surowców, problemów energetycznych, narasta ze względu na przedłużającą się destabilizację w wyniku wojny w Ukrainie. Mimo to wydarzenia wokół 2008 r. pokazały, że nerwowe ruchy sektora bankowego nie wynikały tylko z reakcji na światową sytuację. Banki i instytucje finansowe same stworzyły mechanizmy, które pogłębiały ubożenie się znacznej części społeczeństwa, a także wywoływały światowy kryzys gospodarczy. Niezmiennie ten sektor znacząco oddziałuje na nasze codzienne życie, także w wyniku obecnego kryzysu: m.in. przez rosnące stopy kredytu, wzrost ceń mieszkań i wynajmu. Odwołując się do nazwy jednego z rozdziałów w filmie Inside Job można zapytać: „Jak do tego doszło?”
OD NUDY DO SZALEŃSTWA
Film dokumentalny w reż. Charlesa Fergusona z 2011 r. porusza kwestię kryzysu finansowego w 2008 r. Twórcy starają się jednak ukazać szerszy kontekst. Jak podkreślają, system bankowy jeszcze w pierwszej połowie XX w. opierał się na bezpieczniejszych założeniach. Po kryzysie lat 30 cała branża finansowa podlegała ściślejszemu nadzorowi państwa. W USA większość banków stanowiły lokalne spółki, którym zabraniano spekulowania oszczędnościami swoich klientów. Ponieważ wspólnicy wykładali pieniądze, nie podejmowali ryzyka. Jak humorystycznie ujęto to w Big short bankowość tamtego czasu to był „jeden wielki ziew”: księgowość, obligacje, ubezpieczenia, bez ryzykownych operacji i spekulacyjnej bańki. Słowo „nuda” w filmie McKaya pada z ust narratora – przedstawiciela Deutsche banku, obracającym ryzykownymi obligacjami CDO. Dla klientów te nudne czasy oznaczały być może mniejsze dochody wyliczone na lata, ale jednak znacznie bezpieczniejsze.
Do znaczącej zmiany doszło w latach 80. Banki inwestycyjne wkroczyły na giełdę, otrzymując dostęp do pieniędzy od akcjonariuszy. Najistotniejsze były jednak deregulacje, jakie zaczęły się za prezydentury Reagana. W 1982 r. zostały uwolnione spod kontroli spółki pożyczkowo- oszczędnościowe. Oznaczało to przede wszystkim, że mogły ryzykownie inwestować pieniądze klientów. Na pierwszy kryzys nie było trzeba długo czekać, miał miejsce jeszcze przed końcem dekady.
Deregulacja sektora finansowego była jednak konsekwentnie pogłębiana przez kolejnych prezydentów. Szefem Banku Centralnego niezmiennie był Alan Greenspan (w Big short nazwany „architektem kryzysu”), finansista pełniący wcześniej wysokie funkcje w wielu bankach w Stanach, który podczas jednego z kryzysów chronił oskarżonych bankierów. Piastował on swoją funkcję za kadencji Reagana, Clintona, a także Busha seniora i juniora. Przy prezydentach ważne funkcje pełnili także inni byli dyrektorowie banków.
Twórcy dokumentu podkreślają, że branża finansowa wpływała i pozyskiwała polityków niezależnie od opcji politycznej. Powstał więc trwały system, sieć zależności, która nie zmieniała się zależnie od wyborów. Jak można się domyślić, stopniowo odchodzono od kolejnych regulacji sektora bankowego, czego zwieńczeniem było przekreślenie ważnej ustawy wynikającej jeszcze z kryzysu lat 30. Zakazywała ona bankom z depozytami ryzykowanej działalności spekulacyjnej. Najpierw ustawa została tymczasowo zawieszona, aby w 1998 r. mogło dojść do wielkiej fuzji dwóch banków Citicorp i Travelers Group. Stałe unieważnienie ustawy umożliwiło następne fuzje innym bankom i tworzenie się wielkich spółek spekulujących znacznie większymi sumami.
BROŃ MASOWEGO RAŻENIA
„Dlaczego mamy duże banki? Bo lubią monopol, lubią lobbing i banki wiedzą, że jeżeli będą za duże, to dostaną dofinansowanie” – to może nie odkrywcze spostrzeżenie jednego z ekonomistów, którego do głosu dopuszczają twórcy Inside Job, ukazuje jednak znaczącą zmianę. Na przełomie XX i XXI wieku, banki z mniejszych spółek o mniejszym kapitale, przeobraziły się w międzynarodowe korporacje, obracające ogromnymi sumami i wymykającymi się coraz bardziej spod kontroli. Jak podkreślają twórcy dokumentu, fikcyjna była wizja samoregulacji tak rozbudowanego sektora.
Zanim Ferguson przechodzi do sytuacji z 2008 r., podkreśla znaczenie rozwoju cyfrowych technologii w latach 90.Postęp technologiczny przysłużył się tworzeniu skomplikowanych mechanizmów finansowych, które stawały się coraz mniej czytelnie dla zwykłych obywateli. Przede wszystkim tym okazały się derywaty – tzw. instrumenty pochodne, których wartość uzależniona jest od wielu zmiennych czynników: kursu akcji, stopy procentowej, obligacji czy indeksu giełdowego. Derywaty stały się formą zakładu, zwiększając w znaczącym stopniu ryzyko. Jak zauważają twórcy, dzięki nim bankierzy mogli obstawiać niemal wszystko: nie tylko spadek lub wzrost cen ropy, ale nawet pogodę. Jeden z rozmówców zauważa, że po zakończeniu Zimnej Wojny wielu fizyków i matematyków wkroczyło do świata finansów. Różne instrumenty finansowe, jak derywaty stały się nowymi broniami masowego rażenia.
GRANIE NA KRYZYS
Twórcy Inside Job docierają w końcu do meritum. Największym ogniwem dla kryzysu 2008 r. stała się bańka spekulacyjna, powstała wokół sprzedaży domów i udzielanych bez ograniczeń kredytów hipotecznych. W wyniku uproszczonych procedur każdy mógł dostać kredyt, a ceny mieszkań coraz bardziej rosły. Jak podkreśla jeden z komentatorów, pieniądze z kredytów „nie były prawdziwymi pieniędzmi”, a stworzonymi przez system i zaksięgowanymi jako zysk – w ten sposób mieliśmy do czynienia z piramidą finansową.
Pomimo tego, że niektórzy dostrzegali problem, przedstawiciele rzędu na czele z Greenspanem byli przeciwko jakimkolwiek regulacjom. Tym wymykały się ciągle wspominanie derywaty i inne ryzykowne obligacje i transakcje które, choć krótkoterminowo przynosiły zysk, na dłuższą metę groziły ogromnym kryzysem. W tym czasie banki inwestycyjne zapożyczały się, by „kupować więcej kredytów i produkować więcej derywatów”.
Co najistotniejsze – trudno mówić tu o krótkowzroczności wynikającej ze ślepej chciwości banków, które nie chciały dostrzegać zagrożenia. Jak zauważają twórcy Inside Job, największe banki takie Jak Goldman Sachs były świadome ryzyka i widma kryzysu, dlatego się od niego ubezpieczały. A przede wszystkim banki zaczęły grać na spadkach: zaczęto konstruować derywaty w ten sposób, że im bardziej traciły na wartości i klienci ubożeli, tym więcej zarabiały banki. W utrzymaniu pogarszającego się stanu rzeczy pomagały także agencje ratingowe, które przyznawały wysokie oceny wiarygodności, pomimo tego, że faktyczny stan był zgoła odmienny. Nawet kilka dni przed upadkiem, Lehman Brothers dostawało podwójne A. Inside Job opisuje wiele mechanizmów i szczegółów dotyczących działania banków w tym czasie, ale to, co najbardziej uderza, to fakt, że po wywołaniu kryzysu, Banki otrzymały ogromne dofinansowanie.
W momencie, gdy miliony ludzi traciły prace i upadały firmy, szefowie banków wypłacali sobie ogromne premie płynące tak naprawdę z kieszeni podatników. Jak zauważają twórcy dokumentu- banki skonsolidowały się jeszcze bardziej: te, które ogłosiły upadłość, zostały wchłonięte przez inne podmioty, a więc dzięki kryzysowi stały się jeszcze potężniejsze.
Inside job pokazuje także całą sieć zależności, nie tylko wspominane powiązanie sektora bankowego z polityką, ale także światem nauki. Wielu wykładowców ekonomii także najpoważniejszych uczelnie w Stanach zasiadało w radach nadzorczych banków lub w ciałach doradczych. Żadni z rozmówców Fergusona nie widzieli w tym konfliktu interesów. W tym ujęciu wiarygodność samej ekonomii jako nauki staje pod dużym znakiem zapytania.
Ferguson podkreśla, że banki odpowiadały także za pranie brudnych pieniędzy, pochodzących, chociażby z działalności przestępczej z Meksyku. Ten fakt dopełnia obraz niektórych banków jako instytucji, które nie tylko w umiejętny sposób wykorzystują lobbing i same kreują korzystne prawo, ale działają także w przestrzeni jawnie nielegalnej. Nie dziwi, więc że Martin Scorsese Wilka z Wall Street upodobnił do swojej wielowątkowej opowieści o mafii, czyli Chłopcach z Ferajny.
SPRZEDAŻ NA HAJU
Warto zatrzymać się na dłużej przy filmie Scorsese, za którego scenariusz odpowiada Terence Winter. Wilk z Wall Street z 2013 r. został oparty na książce o tym samym tytule. Stanowi ona zapis wspomnień Jordana Belforta, maklera giełdowego, który w latach 90. założył firmę maklerską Stratton Oakmont. Belfort szybko wzbogacił się najpierw na sprzedawaniu „śmieciowych akcji” indywidualnym klientom, a potem na oszustwach wobec inwestorów: sprzedawał m.in. fałszywe akcje. Słynął także z bardzo imprezowego stylu życia.
Chociaż historia Belforta nie wiąże się bezpośrednio z kryzysem z 2008 r., to ukazuje dobrze pewną mentalność i mechanizmy rządzące sektorem finansowym. Belfort (grany przez Leonardo DiCaprio) zaczyna swoją karierę jako broker w jednym z banków (u Scorsese nie pada jego nazwa, ale najprawdopodobniej to L.F. Rothschild). Tam filozofię firmy wykładamu makler Mark Hanna. Jak stwierdza wprost, ich celem nie jest, aby klient zarobił. Ciągle trzeba za to coś mu sprzedawać, uzależniać od kolejnych inwestycji, nie pozwalając mu na realny zysk. Ten ma być widoczny na papierze, ale realny inkasować mają brokerzy. Słowem kluczem, jakiego używa Hanna, jest „fugazy” – fałszywy. Tym słowem określa właściwie cały rynek. „Nic nie tworzymy, nic nie budujemy, to bajeczny pył, nie istnieje”. Hanna nie mówi tego wprost, ale zapewne chodzi mu o cały obszar spekulacji i kredytów generujących nieistniejące pieniądze. Dokładnie to, co zauważa jeden z rozmówców dokumentu Fergusona opowiadającym o piramidzie finansowej. Obraz nierealnego rynku wzmacnia jeszcze fakt, że Hanna uznaje, że nie da się w tym biznesie poradzić sobie bez kokainy i innych mocnych narkotyków.
Kiedy po kryzysie w 1987 r. bohater trafia do małej firmy inwestycyjnej, zajmującej się groszowymi akcjami przyznaje: „sprzedawałem śmiecie śmieciarzom”. Znaczący jest jednak moment, kiedy Belfort zakłada własną firmę- wspomniany wcześniej Stratton Okamont– i w pełnym wymiarze zaczyna stosować porady Hanny. Forbes publikuje wtedy krytyczny artykuł, w którym określa maklera jako wilka z Wall Street, który wciska ludziom ryzykowne akcje, będąc „wynaturzonym Robin Hoodem”. Co warte podkreślenia, właśnie ta antyreklama sprawia, że do Belforta tłumnie zaczynają napływać chętni do pracy maklerzy.
W pewnym momencie Belfort zaczyna tłumaczy wprost widzom, na czym polega jego plan wprowadzenia akcji do obrotu giełdowego i sprzedawania akcji „znajomkom”. Szybko jednak urywa i stwierdza: „nie za bardzo ogarniacie?, nie szkodzi, pytanie, czy to było legalne, absolutnie nie.” Ta scena przywodzi na myśl sytuację ukazaną przez Insied job: przed komisją państwową zostają przesłuchiwani kolejni pracownicy banków w związku z kryzysem. Jeden z nich zasłania się słowem-wytrychem: „rynek jest skomplikowany”.
Scorsese nie zamierza tłumaczyć owych skomplikowanych mechanizmów, jednak jednoznacznie je ocenia. Padają uwagi o lipnych kontach słupów, na które były przelewane pieniądze Belforta, czy innych przestępczych praktykach, ale reżyser skupia się na czymś innym. Ukazuje maklerów i pracowników Stratton jako ludzi uzależnionych od ryzyka. Są jak hazardziści w Las Vegas, z tym że nie ryzykują własnymi, a obcymi pieniędzmi. Dla nich ciągłe napędzanie sprzedaży i wciągnie w to nieświadomych klientów i inwestorów to wchodzenie także w nieskończony narkotyczny trip, tryb ciągłej ekscytacji. Sam Belfort zostaje ukazany jako świetny mówca, który napędza ciągle pracowników do agresywnej sprzedaży. Można zastanawiać się na ile wiernie Scorsese oddaje wspomnienia Belforta, ale w jego ujęciu praca bankierów to niekończąca się impreza na haju. Pomiędzy kolejnymi telefonami do inwestorów, wciągają kolejne kreski i zaliczają prostytutki. Ten obraz niejako pokrywa się ze spostrzeżeniami z Inside Job: wielu pracowników banków odwiedzało luksusowe domy publiczne wydajać firmowe pieniądze. W Wilku z Wall Street jednak sama siedziba Stratton Okmont to jeden wielki burdel.
Gdy Belfort dopiero zaczyna swoją działalność w małym wynajętym lokum, otacza się ludźmi, którzy z prawdziwą bankowością nie mieli wcześniej do czynienia. To kanciarze, sprzedawcy handlowi, podrzędni oszuści. Zdaje się, że gdy firma się rozrasta, a nowi pracownicy trafiają już do jego firmy w szykownych garniturach, nic się pod tym względem nie zmienia. W końcu działalnością Stratton Oakmont zaczyna interesować się policja. Gdy Belfront spotyka się z agentem FBI, próbuje odwrócić uwagę od siebie i wskazać na innych winnych: Goldman Sachs, Lehmans Brothers, Merrill Lynch– czyli banki, które kilkanaście lat później najbardziej będą wiązane z kryzysem.
Scorsese z jednej strony pokazuje szerzej działanie sektora finansowego, z drugiej trudno nie odnieść wrażenia, że firmę Stratton Oakmont można odebrać jako pewien przykład patologii. Wspomniane przez Forbesa określenie Belforta jako Robin Hooda przejawia się w tym, że „zabiera bogatym, a oddaje sobie”. W ten sposób ma zerować głównie na chciwych inwestorach i innych bogatszych podmiotach. Banki stosują jednak podobną politykę zysku. W końcu sam Belfort u początku kariery uczy się filozofii sprzedaży od największych graczy.
Jednego czego brakuje w Wilku z Wall Street to ukazania konsekwencji tych działań dla zwykłych obywateli. Niemniej to, co na koniec uderza w filmie to miękkie lądowanie Belforta. Policja skazuje go na więzienie, jednak dzięki współpracy otrzymuje zaledwie kilka lat odsiadki. Po wyjściu robi to, na czym zna się najlepiej: staje się mówcą motywacyjnym i uczy innych swoich praktyk sprzedaży. Jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.
WSZYSCY ŚPIĄ ZA KIEROWNICĄ?
Następny film, podobnie jak Wilk z Wall Street opiera się na książce. W 2010 r. dziennikarz ekonomiczny Michael Lewis napisał Big short: sprawozdanie z narastającej bańki związanej z mieszkaniami po 2000 r. Lewis porusza w nim najważniejsze kwestie związane z kryzysem z 2008 r. czyli granie na spadki i operowanie zadłużonymi obligacjami. Opisuje także te osoby z sektora finansowego, które zaczęły spodziewać się nadchodzącego kryzysu.
Film o tym samym tytule w 2015 r. wyreżyserował Adam Mckay (którego był także współscenarzystą z Charlesem Randolphem). Zrobił to w typowy dla siebie sposób: nieco dokumentalny styl z domieszką teledyskowych ujęć, wymieszany ze sporą dawką humoru. Momentami Mckay odnosi się do Wilka z Wall Street, chociażby wtedy gdy narrator wypowiada się wprost do kamery, czy przez postać Margot Robbie, która u Scorsese grała żonę Belforta. Pomimo swobodnego stylu i próby tłumaczenia widzom na każdym kroku rynku finansowego trudno nie odnieść wrażenia pewnego chaosu. Mckayowi nie udaje się wyjaśnić całej sytuacji w tak jasny sposób, jak Fergusonowi w Inside Job. Mimo to Big Short także ukazuje pewne istotne mechanizmy.
W filmie przedstawione są losy kilku bohaterów. Dr. Michaela Burryego, który zaczyna dostrzegać słabości związane z całym sektorem kredytów hipotecznych, Marka Bauma, który wraz ze swoimi pracownikami zaczyna badać rynek nieruchomości, dwójki młodych maklerów, którzy prowadzą garażową działalność, dostrzegając okazję w zbliżającym się kryzysie, czy w końcu narratora opowieści, przedstawiciela Deutsche banku Jareda Vennetta, który próbuje nakłonić Bauma do kupienia od niego obligacji CDO.
Mckay odnosi się do wielu patologii rynku, które poruszają także twórcy Inside Job: ryzykowne kredyty i obligacje, granie przez banki na spadek wartości, agencje ratingowe, które przyznają fałszywe oceny wiarygodności. Wszystko to, co prowadzi do ogromnej bańki, która nieuchronnie zmierza w stronę kryzysu.
Przedstawieni bohaterowie zdają się pierwszymi osobami, które dostrzegają to zagrożenie. Choć część z nich chce zarobić, inni próbują zrozumieć mechanizmy i stają przeciwko polityce banków. Istotna okazuje się rozmowa Bauma z Vennettem, który mówi o zbliżającej się okazji na zarobek. Według tego drugiego Banki okazał się zbyt chciwe i zaślepione wizją łatwego zysku nie zauważyły, że mają do czynienia z bańką spekulacyjną. Vennett chce to wykorzystać.
Jeden z pracowników Bauma pyta wtedy zaskoczony: „Wszyscy śpią za kierownicą? Vennet stwierdza, że tak jest w istocie. Uznaje, że system jest ślepy i nawet takie tuzy finansów jak Greenspan czy Henry Paulson (sekretarz skarbu za kadencji George’a Busha) tego nie przewidzieli.
Trudno w tym miejscu – zwłaszcza po zapoznaniu się z informacjami z Insdie Job– uznać, że tak było faktycznie. Nadchodzący kryzys wzmocnił pozycje banków i jak zauważali rozmówcy dokumentu Fergusona- banki był świadome swojej siły w obliczu kryzysu. Zapewne nie wszyscy byli świadomi zagrożenia, ale inni grali na nie od dawna.
Pomimo takiego zarzutu wobec Big Short, Mckay robi to, czego nie uczynił Scorsese. Wskazuje na ofiary. Jak wylicza, w wyniku kryzysu w 2008 r. w samym USA pracę straciło kilka mln. ludzi. Mckay dostrzega także, że banki wyszły z kryzysu bez szwanku, a w 2015 r. pojawiły się nowe instrumenty CDO, tylko pod nową nazwą. Kryzys w 2008 r. w tym ujęciu nie pozwolił bankom, tylko się wzbogaci i wzmocnić, ale także wypracować kolejne patologiczne instrumenty finansowe.
KRYZYS JAKO OKAZJA VS. PRZYKŁAD PEWNEJ WYSPY
Spoglądając na całą sytuację, trudno być optymistą wobec obecnego załamania. Jeszcze w maju tego roku jeden z przedstawicieli firmy doradczej w Polsce stwierdził, że kryzys to „również okazja i szansa na nowe wzrosty”. Pytanie tylko dla kogo stanowi on okazję? Patrząc na wymienione filmy, nietrudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Na koniec warto jednak zauważyć kontrargument dla tej wypowiedzi. Twórcy Inside job, choć w swoim dokumencie w głównej mierze skupiają się na sytuacji w USA, odnoszą się także do przypadku Islandii. Staje się ona klamrą zamykającą cały film.
Islandia przed 2008 r. była krajem o bardzo niskim bezrobociu i długu publicznym, posiadała czyste źródła energii, własny przemysł spożywczy, rozwinięte rybołówstwo. W roku 2000 islandzki rząd zapoczątkował jednak politykę deregulacji. Zaczęło się od dopuszczenia międzynarodowych korporacji do wykorzystania geotermalnych źródeł energii. Środowisko zaczęło być niszczone. Jednocześnie zostały sprywatyzowane największe islandzkie banki. Instytucje, które dotychczas nigdy nie działały poza granicami kraju, zapożyczyły się na 120 mld dolarów. Biorąc pod uwagę islandzką gospodarkę, była to kosmiczna suma.
By może dokument Fergusona został nakręcony zbyt wcześnie, żeby ukazać alternatywną wobec USA reakcję na kryzys. Islandki rząd postanowił nie ratować banków za wszelką cenę. Pomimo krachu i sprzeciwu innych państw, ten ruch pozwolił zacząć tworzyć system od nowa. Wiązało się to ze wzmocnieniem nadzoru państwa, dążeniem do skupienia banków wokół lokalnych działań, a nie rozszerzaniem się na cały świat. Rząd zaczął również odchodzić on zaciągania zagranicznych zobowiązań, przez opieranie się w głównej mierze na krajowych deponentach. Ktoś może uznać, że takie działania są prostsze w Kraju liczącym 320 tys. mieszkańców. Pytanie tylko ile jeszcze kryzysów jesteśmy w stanie znieść, by nie dostrzec, że kierunek, jaki obrała Islandia, jest zdecydowanie lepszy niż puszczenie kierownicy?