Niepozbawiony wad Złowrogi cień marszałka Rafała Ziemkiewicza ukazuje ciągłość zjawiska gromionego od lat stu pięćdziesięciu – budowania pomników, które nie są owocem prawdziwych zasług, tylko umiejętnego redagowania historii. Po serii książek rozczarowujących, przewidywalnych i opartych na irytującym cytowaniu samego siebie wraca Ziemkiewicz książką zadziwiająco uniwersalną. I nie chodzi tu tylko o rehabilitację Romana Dmowskiego i endecji.
Inne teksty z miesięcznika Lux 3/4 Okultystyczne Totalitaryzmy
Batalie o historię
Przepychanka o historię na prawicy jest sporem najciekawszym i jednocześnie najbardziej jałowym. Bicie piany o sens kolejnych powstańczych klęsk od lat ma swoje sierpniowe apogeum, sporadycznie kule padają przy innych okazjach. Mamy tu obronę polskiego honoru i kilka ogólnych komplementów pod adresem samych siebie (bo, darujmy, trudno wierzyć w magnetyzujący czar Trauguttów czy innych Monterów) z jednej strony, z drugiej zaś powtarzane za Żeromskim zdanie o konieczności szarpania ran polskich, żeby się nie zabliźniły błoną podłości. Konsekwencje zrywów, straty ludzkie, gospodarcze, prawne i wszystkie inne są przeciwstawiane ich martyrologicznemu charakterowi, który część polskości jednak silnie konserwował. Ubita ziemia, intelektualiści nie szczędzący klawiatur w dwóch stojących naprzeciw tyralierach. Konserwatyści i chadecy wojują sobie w najlepsze. I w zależności od tego, czy komu bliższe szkiełko i oko, czy jednak czucie i wiara, podejmują oręż, a w tle bęben gra nam dalej. Pochodną tego sporu jest w dużej mierze konkurs piękności pomiędzy obrzuconą błotem endecją ze złego domu a starą panną po liftingu i historycznej hymenoplastyce. Od Teki Stańczyka właściwie bez zmian, tylko materiału porównawczego przybywa.
Zakłamanie polskiej historii jest rzeczą właściwie oczywistą. Od cenzury porozbiorowej, przez sanacyjną, aż po komunistyczną – nie ma mowy o rzetelności faktograficznej i źródłowej, koniecznej do rekonstrukcji i zrozumienia tego, co było. Oczywistością jest także konieczność wykonania ogromu pracy historycznej od nowa, i to bez względu na to, czy pojawiają się nowe preteksty źródłowe, czy nie. Ile możemy wiedzieć o takim, dajmy na to, Kościuszce, który był cenzuralny właściwie od Maciejowic do schyłkowego Jaruzelskiego? Ile klatek trzeba było wyciąć, żeby zawsze był strawny, a nawet sympatyczny? Mamy dziś próby takich rekonstrukcji, nie brak im jednak ideologicznego zacietrzewienia, czego dowodzi choćby ostatni występ prof. Andrzeja Nowaka gromiący realizm według najlepszych sanacyjnych wzorów.
Przeciwko sanacji
Intelektualnych endeków jest jednak mniejszość, dlatego ciekawsze, bo słabiej słyszane rzeczy mają do powiedzenia. A uwolniony przez „Solidarność” mit Piłsudskiego, ten balonik nadmuchany do granic śmieszności, nabrzmiał tak, że jego wytrzymałość należy sprawdzić poprzez kontakt nie tyle nawet z igłą, co z prawdą. O katastrofie państwa zaprogramowanego po, jak to się elegancko przyjęło nazywać, przewrocie majowym, przekonywać nie trzeba. Pytać jednak warto, czy Polskę stać było na więcej niż trzy tygodnie oporu przed państwem, które nawet nie przeprowadziło mobilizacji. Za odbrązawianie wziął się naczelny endek Ziemkiewicz (pozostając właściwie niezmiennie konserwatywnym liberałem, dodajmy dla porządku). Ustalmy od razu – to nie jest książka historyczna, ale publicystyka, która jak zwykle u autora musi zakończyć się na Adamie Michniku. Jej przygotowanie historiograficzne jest jednak solidne, tym bardziej żal publicystycznego charakteru zwalniającego z podania bibliografii, która historykowi mogłaby przysłużyć się znacznie lepiej niż prawicowym intelektualistom, już zapewne ostrzącym pióra na kolejną historyczną napieprzankę. Dowodem polemicznego charakteru książki Ziemkiewicza jest nie tylko marginalizacja roli ruchu ludowego w przepychance politycznej sprzed 1918 roku. Autor dowodzi konserwatywno-republikańskiej genezy pierwszej endecji i często zestawia Piłsudskiego z Dmowskim, przy którym Komendant przeważnie wypada bardzo blado.
Nie jest to książka bezstronna, nikt się tego zresztą po Ziemkiewiczu nie spodziewał. Cieszą jednak te fragmenty, w których autor chwali Piłsudskiego lub przynajmniej nie odmawia mu racji, pisząc choćby o latach 1918-1922 czy kwestionując endeckie fanaberie o absolutnej sprawczości i samodzielnym sukcesie gen. Rozwadowskiego w czasie Bitwy Warszawskiej. Tę ujmującą niezależność sądów traci jednak Ziemkiewicz niepotrzebnymi przycinkami i złośliwostkami wobec Piłsudskiego, z których wyłania się przekonanie, że może tu i ówdzie Marszałek miał rację albo nawet dobrze zrobił, ale i tak pozostaje koszarowym chamem, który doprowadził II RP do upadku. Niemniej jednak słusznie wypomina RAZ Piłsudskiemu, że z tworzeniem legionów nie miał nic wspólnego, a propaganda sanacyjna w żałosny sposób dowodziła niejako objawionej wiedzy Marszałka na temat rozwoju i przebiegu I wojny światowej.
Słusznie doprowadza nas autor do przekonania, że prawicowa miłość do Komendanta jest aberracją. Wprawdzie taki z niego był socjalista, jak z mysiej dupy reisetasche, ale za to był przechrztą, terrorystą, rewolucjonistą, austriackim agentem (choć niczym się nie uświnił), a o Polakach miał zdanie jeszcze gorsze niż znienawidzony przez chadeków (a uwielbiany przez Marszałka) margrabia Aleksander Wielopolski.
Książka Ziemkiewicza jest przede wszystkim próbą rozliczenia się z mitem Marszałka, ale też apelem o odbudowę polskiego republikanizmu. Swoim pomieszaniem historii z publicystyką dowodzi potrzeby stworzenia nowej, wolnej od ideologicznego a priori biografii Piłsudskiego. Odbudowa zniszczonego przez komunizm republikanizmu zależy od nas. By zrozumieć dlaczego, warto wczytać się w najlepszy od Czasu wrzeszczących staruszków tom publicystki Rafała Ziemkiewicza.
Jerzy Kopański