Charlie Chaplin żegna się z erą kina niemego po to, by na nowo odrodzić się kilka dekad później we Włoszech. Tym razem w ciele Gelsominy z La Strady Federica Felliniego.
Zbigniew Benedyktowicz w Elementarzu tożsamości podejmuję polemikę z Aleksandrem Jackiewiczem, na nowo stawiając fundamentalne pytania dotyczące La Strady Federica Felliniego – jednego z najważniejszych obrazów w historii kinematografii. Trudno nie zgodzić się z autorem, który Charliego Chaplina odnajduje w Gelsominie, towarzyszce Zampano, granej przez żonę Felliniego – Giuliettcie Masinie (aktorka pojawia się prawie we wszystkich filmach reżysera).
Ten kto choć raz zobaczy Gelsominę na ekranie, szybko nie zapomni wyrazu jej twarzy. Tej charakterystycznej, wzorowanej na Chaplinie mimiki, nie da się nie pokochać od pierwszych kadrów filmu. Uwagę zwraca także śmieszny chód, jasna cera, mocno zarysowane usta i duże oczy wpatrzone w widza. A w środku?
Chaplin i Gelsomina są dziećmi schowanymi w ciałach dorosłych, to romantyczni bohaterowie zawieszeni pomiędzy rzeczywistością, a niebytem. Mimo, że Chaplin w Brzdącu odgrywa rolę starszego opiekuna kilkuletniego chłopca, w środku sam jest bezbronnym dzieckiem, mało odpornym na zło tego świata. Podobnie jest z Gelsominą – dorosłą kobietą, która sprawia wrażenie zupełnie nieprzystosowanej do rzeczywistości. Od kiedy zostaje cyrkową towarzyszką Zampano, teatr staje się jej całym życiem, któremu poświęca się bez reszty.
Zarówno Gelsomina, jak i Chaplin to postacie wyjątkowe i symboliczne. Wszystkie bodźce ze świata zewnętrznego odbierają ze zdwojoną siłą. Dostrzegają szczęście w małych rzeczach: słońcu, szumie lasu, kwiatach na polu.
Benedyktowicz w swoich rozważaniach nie bez powodu przytacza fragment eseju Jackiewicza: „<La Strada> zdaje się mówić: oto Charlie przymierzony do współczesnego życia, do współczesnej sztuki, do współczesnej filozofii. Oto macie swego lirycznego trampa na włoskim gościńcu połowy XX wieku!”
Zarówno Chaplin w Gorączce złota czy Charliem włóczędze i Cyrku, jak i Gelsomina w La Stradzie prowadzą życie włóczęgi. Oboje gonią za szczęściem, którego nie udaje im się złapać. Gelsomina zamieszkuje z Zampano w ciągle przemieszczającym się pojeździe. Ich zadaniem jest rozśmieszanie ludzi – obwoźny teatr ma wprowadzać odrobinę nadziei w smutne życie mieszkańców wsi. Tą metaforą Fellini zdaje się poruszać odwieczny problem artystów: stylu życia i roli społecznej, jaką przypada im odgrywać.
U Felliniego Gelsomina nie jest już tylko kobietą, ale ponadczasowym symbolem, podobnie jak Chaplin, który śmiejąc się opowiada o ludzkich tragediach i traumach. Być może dlatego już w pierwszych kadrach La Strady, gdy Zampano przyjeżdża do wioski, by wykupić Gelsominę, zadaje pytanie: „Co za śmieszna buzia… czy ktoś ci już powiedział, że jesteś podobna do karczocha? Zastanawiam się, czy ty w ogóle jesteś kobietą”.
Jak trafnie zauważa Benedyktowicz, Fellini w La Stradzie zawarł obraz życia artystów skazanych na wieczną tułaczkę: „<La Strada>, opowieść o artystach wędrownych, szczególnie oglądana dziś na tle rozrywki, którą nas karmi współczesne kino – ta <sztuka uboga>, wyprowadza nas na przedmieścia, dzieje się na uboczu, z dala od głównej drogi, od centrum, od głównego nurtu, rynku-jarmarku, którym wabi nas współczesna sztuka i to, co u niej dziś w cenie. W <La Stradzie> Fellini wyprowadza nas na ubocze, by pokazać, że <coś w końcu dzieje się naprawdę>”.
JW
Zbigniew Benedyktowicz, Elementarz tożsamości, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.