Magazyn „Vanity Fair” w roku 1921 pisał o Stanisławie Szukalskim, że jest on w rzeźbiarstwie tym, kim Dante i Edgar Allan Poe w literaturze. Intensywność, z jaką uprawiał krytykę Polaków, przypominała wściekłość Ferdynanda Celine’a. Jego wygrana w wileńskim konkursie na rzeźbę Adama Mickiewicza stała się pretekstem do największego skandalu artystycznego w międzywojennej Polsce, a także ważnej dysputy dotyczącej sztuki, przez kilka lat krążącej po naszej prasie.
Inne teksty z miesięcznika Lux 1/2 Polskość Zredefiniowana
Szukalski pochodził z rodziny nomadów. Pierwsze dziecko małżeństwa Szukalskich przyszło na świat w Rio de Janeiro w roku 1891. Drugie, Stanisław, urodziło się w roku 1893 w Warcie podczas krótkiej próby znalezienia przez rodzinę miejsca w kraju. Próba nie udała się, po roku ojciec wyruszył do Afryki Południowej. Dionizy Szukalski miał bardzo dobry fach w ręku, był kowalem, ale też i tak zwaną złotą rączką. Praktycznie wykonywał pracę mechanika. W Afryce pracował na kolei, dużo zarabiał. Tę sielankę zakłóciła jednak wojna burska. W roku 1902 musiał wrócić do kraju. Kupił w Gidlach koło Radomska kilka mórg ziemi i dom, założył stawy rybne. Stanisław skończył szkołę powszechną, chodził do szkoły Fabjaniego w Radomsku. Uczniem nie był rewelacyjnym, natomiast od dziecka wyraźnie objawiał jego talent plastyczny – rzeźbił w drewnie, kamieniu.
Chicago, Kraków, Chicago
Ojciec nie wytrzymał długo w jednym miejscu. W 1903 wyruszył do Chicago, a wkrótce ściągnął tam rodzinę. Dionizy nie był tuzinkową postacią, w Chicago projektował (i wykonywał) urządzenia przydatne w nurkowaniu, łowieniu ryb. Siostrzeniec Szukalskiego Roman Romanowicz, wypytywany dziś o rodzinę, wspomina gruby notes zapisany przez ojca przyszłego rzeźbiarza. Było w nim wiele instrukcji, przepisów, praktycznych porad. Na przykład jak obliczyć wagę świni bez użycia wagi; zmierzyć długość, obwód, pomnożyć, podzielić… Romanowicz sprawdził tę metodę w czasie wojny, zgodziła się z dokładnością do 2 kg.
Stanisław, mając zaledwie 13 lat, został przyjęty do Chicago Art. Institute. Po trzech latach, po bardzo wysoko ocenionej pracy egzaminacyjnej, stał się studentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Już rok później otrzymał pierwszą nagrodę za rzeźbę. Równie znany stał się także z powodu swej buntowniczej postawy i przesadnie otwartego – jak oceniało otoczenie, zwłaszcza kadra akademicka – wypowiadania swych myśli. W efekcie został zawieszony w prawach studenta. Uratował go Jacek Malczewski, przyjmując do swej pracowni.
Jesienią 1912 roku w krakowskim Pałacu Sztuki miała miejsce pierwsza indywidualna wystawa Stanisława Szukalskiego. W następnym roku jego prace wystawiane były wraz z dziełami Witkiewicza, Malczewskiego. W tym samym roku powrócił do Chicago, do rodziny ale i na studia w Chicago Art Institute. Nawiązał bliskie kontakty z miejscową bohemą artystyczną, istotną dla życia kulturalnego Stanów Zjednoczonych. I tutaj szybko stał się znany ze swego – delikatnie mówiąc – niewyparzonego języka, ale też i oryginalnych, z miejsca docenionych rzeźb.
Śmierć ojca w roku 1914 diametralnie zmieniła kondycję materialną rzeźbiarza, kóry musiał wspomagać się między innymi pracą w rzeźniach miejskich. Nie stracił jednak kontaktu z poznanym wcześniej środowiskiem, a jego pracom towarzyszyły wielce pochlebne recenzje prasowe. Nie dawało mu to pieniędzy, ale dawało uznanie. To chyba dobra atmosfera dla artysty – pomimo częstego towarzystwa głodu czas ten należy w jego życiu do bardzo płodnego. Rodzą się wówczas bodaj najważniejsze w jego dorobku rzeźby. Choć jednocześnie potrafią to być dni, w których, jak wspominał po latach: „cztery razy mdlałem z głodu. Jadłem papier, surowe ziemniaki”.
W tym czasie – w roku 1917 – otrzymał od Rabindranatha Tagorego propozycję założenia w Indiach akademii sztuk pięknych. Do wyjazdu jednak nie doszło. Trwała wojna, Wielka Brytania nie dała artyście wizy. Poznał on wtedy głośnego architekta Franka L. Wrighte’a, który zaproponował mu wykonanie dekoracji rzeźbiarskich do swojego projektu. Magazyn Vanity Fair w roku 1921 stwierdził, iż Szukalski jest w rzeźbiarstwie tym, kim Dante i Edgar Allan Poe w literaturze. To nie dało mu jednak godnego życia materialnego.
Sytuacja poprawiła się z chwilą zawarcia związku małżeńskiego z młodą malarką, córką bogatych mieszczan chicagowskich. W tym roku ukazała się też jego pierwsza monografia. Lata tego związku to kontynuacja dobrej passy twórczej artysty. Szukalski, wbrew opinii wielu przesadnie życzliwych rzeźbiarzowi komentatorów, nie separował się od pieniędzy teściów. To za te pieniądze młodzi byli w stanie pojechać do Europy, mieszkać w Paryżu, Warszawie, Krakowie, a nawet kupić atrakcyjny dom w Kazimierzu Dolnym, na tak zwanej Albrechtówce. Szukalski, będąc z gruntu niechętny sprzedawaniu swych dzieł, sam z siebie nie mógł zdobyć apanaży niezbędnych dla takiego życia, oczywista była tu więc rola pieniędzy żony. I, doprawdy, nie było w tym nic złego. W roku 1923 małżonkowie wyjechali razem do Polski, już niepodległej.
Szczep Szukalszczyków
Niepodległej nie do końca – jak szybko ocenił artysta. Póki co Szukalski otworzył swą wystawę w warszawskiej Zachęcie. Rzeźby, szczególnie one, wywoływały zachwyty, ale i potępienie. Obydwa te stany, jak zawsze w przypadku jego twórczości, były wyjątkowo gorące i emocjonalne. W tym samym 1925 roku Szukalski wygrał wileński konkurs na projekt rzeźby Adama Mickiewicza. Ta wygrana stała się pretekstem do bodaj największego skandalu artystycznego w międzywojennej Polsce, a także ważnej dysputy dotyczącej sztuki, przez kilka lat krążącej po naszej prasie. W efekcie nacisków tak zwanej opinii publicznej jego projekt nie został zrealizowany. Po kilku kolejnych podejściach konkursowych ostatecznie wygrał projekt Henryka Kuny, który zresztą również nie został wcielony w życie.
Szukalski brał udział w kilku konkursach, często wyróżniany nie potrafił jednak dogadać się z wykonawcami, jak było choćby w przypadku konkursu na monetę polską. Artysta nie dopuszczał najmniejszych odstępstw od swego projektu.
W 1928 roku w krakowskim Pałacu Sztuki Szukalski otworzył kolejną wystawę. Przy okazji wygłosił przemówienie krytyczne wobec polskiego środowiska artystycznego. Oczywiście spowodowało to reakcję atakowanych. Wkrótce artysta zrealizował jedną ze swych ważniejszych koncepcji – założenie niezależnej szkoły artystycznej. Nazwał ją Szczepem Szukalszczyków Herbu Rogate Serce, a także „Twórcownią”. Szczep wydawał czasopismo Krak. Tezą przewodnią działań i wystąpień publicystycznych grupy było przywrócenie polskości sztuki. Polskę widziała ona jako państwo pozbawione niepodległości artystycznej, okupowane głównie przez Francję, jej sztukę i jej „agentów” – począwszy od Boya, skończywszy na poszczególnych marszandach sztuki czy krytykach.
Za szczególnie niebezpieczne dla rodzimej twórczości Szukalski uważał istnienie Akademii Sztuk Pięknych. Za osobę, na którą można liczyć w walce z tą sytuacją, uważał zaś Józefa Piłsudskiego. Artysta twierdził, iż najwyższa już pora na uprawianie polskiej sztuki, a nie sztuki w Polsce. Szukalski nie był osamotniony w swej ocenie stanu rzeczy. Do „Twórcowni” przystępowali młodzi ludzie, rezygnując z tytułów uzyskiwanych w Akademii. Także wielu artystów przyłączyło się do jego opinii. Gdy krakowskie Towarzystwo Sztuk Pięknych odmówiło im sali wystawowej, znaleźli ją w Towarzystwie Rolniczym. Przez sale wystawowe przeszły niespotykane tam wcześniej tłumy.
Artystą zainteresował się także urzędnik wyższego niewątpliwie stopnia, bo wojewoda. Dokładnie – śląski, Michał Grażyński. Wojewoda był jednym z gorętszych polskich patriotów. Zdecydowany przeciwnik Niemiec, w roku 1926 obsadzony przez Piłsudskiego na stolcu katowickim, powoli, ale skutecznie rugował Niemców z poważniejszych stanowisk. Był konsekwentny w swych działaniach aż do września 1939 roku. Przez jednych ceniony, przez innych krytykowany – w każdym przypadku równie gorąco jak Szukalski.
Wystawa, czyli skandal
Epizod śląski w życiu Szukalskiego należy uznać za szczególnie istotny. Ciekawy, bo konkretny. Także w możliwości zaistnienia artystycznego jaką postawiono – wreszcie – przed rzeźbiarzem. Po raz pierwszy dostał tę możliwość od Grażyńskiego w roku 1929. Jak pisze Barbara Szczypka-Gwiazda (O sztuce Górnego Śląska i przyległych ziem małopolskich, Katowice, 1993): „władze wojewódzkie zamierzały wznieść w Katowicach pomnik symbolizujący powstańcze walki o wolność Śląska i jego prawa należenia do Polski”.
Propozycję zaprojektowania i wykonania takiej rzeźby złożono Szukalskiemu. Proponowano też artyście założenie szkoły rzeźbiarskiej. Propozycje te zostały przyjęte entuzjastycznie. Niestety, artysta niespodziewanie… wyjechał do USA. Za Oceanem nie wiodło mu się dobrze. Rozwiódł się, po jakimś czasie poślubił byłą guwernantkę swojego dziecka. Znowu powróciła bieda, głód… Nie zapomnieli o nim jednak jego Szczepowcy prowadzący swą działalność w kraju. Próbowali ściągnąć go z powrotem, a w dążeniach tych wspomagał ich popularny wówczas publicysta Aleksander Janta Połczyński. Działania te sfinalizowało w roku 1936 oficjalne zaproszenie artysty do kraju. Minister skarbu Ignacy Matuszewski opłacił koszty podróży oraz przewozu jego dzieł do Polski, a Szczepowcy zorganizowali w warszawskim IPS-ie wielką wystawę dzieł Mistrza oraz swoich.
Wystawa ta, otwarta z szumem, szybko przerodziła się w gigantyczny skandal. Już sama treść katalogu towarzyszącego wystawie wywoływała oburzenie. Osoby wymieniane były tam z nazwiska, a tytułowane na przykład „biologicznymi wypłucznikami”. Dostało się i wyższym sferom od Zamku po Departament Kultury, recenzentów Szukalski nazywał zaś po prostu kastą pasożytniczą. Artysta głosił potrzebę zaistnienia ojczyzny ludzi inicjatywy twórczej w przeciwieństwie do kraju „obojętnych instytucji i ruchliwych kanalii.
Jednocześnie rzucony został projekt budowy w Smoczej Jamie na Wawelu panteonu dla Marszałka (tak zwanej duchtyni). Oryginalnym apelem jak na rok 1936 było wezwanie zawarte w katalogu do: „oddania wszystkich innych funduszów pomnikowo-architektonicznych na dozbrojenie armii”. Jak oceni po latach Janta Połczyński, to ten apel wywołał szczególną wściekłość środowiska. O tak! Nie ma nic gorszego jak odebranie kasy! Szczególnie tej państwowej, najbardziej otwartej (przy odpowiednim osobistym zaistnieniu w układzie). Wystawę zamknięto, podobno z polecenia „wyższych czynników”. Szukalski z kolei zainstalował się na dłużej w Krakowie, złożył prośbę o zgodę na otwarcie szkoły. Otrzymał ją po dwóch latach. Odmowną.
Zbawcze orły
Uratował go Śląsk – tamtejszy wojewoda nie zapomniał o tym dziwnym, pyskatym, choć genialnym rzeźbiarzu. Grażyński złożył u niego konkretne zamówienia na przykład na wykucie orła na nowym budynku Urzędu w Katowicach. Wkrótce doszły do tego dwa następne orły na frontonie Muzeum Etnograficznego i, co najważniejsze, pomnik Chrobrego. Jak widać Grażyński zdecydowanie polonizował swe „księstwo”. Szukalski ze swymi koncepcjami był mu autentycznie przydatny. Chrobrego, wysokiego na trzy piętra, rzeźbił w jednej z sal politechniki warszawskiej. Nie skończył, Hitler był szybszy. Rzeźbiarz o mało nie zginął w trakcie wrześniowych nalotów. Bomba zmiażdżyła pomnik, przywalając swym gruzem artystę.
Niemcy już w pierwszych tygodniach swej okupacji dobrali się do jego rzeźb przechowywanych w gmachu śląskiego urzędu wojewódzkiego; większość porozbijali, przetopili. Wiele prac wyrzucono na złom, wiele też zostało rozkradzionych przez Polaków, o czym świadczy pojawiające się na rynku sztuki do dnia dzisiejszego podobno ostatecznie już zagubione dzieło. Samemu Szukalskiemu udało się wydostać w roku 1939 do USA – bądź co bądź był obywatelem także i amerykańskim. Wracał do tej swej drugiej ojczyzny z pustymi rękami, nigdy też nie odzyskał już w pełni swej weny twórczej.
Językoznawca
Od roku 1940 jego umysł i talent ogarnęła nowa idea, której poświęcił większość swego czasu. W największym skrócie mówiąc – Szukalski stał się językoznawcą. Po latach badanie swe nazwał zermatyzmem. Google podają: „Szukalski był przekonany, że dawniej wszyscy ludzie mówili wspólnym językiem zbliżonym do polskiego (…) Opracował też słownik Macimowy – prajęzyka, od którego miałyby wywodzić się wszystkie języki świata”. Studia te prowadził aż do śmierci i dziś zawierają się one w ponad 40 tęgich tomach. Wiele z zawartych w nich kart to precyzyjne, piórkiem robione szkice artefaktów oraz tysiące gęsto zapisanych stron. Prace te póki co nie doczekały się niestety rzetelnego potraktowania przez świat nauki.
Artysta na bieżące życie dorabiał portretami, zresztą doskonałymi. Niepowtarzalnymi. Sporadycznie zatrudniał się w hollywoodzkich studiach filmowych, projektował dekoracje. Miał do nich niedaleko, mieszkając w Los Angeles, daleko jednak, zważywszy jego charakter i ambicje. Poecie wystarczy wszak kawałek papieru i ołówek, kompozytorowi papier nutowy, nieco więcej kosztuje warsztat malarza, natomiast rzeźba wymaga już ogromnych środków pieniężnych. Od 1939 roku Szukalski był w stanie pracować już tylko w gipsie. Sytuacji nie ratowało i to, że gips ten był efektem jego osobistej, bardzo trwałej receptury; gips dalej pozostawał gipsem. Szukalskiego nie było stać na wykonywanie pełnowymiarowych odlewów, tworzył więc jedynie gipsowe projekty rzeźb. Poświęcał je między innymi Katyniowi, Jałcie, ale i Kopernikowi, Mickiewiczowi. Znane ze zdjęć, zaskakują przy bezpośrednim kontakcie skromnością swych rozmiarów. Na fotografiach sprawiają wrażenie monumentów… Bo i faktycznie są monumentalne – w sensie swej istoty, swego ducha. Niestety ostatnią możliwość wykonania pełnej rzeźby los dał artyście w 1939 roku.
Strata wówczas poniesiona nigdy nie została przez Szukalskiego zaakceptowana. Coraz częściej zaczął obwiniać o nią Polaków, a trzeba przyznać, że i w USA miał z nimi nienajmilsze przygody. Na przykład jedna z pozornie miłych mu osób wypożyczyła od niego na wystawę przeznaczoną stuleciu śmierci Mickiewicza rzeźbę poświęconą zdradzie jałtańskiej (Jaltantal). Po piętnastu latach upominania się o nią dowiedział się jednak, jakoby praca spłonęła w pożarze. Rzeźbiarz nie uwierzył w to, ponieważ – jak zapewniał – gips, z którego była wykonana rzeźba, nasycony między innymi płynnym szkłem, po prostu nie pali się… Nie wróciły także liczne rysunki przesłane na tę samą wystawę.
W listach pisanych do przyjaciół o swej niechęci wobec Polaków wspominał wręcz obsesyjnie, namolnie. Intensywność, z jaką uprawiał krytykę rodaków, przypominała atmosferę – ba, wściekłość! – niewątpliwego mistrza literatury Ferdynanda Celine’a. Szczególne podobieństwo brzmi tu choćby w rozliczeniowej powieści Z zamku do zamku. Szukalski w swej goryczy dopuszczał się wobec krajan najcięższych podejrzeń i oskarżeń.
Czarna owca sztuki
A jak go widzieli Amerykanie? Znany dziennikarz i scenarzysta filmowy Ben Hecht pisał o nim: „Szukalski w duszy własnej był krajem, który zwie się Polską (…) takim on był – patriotą, szowinistą i kochankiem Polski, oślepłym z tęsknoty za nią jak ryba za wodą. Żadne inne dzieje, zagadnienia albo ludzie nie istniały dla niego prócz tych, które dotyczyły Polski”. Stwierdzenia te zawarł w autobiografii w rozdziale zatytułowanym Największy żyjący artysta, opisującym właśnie Szukalskiego. Tamże dodał o Stachu z Warty, iż był on „najsławniejszym nieznanym geniuszem w Stanach Zjednoczonych, najbardziej wychwalanym, i osławionym artystą z gatunku czarnych owiec sztuki, jaki kiedykolwiek przymierał głodem na strychu”. I we wszystkim miał rację. Niestety!
Burton Rascoe, przyjaciel Bena Hechta, dziennikarz i krytyk, porównywał Szukalskiego z Leonardem da Vinci. Nie tylko jako rysownika, ale i jako teoretyka, badacza naukowego.
DiCaprio, czyli opiekunowie
Bliskość Szukalskiego z rodziną DiCaprio nie jest wymysłem dziennikarskim. Siostrzeniec rzeźbiarza Roman Romanowicz, przebywając u wuja w roku 1980, często spotykał u niego George’a i jego sześcioletniego synka. Mieszkali zresztą niedaleko siebie. Ojciec przyszłego gwiazdora – sam grafik, autor komiksów, scenograf – od lat przyjaźnił się z polskim artystą, pomagał mu, a czasami wręcz się nim opiekował. Pomagał mu w tym inny Amerykanin bliski rzeźbiarzowi, Glenn Brey, oraz jego żona Lena Zwalve. Przyjaciele amerykańscy już w roku 1980 doprowadzili do edycji albumu A Troughful of Pearls. Behold!!! The Protong. Zawierał on przegląd prac Szukalskiego od roku 1912, a także jego teorię lingwistyczną. W 1982 wydany został album Inner Portraits, a w 1989 roku, a więc już po śmierci artysty, wznowiono Behold!!! The Protong. Album wydany w 2000 roku, Struggle the Art of Szukalski, opatrzony jest wstępem autorstwa Leonarda i George’a DiCapriów. Ojciec i syn byli też sponsorami potężnej wystawy prac Szukalskiego mającej miejsce na przełomie 2000 i 2001 roku w Laguna Museum w Kalifornii. Rola rodziny DiCapriów w przypominaniu tej postaci i jej talentu jest nie do przecenienia. Leonardo wielekroć publicznie przywoływał nazwisko swego polskiego „dziadka” jako postaci inspirującej go w roli Dowsena w Titanicu.
Ambasadorem Szukalskiego w kraju jest nieraz tu przywoływany Roman Romanowicz, który nad dziełem stryja pracuje od ponad trzydziestu lat. Niby detektyw poszukuje jego prac, z licznymi zresztą sukcesami. Jednocześnie kataloguje je i dokumentuje, a kilka lat temu nagrał na płyty CD fotografie rzeźb i rysunków oraz rozesłał do stu polskich instytucji kultury. Przypomina osobom odpowiedzialnym za propagowanie sztuki istnienie tego artysty, wiedzą swoją wspiera również naukowców. W miarę swoich sił i środków materialnych pilnuje interesów artysty w kraju, bo i na tym polega rola ambasadora.
Grzegorz Eberhardt
Tekst ukazał się pierwotnie w Tygodniku “Solidarność” (grudzień 2010).
Tekst pochodzi z miesięcznika Lux nr 1/2. Dostępny tutaj.