Reakcja konserwatywna

Fala, która rozlała się po Europie, nie jest konserwatyzmem. To papierowa prawica, sprzeciwiająca się wizji świata proponowanej przez mainstream. Reakcja konserwatywna jest cechą mas, a masy nie są stałe w swoich poglądach.

Europa skręca na prawo. To już nie hipoteza, ale fakt. Liberalizm i socjalizm, jakże często głoszone przez włodarzy Unii Europejskiej, zostają zepchnięte do defensywy. Na Węgrzech panuje Orban, we Francji zyskuje Front Narodowy, w Niemczech rośnie w siłę Alternatywa dla Niemiec, w Finlandii partia Prawdziwi Finowie jest trzecią siła w parlamencie, w Norwegii Partia Postępu wzmacnia swoje szeregi. W Polsce wybory wygrywa natomiast umiarkowana prawica w postaci PiS-u (chociaż z perspektywy europejskiej zdają się jawić jako partia skrajna). Teoretycznie wszystkie te ugrupowania należą do jednego, używając oklepanej etykietki, obozu konserwatywnego. Innymi słowy: prawica rośnie w siłę.

Termin „prawica” używany jest jednak dosyć niekonsekwentnie. Często ma się pod nim na myśli środowiska konserwatywne albo tradycjonalistyczne, w rzeczywistości zaś kryje on wiele, często skonfliktowanych ze sobą, grup od nacjonalistów po katolików i konserwatywnych liberałów. Tym, co ich łączy, jest niezgoda na drogę, jaką podążył świat.

Uproszczenie terminologiczne nie jest charakterystyczne tylko dla przeciwników prawicy. Nawet część środowisk konserwatywnych chce widzieć w „skręcie na prawo” szansę dla własnych celów. Nie widzą, że popadają w pułapkę, która może okazać się fatalna w skutkach.

Papierowa prawica

Oficjalny przekaz jest następujący: to nie prawdziwa prawica, to radykalizm. Bo przecież mamy prawicę, starą, dobrą i europejską. Mamy przecież CDU w Niemczech, Les Républicains we Francji, a w Polsce – PO. Takie piękne i cudowne partie chrześcijańsko-demokratyczne, które nie różnią się w swoich poglądach niczym istotnym od równie mdłych i nijakich partii lewicowych. Wszystkie bowiem hołdują zasadzie liberalizmu i umiarkowania, a przede wszystkim – utrzymania niezmiennego status quo.

Podział na prawicę i lewicę, w której europejscy włodarze są prawicą, a wszyscy pozostali radykałami, zupełnie nie bierze pod uwagę przesunięcia, jakie miało miejsce po 1968 roku. Wczorajsza prawica stała się skrajnym faszyzmem, wczorajsze centrum prawicą, a lewica – centrum. Podział dobrze ugruntowany w Europie Zachodniej, do Polski i pozostałych demoludów wkroczył raźnym krokiem po roku 1989. Wczorajsza opozycja lewicowa z KOR-u szybko odnalazła się w nowych realiach i przekształciła się w liberalne centrum, nie tracą jednocześnie swoich lewicowych poglądów. Wczorajsi liberałowie chyłkiem trafili do szufladki postępowej prawicy i jako tacy de facto wspierali działania centrum. Tak oto narodziła się papierowa prawica. Ni to centrum, ni to konserwatyści. Nagle pojawiła się więc niereprezentowana do tej pory część wyborców, mających bardziej sceptyczne nastawienie do ogólnej linii europejskiej polityki. A grono to zaczęło się ostatnio systematycznie rozrastać.

Przelana czara

Problem polega na tym, że centrum, które centrum nie było, zaczęło nachalnie propagować idee lewicowe. Tak oto powstało w umysłach wielu ludzi przekonanie o „lewackich pomysłach Unii Europejskiej”: gender traktowanym jako idea równości, nie zaś jako metodologia humanistyczna; nachalnym promowaniu feminizmu, mającego niewiele wspólnego z ruchami emancypacyjnymi z XIX wieku, często ograniczającego się do prawa do aborcji i zwalczania patriarchatu, a nie dążenia do faktycznego równouprawnienia; w ostatnim czasie zaś – bezrefleksyjnym przyjmowaniu uchodźców (w imię opieki nad słabszymi) i promowaniu idei mulitukulturlizmu, w dodatku bardzo niekonsekwentnym i niespójnym, równoznacznym ze zmuszaniem społeczeństwa do otwarcia się na przybyszów z obcych kultur.

Dla społeczeństwa Europy ostatni kryzys imigracyjny był kroplą, która przelała czarę goryczy. Idealnie widać to na przykładzie Niemiec, gdzie wielu wyborców Angeli Merkel ostatecznie przyłączyło się do PEGIDy. Dlaczego? Nie dlatego, że byli przeciwni pomocy uchodźcom z Bliskiego Wschodu – ba, byliby nawet chętni opodatkować się w tym celu. Problem w tym, że ten altruizm został na nich wymuszony. Powiedziano im: bądźcie postępowi, postępowi przyjmują uchodźców. Powiedziano im: bądźcie nowocześni i europejscy, przecież nie chcecie być jak ta zła skrajna prawica. Społeczeństwu przyzwyczajonemu do możliwości wyboru nagle nakazano postepowanie niezgodne z ich własnymi odczuciami. Niemcy, wychowani w poszanowaniu owoców cywilizacji zachodniej, w tym i wartości liberalnych, mieli nagle wpuścić do kraju rzesze ludzi wyznających zupełnie inne wartości. Część z nich, chcąc ocalić liberalne wartości, musiała zatem przesunąć się na pozycje konserwatywne.

Reakcja konserwatywna, która rozlała się po Europie, nie jest jednak konserwatyzmem. Pod wieloma względami jest równie papierowa, co prawica z CDU. To przede wszystkim sprzeciw wobec wizji świata proponowanej przez mainstream oraz coraz większej radykalizacji dotychczasowego centrum. Lewicowość przestała być ochroną praw pracowniczych i ekonomicznie wykluczonych, a stała się ideą, w imię której prawa gejów, imigrantów i zwierząt zaczęto stawiać przed prawem większości. Jej wyznacznikiem stały się coraz bardziej odrealnione pomysły humanistów i notoryczne napomnienia o konieczności odejścia od kultury przemocy i dominacji. Przeciętny Europejczyk zaczął czuć się coraz bardziej obco we własnym domu. Nawet przedstawiciele liberałów nagle poczuli się nieswojo w zmieniającym się świecie, czego najbardziej znamiennym przykładem może być Pim Fortuyn, holenderski gej nacjonalista.

Konserwatywna reakcja ma dwa wymiary. Pierwszy, powierzchowny i tymczasowy, angażuje ludzi zbuntowanych przeciwko obecnemu stanowi rzeczy, sprzeciwiających się nachalnemu promowaniu ideologii lewicowych. Drugi, znacznie rzadszy, polega na faktycznym przewartościowaniu poglądów i odejściu od liberalizmu.

Sojusznik a autorytet

Dla konserwatystów taki stan rzeczy nie jest jednak gwarancją sukcesu. Łatwo mogą wpaść w pułapkę (w którą, jak się zdaje, wpadł już PiS) prostej kategoryzacji: przecież społeczeństwo jest konserwatywne, skoro popiera konserwatyzm. Niestety, nie tak to wygląda. Społeczeństwo popiera jedynie tego, kto w danej chwili wydaje mu się sojusznikiem w obronie wyznawanych wartości. Reakcja konserwatywna jest cechą mas, a masy nie są stałe w swoich poglądach. Jak to ujął Józef Mackiewicz w jednej ze swoich powieści, są one niczym wielka fala, która może skierować się w dowolną stronę i zmieść wszystko na swojej drodze.

Świadomi własnego światopoglądu konserwatyści mają problem z przyjmowaniem – i nieuchronnym wypaczaniem – ich idei przez masy. Fala dzieli się wówczas na dwa obozy. Jeden stanowią ci, którzy identyfikują się jako konserwatyści ze względu na zachowawczość własnych poglądów. Boją się tego, co obce, obawiają się tego, co nowe i najchętniej kropiliby wszystko święconą woda. W najlepszym wypadku odznaczają się zapędami muzealniczymi, traktując tradycję jak formę ekspozycji, którą wyciąga się i broni, otaczając kultem. W najgorszym – są typowym kołtuństwem, które boi się wszystkiego, czego nie zna i co z definicji uważa za bezbożne. Do drugiej grupy należą właśnie sezonowi konserwatyści, którzy w konserwatyzm uciekają przed liberalizacją.

Jednym z wyznaczników myśli konserwatywnej jest istnienie hierarchii zwieńczonej autorytetem. Człowiek, będący z natury słaby i grzeszny, potrzebuje przewodnictwa i, co najważniejsze, wychowania. Bez tego nigdy nie uda się stworzyć konserwatywnego społeczeństwa, a jedynie społeczeństwo, które z konserwatyzmem sympatyzuje. W tym właśnie tkwi istota dzisiejszego problemu, szczególnie w Polsce. Konserwatyści myślą, że stanowią autorytet, choć w rzeczywistości są co najwyżej sojusznikami mas. Jednocześnie, przekonani o swojej doniosłej roli, nie chcą brać odpowiedzialność za ich działania. Szczególnym przykładem jest moda na patriotyzm rozumiany jako bunt przeciwko lewicy. Dziesiątki konserwatywnych intelektualistów, zamiast protestować przeciwko instrumentalnemu traktowania jednej z naczelnych narodowych wartości, radośnie przyklaskuje kolejnym rekonstrukcjom, bluzom i kijom bejsbolowym z odpowiednimi motywami, deklamując podniosłe słowa o słusznych odruchach. Patriotyzm nie przychodzi ex nihilo z mlekiem matki, nie jest też zapisany w genach. To cnota, której trzeba się uczyć –w pierwszym rzędzie od rodziców, a potem w stosownych instytucjach. Przez długie lata zaborów wskazywały na to rzesze intelektualistów, po czym w III RP uznano, że lud jest mądry sam z siebie i nie trzeba nic z nim robić. Postanowiono zareagować najbardziej nieodpowiedzialnie. Skoro Gazeta Wyborcza i jej luminarze niczym pleban i dziedzic palcem pouczają, PiS i jego media postanowiły lud beatyfikować, czyniąc z niego niemalże lud w stanie naturalnym Jana Jakuba Rousseau.

Taka postawa jest sprzeczna z ideałami konserwatyzmu. Pozwolono, aby tak ważne w słowniku konserwatysty terminy, jak patriotyzm, stały się cepem do bicia w politycznych przeciwników. Zapomniano, że Polska to nie dworki na kresach, przedpowstaniowa Warszawa i reszta historycznego ekwipunku, ale cnota, w której trzeba się ćwiczyć. Posługiwanie się byle jaką polszczyzną i koszulka z Rojem nie wystarczą, aby być Polakiem. Niektórzy na polskiej prawicy powinni zdać sobie z tego wreszcie sprawę.

Paweł Rzewuski

Tekst pochodzi z 81 nr kwartalnika „Fronda Lux”. Zobacz SPIS TREŚCI. Numer pisma można kupić TUTAJ.

Dla studentów mamy specjalną ofertę: “Fronda Lux” tylko za 10 zł. Wystarczy przesłać skan legitymacji studenckiej. Więcej informacji na ten temat znajdziecie TUTAJ.