Remigiusz Włast-Matuszak: Katyń – niewygodne, obrazoburcze pytania

Chciałbym zapytać obrazoburczo, ile w katyńskiej zagładzie było naszej polskiej winy?! Czy można w ogóle zadać takie pytanie bez narażenia się na ostre oskarżenie o „rewizjonizm historyczny”, „dekonstruktywizm duszy narodowej”, a nawet negacjonizm?

Do roku 2010, przez 20 lat, w kolejne smutne rocznice zbrodni katyńskiej powielano ciągle te same stereotypy myślowe, kalki ocen, sztampowe teksty medialne. Różnica polegała tylko na natężeniu przekazu – w rocznice okrągłe głos medialny był silniejszy, w rocznice zwykłe – zdawkowy. W przerwach między rocznicami temat ludobójstwa dokonanego przez ZSRS na polskich jeńcach wojennych tylko sporadycznie przebijał się medialnie. Brak emocjonalnego zaangażowania publicystów stawał się coraz bardziej odczuwalny. Mord katyński dokonany na ponad 23 tys. polskich oficerów – bezpowrotnie utraconej ELICIE NARODU (koniec reprodukcji pokoleniowej!) – był przeszkodą w „resecie stosunków politycznych i gospodarczych” z putinowską Rosją. Upłynęłoby jeszcze kilka lat, a Katyń stałby się faktem historycznym, dla większości społeczeństwa tak odległym jak powstanie styczniowe.

W kwietniu 2010 roku mijała okrągła 70. rocznica zbrodni katyńskiej, i pewnie byśmy już teraz o Katyniu i o tej rocznicy myśleli sporadycznie, gdyby nie doszło na smoleńskim lotnisku do narodowego dramatu – śmierci urzędującego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego małżonki, ostatniego Prezydenta RP na obczyźnie, wielu generałów WP, ministrów. Po prostu elity władzy III RP. To za sprawą niemal symbolicznej, następnej tragedii katyńskiej cały świat, jak też znaczna część młodego pokolenia Polaków, dowiedział się (ponownie) o masowym ludobójstwie w 1940 roku, o fizycznej likwidacji około 20% polskiej inteligencji.

Druga tragedia katyńska nie pozwoliła i nie pozwala zapomnieć o pierwszej i gdyby nie dramat 10 kwietnia 2010 r., upływający czas zrobiłby jednak swoje, a Katyń dołączyłby do historycznie odległych aktów polskiej martyrologii, takich jak rzeź humańska – 1768 rok (20 tys. szlachty, kleru i Żydów), rzeź Pragi – 1794 rok, dokonana przez gen. Aleksandra Suworowa, zamordowano około 20 tys. cywilów, ludobójstwo po powstaniu styczniowym w 1864 roku, kiedy to m.in. uprowadzono około 8–10 tys. dzieci szlacheckich, i pieszo etapami pognano je na Sybir.

Odszedł już prałat Zdzisław Paszkowski, strażnik katyńskiej pamięci. Czas bezlitośnie zaciera ślady. Do tej pory nie znamy miejsca kaźni i pochówku kilku tysięcy naszych oficerów, dlatego też tegoroczna75. rocznica była i jest tak ważna i decydująca o ujawnieniu pełnej listy wszystkich pomordowanych.

Niestety, mimo niespodziewanego, mocnego nagłośnienia sprawy mordu katyńskiego w 2010 roku, jak i bieżącym roku 2015, mimo dziesiątków publikacji i wielu godzin telewizyjnej publicystyki gadających głów, nie pokuszono się o jakiekolwiek głębsze przemyślenia dotyczące tragedii, jej przyczyn i nie wyciągnięto historycznych wniosków z niej płynących. Mamy zwyczajowe rozpamiętywanie i gadulstwo bez nauki mogącej wpłynąć na przyszłość Rzeczpospolitej. Spróbujmy na łamach „Frondy LUX” zadać pytania, które być może zmienią sposób myślenia i mówienia o Katyniu.

Pierwsze trudne pytanie dotyczy fundamentalnego błędu politycznego (i jego konsekwencji), jakim był brak umowy bilateralnej między RP i ZSRS o wymianie jeńców, ich ochronie, o obozach jenieckich i ochronie ludności cywilnej. Dlaczego takiej umowy nie mieliśmy z Sowietami?

Adepci studiów dziennikarskich nie wiedzą, że Rosja sowiecka nie przystąpiła do żadnych umów i konwencji haskich, genewskich itd., a nawet długo nie uznawała Międzynarodowego Czerwonego Krzyża! (Sowieci konsekwentnie w trakcie I i II wojny światowej nie upominali się o swoich jeńców wojennych, a tych, którzy ocaleli, rozstrzeliwali lub represjonowali). Przez ponad 18 lat utrzymywania stosunków dyplomatycznych, między 1921 a 1939 rokiem, takich rozmów Polska nie podjęła. CCCP określany był przez wracających ze wschodu dyplomatów jako „inna planeta” i takie też prawa tam rządziły. To była ciągle Azja! Sowieci zamordowali kilkanaście milionów swoich obywateli, dlaczego – wiedząc o tym – min. ppłk artylerii konnej Józef Beck mniemał, że Polacy w razie wojny będą traktowani w cywilizowany sposób? W lutym 1934 roku min. Józef Beck wraz z małżonką i liczną delegacją bawił w Moskwie z oficjalną wizytą. Podpisywał traktaty, rozmawiał z Józefem Stalinem, z Litwinowem, Jenukidzem i Kalininem, wznosił toasty, był fetowany, a w efekcie dał się ograć jak gimnazjalista z Kołomyi. Potrafiliśmy za II RP przeprowadzić rewindykację dzieł sztuki zagrabionych przez Katarzynę II, skonfiskowanych po powstaniach, potrafiliśmy wytargować kości Stanisława Augusta Poniatowskiego, ale nie pomyśleliśmy o ewentualnych jeńcach i bezbronnej ludności cywilnej żyjącej na Kresach!

Przerażającą, w razie konfliktu zbrojnego z ZSRS, zapowiedzią losu polskiej ludności na Kresach było zupełne milczenie i ignorowanie tragedii Wielkiego Głodu z lat 1932–1933, wskutek którego zmarło około 30–50 tys. Polaków rozrzuconych po Ukrainie – głównie schłopiałej szlachty zagrodowej, i jawne ludobójstwo 111 tys. (udokumentowane) Polaków rozstrzelanych w 1937 r. (Wielka Czystka) zgodnie z rozkazem nr 00485 Nikołaja Jeżowa wydanym w ramach „Operacji polskiej”. W obu sprawach rząd II RP, min. Beck, gazety i radio praktycznie przemilczeli tragedię rodaków „zza kordonu”.

Dbając o przestrzeganie traktatu ryskiego z 1921 roku podpisanego z Sowietami, szykanowaliśmy w II RP organizacje białych Rosjan i Ukraińców, dbaliśmy o wszelkie ozdobniki, ale nie o dalekowzroczne umowy chroniące żołnierzy i obywateli. A przecież nie było trwałego pokoju z ZSRS, był leninowski „ani pokój, ani wojna”. Ale nie było też tak, że to Sowieci nie chcieli z nami rozmawiać, oni w 1930 roku sprzedawali obrazy z Ermitażu, by importować mąkę. Na czele komisji „zamiany przedmiotów zbytku na dobra powszechnego użytku” stał późniejszy premier ZSRS Anastas Mikojan. Jestem pewien, że za drobną pomoc gospodarczą ze strony Polski podpisaliby wszystko. Inna rzecz, czy w 1939 r. by tego przestrzegali?

Sądzę, że gdyby nawet złamali umowy, liczba ofiar byłaby jednak mniejsza. Międzynarodowy Czerwony Krzyż musiałby być wpuszczony do obozów jenieckich, a odmowa prawa do inspekcji wywołałaby międzynarodowe protesty. (Wspierał nas Włoski Czerwony Krzyż!). Może jeńców by nie zamordowano, a „jedynie” wywieziono na Sybir. Część by jednak ocalała.

Drugie przykre dla nas pytanie, to: dlaczego Wódz Naczelny, marszałek Śmigły-Rydz, oraz prezydent Mościcki, w dniu agresji 17 września nie wypowiedzieli formalnie wojny Sowietom z wszystkimi prawnymi tego faktu konsekwencjami, a dali, na arenie międzynarodowej, unicestwić Polskę jako państwo? Śmigły-Rydz wydał katastrofalny, kuriozalny rozkaz, by bolszewików nie atakować, a broni używać jedynie w obronie własnej. Nie wydał też rozkazów ewakuacji wojsk do Rumunii, na Węgry czy do krajów przybałtyckich. Wódz Naczelny WP RP po prostu uciekł i dał się internować przez „sojuszniczych” Rumunów (naciskanych przez Francję (!) i Niemcy). Swoimi żołnierzami, którzy poszli do niewoli, przestał się zajmować. Nie zachowały się żaden dokument czy wspomnienie rozmowy, by interesował się ich losem, wydawał jakieś tajne instrukcje.

Trzecie irytujące pytanie, to: dlaczego rząd gen. Władysława Sikorskiego przez pięć długich miesięcy swojej działalności (do kwietnia 1940 roku), dysponując ocalonym skarbem narodowym (około 200 ton złota i gotówka w dewizach) oraz kredytami zagranicznymi, (istniała możliwość trybutu lub opłaty za utrzymanie jeńców) zajmował się od listopada 1939 roku wyłapywaniem piłsudczyków i osadzaniem ich w obozie koncentracyjnym w Cerizay, a nie ustalaniem, co się dzieje z polskimi jeńcami wojennymi, oraz ratowaniem ich wszystkimi dostępnymi środkami? Ile winy za rozstrzelanie polskich jeńców wojennych na wschodzie ponosi gen. Władysław Sikorski i jego rząd poprzez swoje zaniechania? W tym wypadku też nie zachowały się jakiekolwiek akty prawne, dokumenty, noty dyplomatyczne czy list mówiące, że gen. Sikorski choć przez chwilę myślał o losie polskich jeńców wojennych! Nikt w jego rządzie sprawami polskich jeńców wojennych i ochroną ludności cywilnej się nie zajmował!!!

I czwarty aspekt dramatu katyńskiego, najsmutniejszy, który zapewne wywoła niesmak u wielu Czytelników, to całkowity brak woli ocalenia swoich żołnierzy przez grupę wziętych do niewoli wojskowych wysokiej rangi. Pragnę tu zaznaczyć i przypomnieć z całym naciskiem, że obowiązkiem dowódców jest niewygubienie własnych żołnierzy. W sowieckich obozach znalazło się kilkunastu generałów ( gen. Bronisław Bohatyrowicz, gen. dyw. Henryk Minkiewicz – b. dowódca KOP!, gen. Mieczysław Smorowiński, gen. dyw. Stanisław Haller – b. Szef Sztabu Generalnego WP, gen. Aleksander Kowalski – podjął walkę czynną z Armią Czerwoną, gen. Kazimierz Orlik-Łukoski, gen. Konstanty Plisowski – podjął walkę z Armią Czerwoną, gen. Piotr Skuratowicz, gen. Leonard Skierski, gen. Franciszek Sikorski) i kilkudziesięciu pułkowników dyplomowanych. Od dowódców tej rangi, którzy przeszli walki z bolszewikami w 1920 r., można było wymagać trzeźwej oceny dramatycznej sytuacji. Znane są opisy przesłuchań polskich oficerów, kiedy to ranny młody lotnik czy oficer rzucał się z kulami na Mongołów z NKWD. Morale polskich jeńców było imponujące – Bóg – Honor – Ojczyzna, wartości śmieszne dla komunistów, młodzi oficerowie stawiali je ponad własne życie. Ale od generała, polityka wymaga się czegoś więcej niż prostolinijnych reakcji. Generał powinien myśleć dalekowzrocznie, powinien usiłować wyjść z każdej katastrofy, minimalizując straty, a przynajmniej usiłować z niej wybrnąć. Takich działań nie było. Generałowie czekali na instrukcje rządu Sikorskiego(!), byli „niezłomnie niezłomni”, a nawet naiwni – słynne słowo honoru dane majorowi NKWD Waśce Zarubinowi, iż polscy oficerowie nie będą próbować ucieczki z obozów. Generałowie woleli wysadzić się w powietrze, tak jak obrońcy Smoleńska, Kamieńca Podolskiego czy Gdańska w okresie wojen napoleońskich.

Dowódcy polscy z Katynia mieli przecież świadomość, że wybuch wojny sowiecko-niemieckiej jest tylko kwestią czasu, że polscy oficerowie będą potrzebni. Niestety nie było nikogo, kto by trzeźwo i pragmatycznie zaproponował Sowietom utworzenie polskich batalionów roboczych do pracy w tajdze czy przy budowie dróg, nie było woli czepiania się możliwości przeżycia, woli przeczekania. Nie chcę tu powoływać się na przykład feldmarszałka Friedricha Paulusa, który wbrew rozkazowi wodza III Rzeszy poddał 6 Armię, a w niewoli założył Związek Wolnych Oficerów Niemieckich. Po prostu ocalił głowy tysięcy swoich żołnierzy. (Przykład jest oczywiście „nielicujący z godnością polskiego oficera”). Na przestrzeni dziesięcioleci wielokrotnie osobiście słyszałem od historyków, polityków, dziennikarzy, iż: w roku 1942, 1943 Żydzi szli na śmierć jak barany. Jak określić i opisać to, co przydarzyło się naszym oficerom wziętym do niewoli przez Armię Czerwoną?!

Sądy rozstrzygające o winie w doprowadzeniu do katastrofy morskiej orzekają ją zawsze w procentach! W tej katastrofie narodowej, śmiem twierdzić, że część winy leży po stronie naszego rządu i polskich dowódców – gen. Sławoja-Składkowskiego i premiera gen. Władysław Sikorskiego. Oceniam naszą winę na minimum 25% – a gdybym się nie bał oskarżeń o agenturalność (czyją?), tobym określił nasza winę być może na 40–50%!

Czy ta tragedia nauczyła naszych polityków czegokolwiek? Nie wiem – nie dalej jak w 2009 roku rząd RP nie potrafił uratować w Pakistanie polskiego geologa. Mieliśmy taki mały jednoosobowy Katyń na żywo. Potem mieliśmy „reset” stosunków z Federacją Rosyjską. Premiera Donald Tuska dającego się rozegrać Władimirowi Putinowi według schematu pułapek politycznych opracowanych przez GPU (sprawa Sawinkowa) – NKWD – KGB – FSB itd. Czy kiedykolwiek doczekamy w III RP, by polityka życzeniowa została zastąpiona przez realizm geopolityczny?

Tekst pochodzi z kwartalnika „Fronda Lux”, nr 77.