Po prostu matka. Madonny Kory Jackowskiej

Amanito,
Królowo Porannej Zorzy
Królowo Zielonego Przylądka
Królowo Etiopska
Królowo Asyryjska
Królowo Złotego Świtu
Królowo Keralska
Królowo Kameruńska
Królowo Jemeńska
Królowo Seledynowych Snów
Królowo Abisyńska
Królowo Czerwonego Serca
Królowo Korony Stworzenia
Królowo Czerwonych Khmerów
Królowo Rastafariańska
Królowo Niewolników Barbadosu
Królowo Saharyjska
Królowo Rwandyjska
Królowo Mórz Południowych
Królowo Księżycowego Snu
Królowo Bałtyku
Królowo Hinduska
Królowo Addis Abeby
Królowo Wzrastającego Kwiatu
Królowo Transylwańska
Królowo Japońskiego Kwiatu
Królowo Nigru
Królowo Państwa Środka
Królowo Ekwadoru
Królowo Sahary
Królowo Wolnej Polski
Królowo Zambezi
Królowo
Indygo
Królowo Stanu Wojennego
Królowo Porannej Zorzy
Królowo Morza Sargassowego
Królowo Polskiego Nieboskłonu
Królowo Szkarłatnego Serca
Królowo Ukraińska

W czasie prezentacji jesiennej ramówki Polsatu w sierpniu 2014 roku w studiu telewizyjnym nie było Kory Jackowskiej. Jej miejsce zajęła figurka Matki Boskiej, którą obok siebie postawiła Elżbieta Zapendowska.

Tę niecodzienną delegację tłumaczono nawrotem choroby nowotworowej artystki. Kilka miesięcy wcześniej Jackowska zorganizowała wernisaż ze swoimi Madonnami. Łysa, z chustką na głowie i okryta kapturem pokazywała swoje dzieła Ryszardowi Kaliszowi, Kazimierze Szczuce, Henryce Bochniarz i innym gościom. W czasie zaostrzenia wojny na Ukrainie namalowała z kolei żółto-niebieską Matkę Boską, którą sprzedała na akcji charytatywnej. Inna figurka została zlicytowana na rzecz Fundacji Dar Serca zajmującej się wsparciem starych, schorowanych i bezdomnych zwierząt.

Malowanie figurek Madonny było sposobem Kory na walkę z chorobą i rekonwalescencję. Tak przynajmniej pisano o tym w mediach. Prawda jest nieco inna. Kora swoje Madonny, z różną częstotliwością, maluje od co najmniej 20 lat. Inspiracją dla Jackowskiej była podwodna figura Matki Boskiej z Guadalupe, którą zobaczyła na wyspie Consumel na Morzu Karaibskim. Zachwyciło ją to, że tamtejsze figury świętych są wesołe i kolorowe, że nie mają tego europejskiego smutku i powagi. Białe figurki kupuje w sklepie Caritasu. Potem je maluje. I ozdabia nimi swój dom. Przyjaciółka Kory, Hanna Bakuła, opowiada w jednym z wywiadów: Wpadłam do Kory, a wokół same Madonny. Tłum. Nigdy nie wiadomo, co ona wymyśli.

Figurek malowanych przez Korę z pewnością nie zaakceptowałby w swojej świątyni żaden proboszcz. Są kiczowate, odważne, jaskrawe, by nie powiedzieć oczojebne. Mają bluźniercze niemal nazwy. Jest Królowa Seledynowych Snów, Królowa Czerwonych Khmerów i Królowa Szkarłatnego Serca. Figurek nie ocenia jednak w kategoriach sztuki. Ten kicz ma niesłychanie dużo uczuć, sentymentalnych wzruszeń, które po prostu są mi potrzebne do życia – twierdzi Jackowska.

Otwarcie przyznaje również, że… uwielbia dewocjonalia, zwłaszcza w ludowym, polskim wydaniu. Tak samo rozkochuje się w kapliczkach, malusieńkich kościołach i domowych ołtarzach z kwiatami położonymi na serwetkach. Kiedy podróżuję, takie kapliczki z ukrytymi w nich figurkami uwieczniam na zdjęciach. Kapliczki są piękne, smucą mnie, a jednocześnie uspokajają. Są dla mnie obrazami z dzieciństwa, poruszają mnie i uspokajają, są dla mnie punktem odniesienia, fetyszem, który mnie chroni magicznie przed światem i złem, odpowiadają mojemu wewnętrznemu klimatowi i emocjom
– mówiła w pewnym wywiadzie udzielonym kilkanaście lat temu.

Na specjalnej stronie internetowej poświęconej swoim Madonnom artystka tłumaczy, że Matka Boska to także prastara żeńska bogini, Pramatka, Opiekunka, Przyjaciółka. Potężna moc kobiety w zdominowanym dzisiaj przez system patriarchalny świecie. To nadzieja i radość. Na jej prywatnej stronie WWW również roi się od wizerunków Matki Boskiej. Widzimy, jak Kora w artystycznej pozie maluje Madonny, gdzie indziej składa swoim fanom życzenia świąteczne na kartce z figurkami, a jeszcze w innym miejscu oglądamy okładkę jubileuszowego wydawnictwa Maanamu, na której widnieje nie kto inny jak Maryja.

Kora i jej mąż Kamil Sipowicz kochają Madonny. W wywiadzie udzielonym „Gali” w 2011 roku artystka mówi: Mamy olbrzymią dokumentację zdjęciową Madonn. Bo to jest piękne, to mnie wzrusza, stoję przed taką Madonną jak przed… matką. Tak, bo to jest symbol matki. On nakłada się na moją własną matkę, na chroniczną tęsknotę do niej, na tę miłość niespełnioną, bo przecież gdy ona wyjechała do sanatorium, a ja trafiłam do sierocińca, byłam pięcioletnią dziewczynką. Jak inne stamtąd – bardzo niespokojną, przerzucającą swoje uczucia na symbole. Taka cecha pozostaje zresztą na całe życie. Człowiekowi już zawsze wydaje się, że jest niedostrzegany, nikt go nie kocha i nie chce. To takie tatuaże i ryty, których już nie sposób się wyzbyć. Gdzieś więc pewnie w tym symbolu Madonny znajduję pewne
ukojenie. Ona urasta do rangi nadzwyczajnie opiekuńczej i sprawczej.

I to właśnie do swojej zmarłej przed 40 laty matki, a nie do Boga, zwraca się, gdy jest jej źle. Moja tęsknota za matką jest dziś zupełnie inna, bo matka przemieniła się w boginię – mówi w wywiadzie
dla „Teletygodnia” – ja się obecnie modlę wyłącznie do niej. Jest moim wszechświatem, drogowskazem, jest wszystkim. […] pozostał wyłącznie jej duch – energia, która jest nieśmiertelna. Teraz odzywa się w szczególnych chwilach, gdy przypominają mi się jej wskazówki, jej uwagi, jaka była mądra.

Jackowska, kiedy byłą młodą dziewczyną, trafiła do sierocińca (choć jej matka jeszcze żyła, lecz musiała wyjechać na leczenie) u sióstr zakonnych. Te przeżycia wspomina traumatycznie. W ogrodzie domu stała figurka Matki Boskiej. Jednak nie przynosiła jej wtedy ukojenia. Spokój ducha dawały jej przyroda i drzewa. Boga jej zdaniem nie było. To jednak nie koniec listy krzywd, które ludzie Kościoła jej wyrządzili. Tuż po opuszczeniu sierocińca w wieku 11 lat była molestowana przez księdza, co wyjawiła w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Wprost” opublikowanym tuż po wybuchu afery z abp. Paetzem. Ksiądz zaprosił mnie na swoje winogrona. Całkiem możliwe, że nie mnie jedyną. Pamiętam doskonale, jak strasznie się bałam, gdy wyszłam od księdza. Przez lata nie byłam w stanie nikomu o tym powiedzieć, nikomu się poskarżyć, bo byłam wychowana w poczuciu, że kobieta jest grzesznym narzędziem, że to ta Ewa, to jabłko, że wina jest we mnie. Choć to przecież ja byłam ofiarą starego obrzydliwego księdza. Był starym, śmierdzącym człowiekiem, który wpychał mi jęzor do ust i gmerał w majtkach – mówi we wspomnianej rozmowie. Swoje przeżycia opisała również w piosence Zabawa w chowanego, która jest swego rodzaju protestsongiem i jednocześnie wyrzutem skierowanym ku Bogu:

Można milczeć długo, można długo,
Na dno pamięci upychać obrazy.
Zastanawiać, kto był temu winny
I pytać, ojcze, po trzykroć przedziwny […]
Bywało, że nas wołał gestem albo słowem
Wybrał jedną, jak owcę ze stada.
Gdzie byłeś Ty, który wszystko widzisz
I który patrzysz, patrzysz na nas z dala […].

Dlaczego właśnie taka sztuka religijna w wydaniu vintage pociąga kogoś, kto raczej kojarzy się z buntem, życiem na najwyższych obrotach i pewnym brakiem stabilizacji? Trudno znaleźć odpowiedź na to pytanie. Kora sama wydaje się zagadką, kobietą z jednej strony niemal pancerną, a z drugiej niesamowicie uczuciową i wrażliwą. Otwarcie mówi o swoim życiu prywatnym. Przyznaje się do prób samobójczych i obnaża niemal przed czytelnikami. Jest jednak w tej postawie jakiś nimb tajemniczości i niedopowiedzenia. Kora zdaje się mówić: wszystkiego i tak nie poznacie, nie dowiecie się, kim jestem.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Kora poszukuje. Nie odrzuca religijności. Ma – słuszny zresztą – wyrzut do Boga. Bo czyż po krzywdach, których doznało się od odzianych w habity i sutanny „ludziach Boga”, od ludzi, którzy wszem i wobec głoszą miłosierdzie, miłość i nadzieję, od ludzi, których rytm dnia wyznacza odmawianie brewiarza i krzewienie dobra, można jeszcze w taki Kościół wierzyć? Nie widzę już w Kościele dobroci. Widzę przemoc, wyłudzenie, majątek, pychę. To jest Kościół, który całkowicie zaparł się i zaprzepaścił naukę Jezusa – wyznaje.

W takich chwilach jedyne, co zostaje Korze, to chyba tylko ucieczka do tej Matki (przez duże M), która wszystko rozumie, do Matki, która sercem ogarnia każdego z nas, do Matki, która zobaczyć dobro w nas umie, i wreszcie – do Matki, która jest z nami w każdy czas. Kora zadedykowała właśnie swojej matce utwór Serce matki Mieczysława Fogga.

Jedynie serce matki uczuciem zawsze tchnie
Jedynie serce matki o wszystkim dobrze wie
Dać trochę ciepła umie i każdy ból zrozumie
A gdy przestaje dla nas bić, tak ciężko, ciężko żyć.

Trudno nie dopatrzeć się podobieństwa między tym utworem a cytowaną przeze mnie pieśnią liturgiczną. Tworzenie sztuki religijnej – nawet kiczowatej – to przecież też forma modlitwy. Kto wie, czy nie bardziej szczerej niż odklepanie pacierza. Ω

Mateusz K. Dziób

Tekst ukazał się w 77 numerze magazynu Fronda Lux