Afryka podobno nie pozostawia obojętnym. Można jej nie lubić albo ją pokochać. Ja patrzę na Afrykę sercem neofity. I kadr po kadrze próbuję zrozumieć.
Szaro błękitne jakby przydymione niebo. Około południa. Czterdzieści stopni i wiatr. Wąska ścieżka pośród wyschniętej trawy. Po ścieżce idzie chłopiec. Na oko siedmio-ośmioletni. Za nim unosi się tuman blado czerwonego pyłu wzbijanego z każdym krokiem przez bose stopy. Pierwsze buty dostanie dopiero w wieku piętnastu lat. I podobnie jak jego rodzice będzie ich używał okazyjnie. Nie koniecznie od święta. Raczej do pracy. Chłopiec przechodzi nieopodal dużego drzewa, w którego cieniu siedzi grupka ludzi. W pewnym momencie woła go kobieta. Spotykają się pomiędzy dróżką a drzewem. To matka chłopca. Zamieniają ze sobą kilka słów po czym kobieta wkłada mu na plecy jego mniej więcej rocznego braciszka. Pogania chłopca, dając mu znaki rękami by szedł już do domu. Zwykle o tej godzinie chłopiec bywa w szkole ale jest środa, w edukacyjnym systemie francuskim- dzień wolny od zajęć. Kobieta cały czas trzyma coś w dłoni. To tabliczka z niewprawnie napisaną kredą literą b. Teraz, pozbywszy się nieco hałaśliwego potomstwa może wrócić do grupy i w skupieniu ćwiczyć naukę pisania i czytania w swoim języku. Języku moree. Do nauki urzędowego języka-francuskiego jest jeszcze bardzo daleka droga. Prawie 80% społeczeństwa jest analfabetami. Tylko nieco ponad jedna trzecia wszystkich dzieci kończy edukację na poziomie podstawowym. Istnieje co prawda obowiązek szkolny ale jest mało egzekwowany. W Burkina Faso istnieje wiele programów wspierających alfabetyzację dorosłych ale zaległości do nadrobienia jest dużo, tym bardziej, że dorośli, przede wszystkim kobiety mogą się uczyć tylko w czasie przed porą deszczową, kiedy ziemia jest twarda jak skorupa, wszystkie płody rolne już dawno zebrane i przetworzone. Z chwilą przyjścia deszczu cały wysiłek zostaje skierowany na pracę. Te trzy miesiące deszczu i jeszcze kolejne trzy będą stanowić o przetrwaniu całego roku.
Chłopiec odszedł już kilkaset metrów. Po drodze spotkał swoich kolegów. Stoją teraz w chmurze kurzu kopiąc gumową piłkę. Jego matka wraz z innymi kobietami, wyciągniętymi rękami kreślą w powietrzu kolejną literę.
Ogród. A właściwie ogródek. Półhektarowy ogródek podzielony na kilkanaście prostokątów i kwadratów z równo skopanymi grządkami. Właściwie nic nadzwyczajnego ale tutaj do przekopania grządki trzeba używać kilofa. Obserwuję jak mężczyzna powoli unosi go do góry i wbija w zastygłą ziemię. Robi to w swoim niespiesznym rytmie od przeszło godziny. W upale nie da się pracować szybko. Ale można to robić sprawnie. Burkinabe mają etos pracy. Tutaj zawsze trzeba się było solennie napracować aby mieć cokolwiek. Pewnie dlatego pracę traktują z powagą. Są rzetelni i sumienni. W ogrodzie w każdym kwadracie rośnie coś innego: Kapusta, cebula, czosnek, pataty, marchew.. Właściciel z dumą je prezentuje. Nie tyle obfite zbiory, co raczej dobre i różnorodne zawdzięcza wytrwałej pielęgnacji i odrobinie szczęścia. Burkina Faso położone jest na skale. Dlatego gdy budowane są drogi tłucznia nie sprowadza się z daleka tylko zjeżdża się z szosy paręnaście metrów i zakłada kamieniołom. Bardzo często powstają dzikie kamieniołomy w których pracują kobiety. Godzinami tłuką młotkami w większe bryły. Utłuczony kamień układają później w stożki wzdłuż drogi.
Cienka warstwa ziemi pokrywająca skałę wymaga troski. Wody. Szczęśliwie na terenie ogrodu jest studnia, wystarczy parę ruchów by napełnić całą beczkę. Są miejsca gdzie do najbliższego wodopoju jest kilkanaście kilometrów. Zaopatrzeniem w wodę zajmują się przede wszystkim dzieci. Objuczonymi w kanistry, beczki, bidony rowerami albo specjalnymi wózkami, wiozą wodę do swoich domów. Koszt budowy studni to około 8 000 eu. Wiele organizacji patronuje ich powstawaniu, od Kościoła katolickiego przez UNESCO na prywatnych darczyńcach kończąc. Można to wyczytać na tabliczkach umieszczonych przy pompach. Dziewczynki w czarnych chustkach na głowie i beżowych mundurkach wracają właśnie z muzułmańskiej szkoły. Zatrzymały się by się napić. Ubrani kolorowo, hałaśliwi chłopcy pochodzą na pewno z innej wioski. Ich rodzice musieli się porozumieć ze sobą by zacząć budowę studni. Razem musieli zebrać 10 procent wartości inwestycji. Studnia jest dobrem wspólnym należącym nieraz do trzech, czterech wiosek mających nierzadko różne wyznania. Dość powszechne jest występowanie różnych religii w jednej rodzinie. Muzułmanie i chrześcijanie żyją tu w zgodzie. Jeżeli ktoś znajdzie się w potrzebie wszyscy jego znajomi są obowiązani do odwiedzin. Niezależnie od religii. Jeżeli ktoś umrze wszyscy sąsiedzi biorą się do kopania grobu, niezależnie od religii. Bo trzeba. Łatwo to dostrzec patrząc na cmentarze. Obok siebie na przemian stoją wbite w twardą ziemię krzyż i półksiężyc.
Kilof przestał uderzać. Mężczyzna wyprostował się i podszedł do studni. Obmył twarz i ręce. Nalał wody do plastikowej butelki i usiadł na brzegu muru okalającego pompę. Wpatrywał się w kwadrat równo zaoranej ziemi.
W Burkina Faso nie ma wiele bogactw. Właściwie nie ma ich wcale. No, może po za mangowcami, wielkimi mangowcami z przepysznymi owocami i małymi złożami złota odkrytymi nie dawno. Nie ma dostępu do morza, nie ma rozległych pastwisk. Paradoksalnie może właśnie fakt, że nie ma czego stąd ukraść stanowi o ich bogactwie. Biznesowi z zachodu nie opłacało się zdemoralizować mieszkańców Burkina.
Pocierając otwarte dłonie o siebie Burkinabe wyrażają szacunek do osoby z którą się witają. Dziecko nigdy nie wyciągnie dłoni pierwsze do starszego. Uścisk prawej dłoni będzie wyrażał większy szacunek gdy lewą ręką złapiemy swoje prawe przedramię. Znajomi podczas powitania odsuwając dłonie z uścisku zahaczają środkowe palce o siebie tak by za chwilę pstryknęły o kłąb kciuka. To tylko niektóre formy codziennej etykiety. Ich bogactwo może zaskakiwać w biednym kraju. To właśnie i otwartość i życzliwość stanowi jakimi są ludźmi. Dlatego chcę tam wracać.
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 75.