Smoleńsk – żałoba undergroundowa

Przestańcie już płakać, dziewczyny, jesteście takie rozmazane, użyjcie mleczka i nałóżcie nowy make up. Ile można?! Trzeba iść do przodu! Przecież już Perykles mówił, że żałoba dla demokracji jest niebezpieczna.

Gazeta Wyborcza w niedzielę 10 kwietnia 2016 przypomniała publikację Andrzeja Ledera “Żałoba jest mordercza dla demokracji. Czego uczy Perykles?”, która pierwotnie ukazała się w Przeglądzie Politycznym (w 2010 roku). A więc Perykles – tłumaczony przez filozofa kultury i psychoterapeutę Ledera – twierdzi, że żałoba, jak potężna fala, wszystko zatapia. Choć jej przeżycie jest niezbędne do poradzenia sobie ze śmiercią, to jednak – gdy trwa za długo i gdy przechodzi ze sfery prywatnej do publicznej – niebezpiecznie mutuje. W jaki sposób? Dochodzi do uświęcenia umarłych. Wyniesienie ofiar na ołtarze jest zaprzeczeniem utraty, a chęć usprawiedliwienia (uracjonalnienia) śmierci niewinnej (niewinność jest warunkiem uświęcenia) powoduje gniew. Ktoś musi przecież odpowiadać za utratę. A jak odpowiada, to wiadomo co! Leder dołącza Smoleńsk do długiego ogonka polskich dat żałobnych (rozbiory, powstanie warszawskie, obławy NKWD, Gdańsk ’70 itd.) i pokazuje, że żałoba to jedyne spoiwo łączące nas jako wspólnotę. Że nasz patriotyzm jest żałobny, że jesteśmy gniewni i nie potrafimy pójść do przodu.

W czasie, kiedy Leder pisał tekst – kilka miesięcy po katastrofie – wpisywanie Smoleńska w ten model niekonstruktywnego patriotyzmu miał być może rację bytu. Przewidywanie, że utkniemy w żałobie smoleńskiej, było mainstreamowe i lemingowate co do swej natury, ale wyrażało troskę autora o stan państwa. Nie da się przecież ukryć, że dbałość o sferę symboliczną wiąże się często z zaniedbaniem teraźniejszości, bo łatwiej jest przecież perorować na wiecu niż ulepszać mechanizmy funkcjonowania instytucji. Że skupianie się na budowaniu wspólnoty wokół Smoleńska nie wpływa na większe bezpieczeństwo prezydenta (tego czy innego) i na to, że mu się zmienia regularnie opony w jego super bezpiecznej beemie.

Przedruk tego artykułu dzisiaj, po sześciu latach od katastrofy – wydawać by się mogło – będzie strzałem w dziesiątkę. Autor trafnie wykoncypował, ba, nawet przewidział, a teraz wszystko sprawdza się co do joty. Jest uświęcenie, upolityczniony gniew i wciąż trwająca żałoba. Jedyne co trzeba zrobić, to odpowiedzieć na wezwanie: przestańcie już płakać! Dziewczyny, jesteście takie rozmazane, użyjcie mleczka i nałóżcie nowy make up. Ile można?! Trzeba iść do przodu! Przecież już Perykles mówił, że żałoba dla demokracji jest niebezpieczna.

Leder (i Perykles) pewnie mieliby rację, gdyby żałoba smoleńska przeszła prawilnie, oficjalnie, po bożemu. Ale do tej pory w Polsce panowała żałoba undergroundowa – nieoficjalna. Bo oficjalnie to raczej można było się śmiać i robić happeningi uderzające w mit, który nie zdążył się nawet ukonstytuować (nie mówiąc już o okrzepnięciu), a nie leczyć rany po tak dużej stracie. Zaczęło się nieśmiało od uprzątnięcia zniczy z Krakowskiego Przedmieścia. Aktem założycielskim tego wyrugowania Smoleńska z oficjalności było zaś zabranie krzyża sprzed Pałacu. To w jakiejś mierze usankcjonowało dalsze jazdy wioskowych głupków: sikanie na znicze, rzucanie słoikami z gównem, budowanie krzyża z puszek Lecha, wywieszanie przed Wawelem reklamy zimnego Lecha (Kampania Piwowarska), hit “Po trupach do celu” Wojewódzkiego i Figurskiego. Te oficjalno-nieoficjalne akty nie pozwoliły na uspokojenie fali żałobnej. Raczej ją wzmagały.

Pierwszy raz od katastrofy smoleńskiej na uroczystościach przed Pałacem Prezydenckim pojawił się prezydent RP. Poprzedni pierwszy obywatel unikał 10 kwietnia jak ognia, a premier Donald Tusk dawał w tym czasie dyla do Nigerii – bo przecież szalenie ważne spotkanie z najważniejszym polskim sojusznikiem… Obecność prezydenta Dudy i wojskowej asysty honorowej wyciągnęły żałobników z undergroundu. Wreszcie.

Dowodem na to jest także przemówienie prezydenta. Nie mówił jak partyzant, jak osaczony w twierdzy obrońca. Nie był w zbroi, był w garniaku i mówił, jak jest. Do wszystkich Polaków. Apelował o wybaczenie, o puszczenie w niepamięć tego sikania na znicze. Wziął odpowiedzialność nie tylko za swoich ziomków, ale za cały naród. Tak to się powinno robić. Warunek jest tylko jeden – trzeba wyjść z podziemia. Oficjalne, a nie pokątne przepracowanie straty, może przynieść dobre rezultaty. O tym było także kazanie księdza Pawlukiewicza. Znajdźmy sens w tej śmierci, przebaczmy, co jest do przebaczenia i nałóżmy nowy make up.

Magdalena Osińska – sekretarz redakcji Frondy LUX

PS Mimo “uoficjalnienia” obchodów, muzyka nadal bardzo undergroundowa. Podziemna. Denna. Pół kilo mułu. A wystarczyłoby Kaczmarskiego puścić!