Wbrew najpopularniejszym na prawicy tendencjom warto polubić Komitet Obrony Demokracji. Z całym dobytkiem inwentarza.
Są irytujący i nachalni. Wystarczy zasubskrybować ich stronę na Facebooku, aby nie móc uwolnić się od dziesiątków zaangażowanych artykułów i apeli w obronie demokracji, sowicie polanych niemałą dawką histerii. Wystarczy posłuchać kilku z przemówień, jakie wygłaszają ich liderzy na wiecach (ze szczególnym uhonorowaniem Tomasza Lisa), aby nabrać dystansu do głoszonych przez nich poglądów.
Pewnie właśnie dlatego znaczna część prawicy lubuje się w atakach na KOD. Wyciąga kompromitujące informacje, próbuje cenzurować ich przekaz, spychać na margines albo po prostu wyszydzać. Tymczasem – mimo tego wszystkiego, co w pierwszym akapicie – KOD trzeba polubić.
Dlaczego? Bo, do cholery, po raz pierwszy od dawna wszyscy zwolennicy III RP wyszyli na ulice. Zaktywowali się, zwarli szeregi, a prawica wreszcie ma możliwość skonfrontowania swoich stanowisk nie – z całkowicie bierną masą, ale ze środowiskiem aktywnym i czujnym. Jeżeli chcemy budować cokolwiek, co posiada mocne fundamenty, to musimy stawiać na konfrontację ideową, a nie na kółka wzajemnej adoracji, w których będziemy na siedemnaście głosów śpiewać: “dobra zmiana!”. Może rzeczywiście „dobra zmiana” to czasem „dobra, zmiana”. Może rzeczywiście Komitet Obrony Demokracji nie strzela kulą w płot. KOD – czy tego prawica chce, czy nie – stymuluje, a także prowokuje do myślenia i zderzania ze sobą sprzecznych koncepcji. I znaczy to więcej niż wszystkie peany na rzecz dobrej zmiany.
Poza tym KOD zaktywował do działania wielu ludzi, którzy do tej pory biernie przypatrywali się politycznej rzeczywistości. To również duża wartość.
Paweł Rzewuski – filozof, historyk.