W epoce Ziemi Obiecanej, w Łodzi A.D. 1885, kancelista czytał na głos gazetę donoszącą o śmierci Francuza, który zostawił w spadku 5 milionów franków w złocie. – W czym on robił? – zapytał fabrykant. – W literaturze – odpowiedział zdeklasowany szlachcic. Zmarłym był Victor Hugo. W ten sposób starozakonny lodzermensch nabrał szacunku dla literatury.
Na zbliżonych zasadach funkcjonuje w Polsce prestiż literackiej nagrody „Gazety Wyborczej” i „Agory”, mającej najwyższą w kraju wymierną wartość – 100 tysięcy złotych. Polska nagroda „postępu i wolności” nosi miano Nike i jak tłumaczą się właściciele etosu „GW” (by uciec od podejrzeń o pretensjonalność), Nike to ksywa jednej z redaktorek „GW”, która przemierzając kiedyś „pionowe” korytarze redakcji wpadła na ten iście noblowski pomysł.
Środowiska konserwatywne serwują 11 listopada Nagrodę im. Józefa Mackiewicza – ale jej wysokość nie rzuca na kolana, to zresztą najważniejsza do tej pory „prawicowa” i świecka nagroda literacka, gdyż nagroda „Do Rzeczy” Identitas dopiero startuje, a przyznawana od czterech lat Nagroda im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego dotyczy całej sfery kultury narodowej. Tak więc jesteśmy w III RP skazani na literacką opresyjność Nike, i to już od 18 lat. Odważmy się – bez względu na konsekwencje sądowe – zapytać głośno: Ile procent literatury jest w nagrodzie literackiej Nike?
Każda nagroda, a literacka szczególnie, to wypadkowa gustów fundatora, jego rodziny, mianowanego przez niego jury oraz siły nacisków i sugestii bezpośrednio do nich kierowanych. W ostatnim dwudziestoleciu do sfery nacisków dołączyła jeszcze „siła sprawcza” poprawności politycznej, a Nike to jej egzemplifikacja!
Kto powinien zostać Miss Republiki Francuskiej 2015? Oczywiście mulatka o lewicowych poglądach, najlepiej lesbijka, wkrótce pewnie i niepełnosprawna, ewentualnie ciemnoskóra Żydówka Falaszka. Kto powinien dostać Nagrodę Nobla, Nike, Miasta X – oczywiście autor spełniający kryteria poprawności politycznej! Dyktat poprawności politycznej jest tak potężny, że połowa czytających moje słowa (Czytelników „Frondy”) też czuje się nimi zbulwersowana, a nawet zniesmaczona. Długoletnia tresura mediów mainstreamu odnosi skutek, szczególnie gdy w 1989 roku miało się 10–15 lat albo i mniej!
Czy śmiem mieć pretensje do „GW” & Co. o ustanowienie nagrody Nike? Oczywiście, że nie. Był to majstersztyk socjotechniki politycznej, jak i udane, ważne posunięcie kształtujące opinię publiczną, tak jak i skuteczny czynnik prowadzenia polityki kulturalnej wobec elit opiniotwórczych. Co roku w witrynach księgarń w całym kraju eksponowane są książki z kartkami informującymi, iż jest to książka nominowana do nagrody Nike, a w dzień po przyznaniu nagrody z witryn krzyczy laureat opatrzony tryumfalnym anonsem – „Nagroda Nike!”.
Po trzecim rozdaniu Nike zjadliwie i sarkastycznie naigrywałem się na łamach „Tysola” z trybu powoływania jury i wyłaniania finalistów. Red. Marek Beylin – poznany w 1989 roku (syn teoretyka marksizmu Pawła Beylina, 1926–1971) zemścił się niemerytorycznym kontratakiem – w wydawanym w 400 tysiącach egzemplarzy „Wielkim Formacie” „GW”, dokonał prywatnej hucpy dużego formatu! Tak więc od tamtej hucpy śledzę sobie stałe, tradycyjne wzloty Nike i w 2014 roku TYŻ.
Przypomnijmy hasłowo, iż pierwszą Nike zdobył w 1997 r. Wiesław Myśliwski za powieść Widnokrąg – bardzo dobrą książkę, że zapytam – czytał ją ktoś z Państwa? Zawodowi krytycy? Powinni, ale czy sięgnęli po nią jeszcze raz, nie z obowiązku, tylko dla przyjemności? W 1998 r. właściciele „GW” usiłowali wprząc do swojego rydwanu Czesława Miłosza (za Pieska przydrożnego) – noblista oficjalnie i publicznie stwierdził, iż on już wszystkie nagrody dostał i że bardzo dziękuje. Jednak mimo że odmówił przyjęcia nagrody, jest wymieniany i figuruje we wszystkich publikacjach „GW” jako „Nasz Laureat”. Pamięć ludzka, taśmy magnetowidów i rejestratory TVP są bardzo nietrwałe, dlatego stwierdzam i zaznaczam, iż Czesław Miłosz nagrody Nike nie przyjął – i starajmy się o tym pamiętać. Rok 1999 to Nike dla nieobecnego w Polsce (schorowanego) Stanisława Barańczaka za tomik Chirurgiczna precyzja – i zarazem niedźwiedzia przysługa, o ile nie wręcz jawna krzywda wyrządzona poecie, bo Chirurgiczna precyzja to zbiór wierszy w połowie zaledwie udanych, a w połowie wręcz złych i nieudolnych. Tomik niewiele ma wspólnego z młodym Barańczakiem. I jeśli czytał go ktoś młody, kto nie zna wczesnej poezji Barańczaka, to wyrobił sobie fatalne zdanie o całym jego dorobku, o poecie, jak i o samej Nike.
Rok 2001 to nobilitacja i tryumf Jerzego Pilcha z Pod Mocnym Aniołem – takie nasze lokalne Pod wulkanem Malcolma Lowry’ego (1905–1957), a filmowa adaptacja to piątą woda po kisielu Straconego weekendu Billa Wildera (USA, 1945 r.), niezmiennie pozostającego niedoścignionym filmowym arcydziełem.
Rok 2002 – W ogrodzie pamięci Joanny Olczak-Ronikier – dobrze napisane wspomnienia rodzinne, jedne z kilku ukazujących się co roku – ale czy gdyby nie dotyczyły Holokaustu itd., to „GW” by je nagrodziła?
Rok 2003 – etosowcy z Czerskiej zapragnęli się uwiarygodnić i „afiliować” kogoś znaczącego z „prawicy” – padło na Jarosława Marka Rymkiewicza – raz, że „w podeszłym wieku”, więc długo nie pobruździ, dwa, że poeta, a odbiorca poezji w Polsce nie jest masowy, a wręcz śladowy. Tak więc nagrodzono Zachód słońca w Milanówku – bo to o „kotach i landszaftach” – a tu Rymkiewicz wykręcił jury niezły numer – 100 tysięcy odebrał i wydał na cele „obce”, na rozdaniu się nie pojawił i w teatrze Starej Pomarańczarni w Łazienkach ręki Adama Michnika nie ucałował, tylko wideo przysłał, gdzie mówił rzeczy „takie sobie”. Dodatkowo „reakcyjna” „FRONDA” nr 30 na pierwszej stronie zamieściła wiersz J.M.R. Warszawa Śródmieście – Milanówek 23:42 gdzie stało:
Na podłodze leżała zgwałcona dziewczyna
W gazecie było foto – we krwi trup Rywina
….
Niż ten płacz ja innego nie chcę mieć pomnika
W gazecie było foto – we krwi trup Michnika („Fronda”, marzec 2003 r. – zamieszczone w tomie Do widzenia gawrony, wyd. 2006 r.)
Czy Adam Michnik mógł puścić płazem taką profanację swojej osoby? Oczywiście, że nie, pod byle pretekstami zaciągnął Poetę na drogę sądową i doprowadził do pierwszego po 1989 roku skazania poety w III RP. (Byłem na wszystkich trzech rozprawach sądowych w gmachu sądów przy al. Solidarności, relacje i foto na portalu prawica.net).
Lata 2004–2008 to powieści Kuczoka, Stasiuka, Paw królowej Masłowskiej (BuHaHaHA!), Krzyczące wpadki zdarzają się też jury Nobla – w 1997 roku, spadając grupowo ze schodów, przyznali Nobla błaznowi Dario Fo – za co? I kto to w ogóle był ten Dario Fo? Szwagier Fabio Cavallucciego z Zamku Ujazdowskiego? Rok 2010 to już polityczne warknięcie prosto w twarz „całemu wstecznictwu” i „oszołomstwu”! Nike dostał Tadeusz Słobodzianek za dramat Nasza klasa (ostrymi warknięciami Dramaturg przemówił ze sceny w BUW i usłyszały to „miliony” w TVP 2 – a w tydzień później księgarnie usiłowały sprzedawać ową Nike z 25-procentowym upustem, jeszcze później do Teatru na Woli doprowadzano klasy gimnazjalne itd., itp. – po prostu „naród sobie” z własnych podatków!).
Rok 2013 (nieledwie wczoraj) – Joanna Bator zdobywa Nike za Ciemno, prawie noc – książeczkę idealnie pasującą do wymagań i politycznych założeń środowiska Agory – Polska to horror, kraj nędzy zaludniony przez prymitywnych zwyrodnialców – „prawdziwa” powieść gotycka epoki późnego Tuska. Co zeznała sama znana (rodzinie i znajomym) powieściopisarka? Że kocha swoje teksty, swoje pisanie, że dopiero małżonek zmusił ją (przemoc w rodzinie) i okroił powieść o 1/3 – czekamy na pełne wydanie.
No i w ten sposób dobrnęliśmy do skandalicznego roku 2014 – pełnego smakowitości obyczajowych – oto młody (na oko 28 lat), dobrze odżywiony Ignacy Karpowicz miał Nike i 100 tysięcy złotych w kieszeni, ale miast cicho i grzecznie oddać 13 tysięcy złotych i 100 euro Kindze Dunin (lat 61), które prócz pieniędzy zainwestowała w niego urodę, czas, zdrowie oraz znajomości (zwłaszcza znajomości), to zgodnie ze standardami i zwyczajami Salonu na jej nalegania odpowiedział: Spierdalaj!!!. (Jak publicznie w TVN we wrześniowej Loży prasowej twierdził redaktor „GW” Seweryn Blumsztajn, cała redakcja „GW” takiego języka używa na co dzień i powszechnie. Kinga Dunin – czołowa pisarka nurtu feministycznego (była żona tropiciela antysemityzmu Sergiusza Kowalskiego), przyjaciółka mgr Szczuki Kazimiery, Agnieszki Graff i innych „wiele mogących” opiniotwórek – była wieloletnią mentorką i bliską przyjaciółką młodego zabiedzonego „literata” z prowincji. Odkarmiła go, utorowała mu drogę do kariery, a on się wypiął i uciekł, i to w ramiona sekretarza nagrody Nike, wpływowego krytyka literackiego Juliusza K.
Jak głosi historia: Zemsta wzgardzonej kobiety jest niczym furia biegnąca z mieczem pomsty po grobach zamordowanych braci – tak też uczyniła leciwa, ale umysłowo perfekcyjna pani domu, Kinga Dunin – wrzucając do internetu granat, który wybuchając, obryzgał wszystkich, przynosząc opisy uniesień, molestowań, a nawet „gwałtu” dokonywanego przez starą kobietę na młodym facecie (gwałt w III RP jest ścigany z urzędu przez odpowiednią prokuraturę). Ujawniając szczegóły romansu i zdrady, Kinga Dunin skutecznie zablokowała możliwość przyznania Nike swojemu byłemu niewiernemu. A Ignacy Karpowicz zamiast wycofać się z konkursu, publicznie (zwyczajowa transmisja promująca „GW” w TVP 2) tłumaczył się ze sceny i usiłował żartować, odbierając złote pióro z rąk red. Jarosława Kurskiego i sekretarza jury Nike Juliusza Kurkiewicza (red. Adam Michnik tym razem czujnie nie pojawił się na scenie i nie wygłaszał laudacji). (Dokładny opis „Zdziczenia obyczajów pośmiertnych” salonu dostępny jest na wielu stronach w internecie).
„Ości” Karpowicza sięgnęły bruku – kogo więc trzeba było na szybko obarczyć nagrodą Nike? Oczywiście etosowca pierwszej wielkości, chodzącą poprawność polityczną – prof. dr hab. Karola Modzelewskiego. Za co? Za autobiografię Zajeździmy kobyłę historii – wyznania poobijanego jeźdźca. Już sam tytuł to pastisz utworu rewolucyjnego poety Włodzimierza Majakowskiego (1893–1930) Lewą marsz:
Dość już żyliśmy w glorii
Praw, które dał Adam i Ewa.
Zajeździmy kobyłę historii
Lewa!
Lewa!
Z lewej!
Słowem? Dekalog na śmietnik historii! Książka laureata Nike to zbeletryzowane, mocno ocenzurowane wspomnienia. To sztuka, by napisać ponad 400 stron i praktycznie nie napisać nic. Karol Cyryl Modzelewski to urodzony w Moskwie w 1937 r. – syn sowieckiego komunisty i rosyjskiej Żydówki, przybrany syn ambasadora PRL w ZSRS oraz ministra spraw zagranicznych PRL w latach 1947–1951, Zygmunta Modzelewskiego (1900–1954), później członek Rady Państwa. Gdyby ojczym autora nie zmarł przedwcześnie, byłby być może do emerytury prominentem PRL-u, a Karol Modzelewski zapewne też.
Laureat Nike był uczestnikiem i świadkiem wielu ważnych epizodów historii Polski, ale próżno by szukać ich opisów czy analiz na kartach wspomnień. (Środowisko dzieci i wnuków KPP/PPR/PZPR do perfekcji opanowało sztukę przemilczania i bagatelizowania epoki stalinizmu w PRL-u. Mistrzostwo Polski w tej dyscyplinie osiągnął w swoich wspomnieniach prof. Michał Bristiger, a rolę swojej matki – ppłk dr wicedyr. Departamentu Politycznego MBP – skwitował jednym zdaniem: Zostaw to, wypowiedzianym ponoć do tow. Luny w latach 50. podczas rozmowy o komunizmie i partii – PZPR).
Z obfitych wspomnień prof. Karola Modzelewskiego najostrzej przemówiła do mnie fotografia rodzinna z 1947 r. (było wtedy w PRL-u ponad 80 tys. więźniów politycznych, w więzieniach, obozach pracy i kopalniach, wykonano oficjalnie ponad 5 tys. wyroków śmierci), gdzie Karol – jako dziecko – siedzi z wykwintną młodą damą (matka – wdowa po komuniście, ofierze Wielkiej Czystki 1937 r.) na wspaniałej skórzanej kanapie z wypielęgnowanym foksterierem na kolanach. Nowa czerwona arystokracja w salonie!
Ten salon – istniejący do naszych dni – powiększył się, rozrósł dziedzicznie, zatryumfował i przeniósł się, w liczbie ponad 400 przedstawicieli, do sali BUW na Powiślu. Przewodniczący jury Tadeusz Nyczek, czytając wstęp przed przyznaniem nagrody Nike, cytuje zdanie o prof. Andrzeju Mencwelu (ur. 1940), który „na sali sądowej” , jesienią 1968 r. „cudownie podniósł się z upadku moralnego” pisania donosów na wpółaresztowanego Modzelewskiego, a nawet częściowo je odwołał, i w tym momencie salon już wie, że to cytata z książki Karola Modzelewskiego. Salon wstaje i natychmiast urządza owację laureatowi Nike. Od dziesięcioleci nie widziałem takiej owacji na stojąco! To jakaś demonstracja? Zbiorowe wyznanie wiary? Nowej wiary politycznej? Kulturowej? Czytałem w podręcznikach, jak na zjazdach WKP(B), a potem KPZR – długotrwałe oklaski przeradzały się w owacje na stojąco. Przewodniczący Nyczek „lauduje” Karolowi Modzelewskiemu, wspominając i podkreślając fakt, że laureat był wielokrotnie więziony. Sala klaszcze z uznaniem. Ośmielę się zapytać pana Nyczka i obecnych na sali Andrzeja Wajdę (z żoną) i prezesa TVP Juliusza Brauna (bez żony), kto aresztował i więził Karola Modzelewskiego? Kto w 1937 roku rozstrzelał jego biologicznego ojca?! Carska Ochrana? Prawicowy reżim gen. Franco? Sanacja? Chyba nie – robili to ich/jego towarzysze, komuniści w ramach walk wewnątrzpartyjnych. O co walczyli od 1968 roku Karol Modzelewski i jego środowisko tzw. komandosów? O prawdziwie komunistyczną Polskę, o socjalizm z ludzką twarzą. Był rewizjonistą, opozycjonistą wobec oficjalnej linii PZPR i za to go więziono, tak jak i innych przedstawicieli frakcji puławian, którą w 1968 roku odsunięto skutecznie od władzy, przy okazji pacyfikując studentów i doprowadzając do przymusowej emigracji kilkunastu tysięcy Bogu ducha winnych Żydów, którzy z ideą komunizmu mieli mało wspólnego, o czym świadczą ich dalsze losy.
Laureat (przypomnijmy) w 1964 roku wraz z Jackiem Kuroniem pisze List otwarty do Partii – list napisany językiem ortodoksyjnego marksizmu, zawierający ostrą krytykę zaprezentowaną przez młodych prawdziwych komunistów, skierowaną do starych zdrajców idei komunistycznej, idei robotniczej walki klasowej! I za to starzy skorumpowani komuniści wsadzili do więzienia młodego trockistę!
Książkę kończy przesłaniem do „kolejnego pokolenia rewolucjonistów” – do kogo? Sławomira Sierakowskiego, Michała Nowickiego, Jasia Kapeli?! Nike 2014 znalazła się doprawdy we właściwych rękach – tryumf treści jedynie słusznych jest powalający i zachwyca polityczną dojrzałością wyborów i ocen. Ja, jako piesek przydrożny, mogę sobie jedynie poszczekać na objuczoną towarem karawanę handlarzy idei – taki obnośny „lumpeks” gramscistów.
Książka prof. Karola Modzelewskiego jest ogólnodostępna w księgarniach, a sieć Matras z okazji przyznania Nike przeceniła ją o 25% – tak więc za 36,26 zł każdy świadomy czytelnik „GW” może nabyć podręczne, bogato ilustrowane kompendium „poprawności politycznej”. Polecam.
Operacja „Ości” i apoteoza Karola Modzelewskiego nie wyczerpały skandali transmitowanych na żywo z BUW. Prowadząca galę – nigdy nie pamiętam, czy to Bogumiła Wander, czy Grażyna Torbicka. A może Rafalala? – przy wręczaniu Złotych Piór laureatom zawiesiła dramatycznie głos i zapytała: Czy jest na sali laureat Złotego Pióra Marcin Świetlicki? (za tom wierszy Jeden). Nie widzę nie słyszę. Czy jest na sali [lekarz, przepraszam] przedstawiciel wydawcy EMG z Krakowa? Nie widzę, nie słyszę. Biedna ta kobieta na scenie, płatne okoliczności zmuszają ją do robienia dobrej miny i brnięcia w sytuację, bo przecież zarówno prowadząca, jak i jury Nike od miesięcy wiedzą, iż wydawca na swojej stronie zamieścił oficjalne oświadczenie: W związku ze zrozumiałymi, ale uciążliwymi próbami angażowania EMG w zastępstwo Marcina Świetlickiego w przeróżnych aktywnościach związanych z nominacją „JEDEN” do finałowej siódemki Nike, uprzejmie informujemy, że mimo szczerej radości z uznania dla Marcina Świetlickiego i jego książki pozostajemy lojalni wobec decyzji Autora o nieprzyjęciu nominacji do nagrody Nike. Już dawno nie czytałem tak wyrafinowanego walnięcia w pysk jak to, które wydawca wymierzył jury Nike. Jak się czują Tadeusz Nyczek, Marek Beylin z „GW”, Piotr Bratkowski, Irena Grudzińska-Gross, były ojciec prof. Stanisław Obirek?! Oblizuję się po tym „liściu”, mówią, że to perlage?
W internecie przeczytałem trzykrotnie deklarację Marcina Świetlickiego, który kolejny raz zaznaczał, iż już dawno powiadomił „GW”, że nie chce być laureatem Nike: Nie przyjmuje się cukierków od podejrzanych wujków – napisał (mój wielki „szacun” dla poety Świetlickiego). Szacunek za odwagę spostponowania salonu i jego nagrody i ogromne uznanie za tom Jeden.
Biegałem już w lipcu po warszawskich księgarniach, by kupić Świetlickiego: Wyczerpane. Może będzie dodruk. Tak za miesiąc. Tydzień temu w księgarni PWN na Krakowskim Przedmieściu panienka dosłownie wrzasnęła na mnie: Jest wyczerpane – autor sobie nie życzy – wszyscy szukają! Zamówiłem w Łodzi, dostałem, przeczytałem. Nie jestem skory do zachwytów nad tomami współczesnych poetów – nawet gdy publikują w prawicowych kwartalnikach – ale Świetlicki potrafi wstrząsnąć, zachwycić, zmusić do zapamiętania. Jeśli w tomie wierszy znajduje się jeden naprawdę wybitny, to już jest święto, a w Jeden jest ich z pół tuzina, a może nawet cały. Suche mejle, Znów biało, Chory chłopiec, Cięcie… No i przede wszystkim Czarne tygodnie – wiersz o spostrzeżeniu banalnym, takim, jakiego może dokonać tylko autentyczny poeta odbierający świat jako poezję, wiersz o skrzypiącej desce na klatce schodowej (!) – groźnym memento zapowiedzi rzeczy nieodgadnionych i strasznych zarazem. Wielokrotnie natrafiałem na takie deski i stopnie, wielokrotnie je słyszałem, ale nigdy do mnie nie przemówiły. Święty Franciszek rozmawiał z wróblami. Świetlicki posiadł dar rozmawiania ze zwykłą deską na schodach – a ta rozmowa staje się przesłaniem dla bliźnich, przesłaniem prawie jak z Apokalipsy św. Jana Apostoła.
Tak więc drugi już raz współczesny polski poeta zakpił sobie z wielkości i potęgi Nike. Chcieli mieć swojego poetę? Nie udało się. Za to udało się z innym finalistą Nike 2014 – Szymonem Słomczyńskim i jego tomikiem Nadjeżdża. Ten tom nabyłem bez problemu w tejże księgarni PWN z wysokim rabatem. Recenzenci wydawnictwa Biura Literackiego z Wrocławia zapewniają Czytelników, że to wyjątkowo gęsty (!) tomik, pełen… itd. itp. A „Pani” pisze, iż Słomczyński osiągnął skrupulatne zrytmizowanie, brzmieniowe wycyzelowanie tekstów. Ze sceny BUW aktor czyta Wysokie obroty Słomczyńskiego: Tatiana wyciera usta rękawem lekkiej, cekinowej bluzki, Byłeś dziś jej dziesiątym, a teraz znów będziesz pierwszy. Itd. itp. Istnieje pewna subtelna różnica w obscenach uwiecznionych przez Artura Rimbauda w Sezonie w piekle i luminacji, przez Rafała Wojaczka czy zdobywcę Nike 2009 – Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, a strofkami Szymona Słomczyńskiego, tą różnicą jest wrażliwość w odbiorze świata. Teksty Słomczyńskiego bardzo przypominają filmiki rajdowca Froga wrzucone na YouTube. Autor jest też zachwycony swoim słowotokiem (połowa wyrazów jest zbędna), jak też stał się pierwszym piszącym strofki, który STABLOIDYZOWAŁ wiersze! Autor ma 26 lat, może powinien zająć się pisaniem kryminałów jak jego dziadek Maciej Słomczyński? Może w dziale sportowym „GW” by się odnalazł?
W tym miejscu interwencja Włodzimierza Majakowskiego byłaby nieunikniona: Kto tam znów idzie prawą? Lewa! Lewa! Lewa! Na szczęście Krótki kurs historii WKP(b) mamy już za sobą, Josif Wissarionowicz, nie bacząc na obowiązki wobec nas, nie dożył do 1973 roku (z wszystkimi tego faktu konsekwencjami)! Na szczęście powstała „Fronda” i mogę w niej pisać krytyczne teksty o salonie, a nawet negować „treści jedynie słuszne”, tradycyjnie nagradzane przez środowisko „GW”.
Tekst pochodzi z kwartalnika “Fronda Lux”, nr 73.