Śmierć na diamentowej górze – recenzja

Religie orientu od lat fascynowały poszukiwaczy duchowości. Zanim wszelkiej maści „guru” zagościli na stale w popkulturze, ezoteryczne przekazy Tybetu czy Indii trafiały do zachodnich odbiorców w mocno zniekształconej, ale niezwykle ponętnej formie poprzez nauki zachodnich okultystów jak Helena Bławatska (1831-1891) i jej system zwany teozofią czy Aleister Crowley (1875-1947) i jego Thelema.

Zbliżenie filozofii Wschodu do świata zachodniego trwa zresztą po dziś dzień, jednak ma ono obecnie zdecydowanie odmienny charakter niż w latach 30. czy 60. poprzedniego stulecia. Wówczas nauki te były deformowane przez naiwną i płytką fascynacją orientem splecioną z bezrefleksyjnym zażywaniem psychodelików. Dziś istnieją już na Zachodzie potężne, świadome ośrodki nauk buddyjskich czy indyjskich z wykwalifikowanymi nauczycielami, a ich społeczności religijne mocno i trwale osiadły w europejskim pejzażu kulturowo-religijnym.

Inne teksty z miesięcznika Lux 3/4 Okultystyczne Totalitaryzmy

Z nieskrywaną satysfakcją przystąpiłem zatem do lektury pracy Scotta Carneya Śmierć na diamentowej górze. Amerykańska droga do oświecenia Wydawnictwa Czarne, którego to „seria amerykańska” (do niej należy również wzmiankowana pozycja) przyzwyczaiła mnie już do wysokiego poziomu. Tak jest i w tym przypadku. W publikacji Carneya mamy do czynienia z gruntownie udokumentowanym śledztwem prowadzonym przez zaangażowanego w środowiska amerykańskiego buddyzmu reportera, poszukującego odpowiedzi na fascynujące pytania: Co pcha ludzi do chęci zmiany własnej świadomości? Czym są techniki medytacyjne i czy mogą być one niebezpieczne? Dlaczego wielu „guru” oferujących swym uczniom urzeczywistnienie prawdziwej natury umysłu ma tak poważne problemy z własnym „ja”?

Na wszystkie te pytania wnikliwy odbiorca uzyska satysfakcjonujące odpowiedzi. Nie będą one jednak ani łatwe, ani jednoznaczne. Autor prowadzi czytelnika niesłychanie krętą ścieżką poprzez zakamarki ludzkiego umysłu, jego słabości, a zarazem niebywałe możliwości. Pokazuje, jak wiele wyrzeczeń (zadając równocześnie pytanie: czy aby koniecznych?) jest w stanie znieść człowiek, by uzyskać oświecenie, które balansuje przecież na granicy hipokryzji – sprowadza się często do chęci udowodnienia za wszelką cenę, jak mocno się medytuje, pości i poddaje ekstremalnym formom odosobnienia. Czy nie jest to jedynie kolejna sposobność do pokazania wielkości ludzkiego ego, z którym walkę powinni przecież podejmować buddyści?

Opisy odmiennych stanów świadomości, rytuałów czy odczuć, jakie one wywołują, ocierają się u Carneya o perfekcję. Nie pamiętam równie ciekawej pozycji łączącej w sobie tak wiele aspektów narracji. Sama ezoteryka nauk buddyjskich to kopalnia procesów przeobrażania głębi istnienia – cóż dopiero, gdy dodać do tego charyzmatycznego nauczyciela, równie charyzmatyczną nauczycielkę, seks tantryczny i odmienne stany świadomości. Ta książka to iście wybuchowa mieszanka!

Zbigniew Łagosz

Tekst pochodzi z miesięcznika Lux nr 3/4. Dostępny tutaj.