Czy Europa to przedmurze cywilizowanego świata? Dlaczego mamy zbawiać świat? Gdzie leży granica naszej powinności? Czy Polska ma jakieś długi do spłacenia? To naprawdę świetny czas i na filozoficzny namysł, i racjonalną analizę
Z uchodźcami mamy sytuację wymarzoną. Swoje dziurawe pontony zostawiają nie nad Bałtykiem, ale nad Morzem Śródziemnym. Forsują przejście w Roeszke, a nie w Dorohusku. Podszczypują niewiasty w niemieckiej Kolonii, a nie na Lubelszczyźnie, wzruszające historie opowiadają dziennikarzom w Atenach, a nie w Warszawie. Mamy czas, którego nie mają Węgrzy, Włosi, Niemcy. U nas uchodźców z krajów afrykańskich nie ma. Jest ich widmo, jakaś przydzielona liczba, która może się zmaterializuje, a może nie. Jest presja Unii, ale na razie tylko „na sucho”, tak pro forma, bo lubią nas czasem zdyscyplinować. Można powiedzieć, że jesteśmy w komfortowej sytuacji: w niektórych państwach europejskich sceny jak z apokalipsy, na naszych ulicach co najwyżej licytacja na patriotyzm z KOD-owcami. Widzimy skutki określonych zachowań, błędy, wypaczenia i dobre mechanizmy – widzimy, do czego doprowadziło wiele gestów i decyzji Angeli Merkel, a do czego Viktora Orbána. Mamy czas, żeby pomyśleć o losie Europy, o naturze islamu, o stanie starego kontynentu, ale także o miejscach noclegowych dla ewentualnych przybyszów, o przystosowaniu szkół do przyjęcia dzieci, które z polskiego znają tylko wyrażenie „którędy do Reichu?”. Czy Europa to przedmurze cywilizowanego świata? Dlaczego mamy zbawiać świat? Gdzie leży granica naszej powinności? Czy Polska ma jakieś długi do spłacenia? To naprawdę świetny czas i na filozoficzny namysł, i racjonalną analizę.
Ale nie, w sumie nie, po co to wszystko – przecież mądry i dobry nie przetłumaczy głupiemu i złemu, który w dodatku strzela do uchodźców ze statku Frontexu.
Raj taki racjonalny
Wyobraź sobie, że nie ma nieba, ani piekła. Nie ma państw, ludzie żyją sobie z dnia na dzień, nie ma wojen, ani niczego, za co można by zabijać. Nie ma religii, własności, chciwości. Głodu też nie ma. Jest za to braterstwo. Możesz sobie mówić, że jestem marzycielem, ale jestem tylko jednym z wielu. Mam nadzieję, że Ty również do nas dołączysz, a wtedy świat stanie się jednością. Tak sobie na chybcika przetłumaczyłam słowa piosenki legendarnego Johna. Nie zrobiłabym tego, gdyby nie Agnieszka Kołakowska, która w jednym ze swoich esejów, w tomie Wojny kultur i inne wojny, za punkt rozmyślań o dzisiejszej poprawności politycznej obrała właśnie ten utwór. Lennon w tej głupiutkiej, prościutkiej piosence pokazuje coś na kształt ziemskiego raju, o którym marzy… kto właściwie? Lewica? Nowa lewica? Mainstream? Na pewno ci, którzy na gruzach postmodernistycznego świata próbują stworzyć nowy świat. Nowy wspaniały świat.
Język miłości, czyli o politpoprawności
Poprawność polityczna ma wiele wspólnego z nowomową, tą w rozumieniu całkiem klasycznym, którą opisał Michał Głowiński. Głowiński określił nowomowę jako quasi-język, który ma tendencje uniwersalistyczne (chce wejść w każdy zakamarek ludzkiej mowy) i którego cechą podstawową jest narzucanie znakowi językowemu wyrazistej oceny. Ocena ta jest z natury swej zmienna (zależy od mądrości etapu), ale stanowi najważniejszy komponent wypowiedzi. Nie ważne zatem, co dane słowo oznacza (jego znaczenie może być niejasne, zmienne, migotliwe – jak powiedziałby Derrida), ważne natomiast, jak ma się je rozumieć i oceniać. Poza tym narzucana wartość jest nie do podważenia, nie może ulec zakwestionowaniu, nie stanowi przedmiotu dyskusji, jest – już na tym poziomie [doprecyzowałabym: w chwili użycia] – ustabilizowana.
Poprawność polityczna to z jednej strony unikanie negatywnych opinii o konkretnych, chronionych grupach osób (mniejszości narodowe, seksualne, religijne, kobiety), a więc autocenzura, z drugiej zaś posługiwanie się właśnie takimi ustabilizowanymi wartościami. Przymiotnik „prawicowy” znaczy zły – nie trzeba nawet tego tłumaczyć, dopowiadać, bo cały ocenny ładunek przyrósł już do tego słowa dawno. Nad znaczeniem (w które wpisuje się przecież ogromna tradycja myśli konserwatywnej, narodowej, patriotycznej etc.) góruje wartość. Oczywiście negatywna. O mediach prawicowych wiadomo, że są nieobiektywne, o publicystach prawicowych – że są nienormalni. Partie prawicowe są populistyczne i groźne. Prawicowość to ciemnota. Nawet konserwatywni internetowi hejterzy w tej kwestii są bardziej uczciwi od tych, którzy mówią nowomową – kiedy chcą negatywnie wyrazić się o polskiej lewicy, mówią „lewak” (okraszając to określenie wieloma soczystymi epitetami, takimi jak jebany, jebany w dupę, jebnięty etc.). Lewak to skrajny, lewicowy typ. Takie jest znaczenie tego słowa (patrz: definicja PWN-u). Przymiotnik „lewicowy” jest sam w sobie neutralny i oznacza określone poglądy; żeby komuś werbalnie przyłożyć, trzeba posłużyć się wyrazem specjalnie na tę okazję stworzonym. Przymiotnik „prawicowy” nie jest neutralny i oznacza pewnego rodzaju poglądową niestosowność (a nawet naganność). Tu właśnie uwidacznia się ta podstawowa różnica między zwykłą mową (choćby nawet bardzo chamską i wulgarną) a nowomową.
Poprawność polityczna posługuje się także manipulacją – określając pewne zjawiska fałszywie. Na przykład ktoś, kto dostrzega niezaprzeczalny związek islamu z terroryzmem, a w niekontrolowanej fali muzułmanów widzi zagrożenie dla stabilności regionu, jest islamofobem. Żeby była jasność – nie chodzi o ocenę, do której każdy ma prawo. To nie jest jakieś tam rozpoznanie rzeczywistości, z którym się nie zgadzam. To celowe posługiwanie się słowem na wyrost, żeby zdezawuować czyjeś poglądy. To właśnie stanowi istotę manipulacji. Tak ujmowana poprawność polityczna wali pałą po łbie wszystkich, którzy choć trochę odbiegają od przyjętej linii i mają wątpliwości. Choć muszę przyznać, że jest to domena również co bardziej krzykliwej prawicy. Inflacja pojęć – taki termin podchwyciły ostatnio mądre głowy.
Głowiński pisze o tym, że nowomowa „nie jest dziedziną wolności także dla tych, którzy ją praktykują”, a przecież – łatwo to dostrzec – pochodzi od władzy, dystrybutorów wolności. Podobnie jest ze środowiskami politpoprawności. Niby też nadają ton, kreują go i wymuszają na innych określony styl, ale jednak poddają się autocenzurze. Prowadzi ona do pominięcia podstawowych, ale niewygodnych faktów i eksponowaniu tych, które są „właściwe”. W kręgach tych świat staje się więc czarno-biały. Rzecz dotyczy zwłaszcza kwestii uchodźców. Tutaj role są podzielone – przybysze są zawsze godni współczucia, ci zaś, którzy próbują usystematyzować ich przepływ (jak na przykład Orban), są wcieleniem podłości i małości ludzkiej. Skoro więc istnieje taki podział, warunkujący postrzeganie świata, oczywiste jest, że wpływa to na mówienie o rzeczywistości. Ci, którzy mówią – posługują się przede wszystkim językiem miłości. Autocenzura (pewnie nawet nieuświadomiona), która zabrania dostrzegania oczywistych faktów, w złym świetle stawiających imigrantów, wymusza więc posługiwanie się językiem miłości. Skoro nie widzę złego, widzę samo dobro, a więc o nim będę mówił. Tam, gdzie pojawia się miłość, musi znaleźć się nienawiść. Naturalnym rewersem poprawnościowego języka miłości jest język nienawiści. Tak więc ustawiona jest debata o kryzysie imigracyjnym – jedni są dobrzy i mądrzy (bo mądrość z dobroci wypływa), i takim językiem się posługują, drudzy – źli i głupi, szerzący mowę nienawiści.
Magda Osińska
Przeczytałeś właśnie 30% treści artykułu. Chcij więcej! Całość jest dostępna w 78 nr kwartalnika „Fronda Lux”. Zobacz SPIS TREŚCI. Numer pisma można kupić TUTAJ.
Dla studentów mamy specjalną ofertę: “Fronda Lux” tylko za 10 zł. Wystarczy przesłać skan legitymacji studenckiej. Więcej informacji na ten temat znajdziecie TUTAJ.