Piotr Skwieciński: Polak, Litwin — dwa bratanki…

Mogą sobie ci litewscy nacjonaliści mówić, co chcą, zaprzeczać, ile wlezie – ale jacy my jesteśmy do siebie podobni…

Mój znajomy Litwin, znany dziennikarz o poglądach zdecydowanie liberalnych (publicysta czegoś w rodzaj tamtejszej „Wyborczej”), znający dobrze nasz kraj i dość często u nas bywający, powiedział mi niedawno po paru kieliszkach wódki: Wiesz, mój ojciec to w pewnym sensie typowy litewski inteligent, wręcz intelektualista. Ze wszystkimi cechami tej grupy. Urodzony jeszcze przed wojną. I bardzo głęboko wierzy, że Polska cały czas chce nam zabrać Wilno, polscy politycy myślą tylko o tym, i w ogóle cały czas knują, jak by tu najefektywniej zaszkodzić Litwie. A kiedy mu mówię: „Tato, to zupełnie nie tak; Polacy nie tylko nie chcą nam zabrać Wilna, ale więcej, wcale nie chcą nam szkodzić, i jeszcze więcej, Litwa ich w ogóle, zupełnie, całkowicie nie obchodzi– to czuję wszystkimi zmysłami, że takie postawienie sprawy oznacza wręcz próbę zniszczenia fundamentów jego widzenia świata. Samej podstawy jego światopoglądu.

Nie bardzo wiedziałem, jak zareagować, więc przełknąłem resztę wódki. Natychmiast zamówiliśmy następną i Litwin kontynuował: To jest fragment większej całości. To się u nas objawia także – a nawet przede wszystkim – w związku z zagrożeniem rosyjskim. Kiedy Moskwa zajęła Krym, a potem zaczęła się wojna w Donbasie… Wtedy od razu spotężniało i wylało się lawą na powierzchnię zjawisko i przedtem obecne, ale rzadziej się objawiające. Zaroiło się od komentarzy i stwierdzeń typu: „My, Litwini, bronimy wschodniego szańca cywilizacji. To my bronimy całego zachodniego świata, jego istnienie spoczywa na nas, tylko Zachód z jakichś powodów nie chce tego przyznać…”.

Rozmowa miała miejsce w Moskwie, co oczywiście dodawało jej kolorytu. Rozmawialiśmy po rosyjsku; rzuciłem szybkie spojrzenie w stronę baru, by sprawdzić, czy barman i kelnerka nie słuchają, a jeśli słuchają, to jakie mają miny. Ale ewidentnie kompletnie ich nie interesowaliśmy. Poczułem nawet lekki zawód. A wszystko to, cała ta paranoja – kontynuował Litwin – ma oczywisty sens. Jeśli chodzi o nasz stosunek do Polaków i o tę rzekomo fundamentalną rolę forpoczty Zachodu przeciw Rosjanom, to wszystko służy przeświadczeniu, że tak naprawdę jesteśmy bardzo ważnym krajem. Krajem, na który dybią potężni wrogowie. Krajem odgrywającym kluczową rolę w walce z głównym międzynarodowym zagrożeniem. Cały świat tego nie widzi, ale to dlatego, że albo jest głupi, albo udaje. Bo to przecież takie oczywiste…

Wstałem, podszedłem do baru i ponownie zamówiłem dwa razy po sto gramów. Wróciłem do kolegi-Litwina. I poczułem się nagle bardzo swojsko. Mogą sobie ci litewscy nacjonaliści mówić, co chcą, zaprzeczać, ile wlezie – ale jacy my jesteśmy do siebie podobni…

wSieci”, październik 2016