Szedłem sobie z kanapką, w głowie miałem szum przejścia podziemnego i smak tuńczyka z serem. I kiedy tak szedłem i czyściłem kurtkę z sosu, usłyszałem: – Tu, w Warszawie – krzyczał aktywista UNICEF naprzeciw Metro Centrum. – Tu pod tym naszym symbolem wolności, pod Pałacem Kultury…
Biedny chłopak, pomyślałem. Ale z każdym krokiem i z każdym kęsem tuńczyka gromadziłem przemyślenia. Nie on – młody, wykształcony i z dużego miasta – jest przecież winny temu, że pałac Stalina kojarzy z symbolem wolności. On także, mówiąc, że to symbol wolności, wcale nie myśli o stalinizmie. Czy w ogóle zna to słowo? Czy budzi ono w nim jakiekolwiek odczucia? Czy myślał o tym kiedykolwiek? Pewnie nie. I zapewne Pałac Kultury jest dla niego rzeczywiście symbolem wolności – bo wielki, bo w centrum i coś trzeba myśleć. A Nowym Yorku jest Statua Wolności – symbol wolności, więc i u nas pewnie tak jest. Podobnie ma się z Wieżą Eiffla, Bramą Brandenburską i z Kremlem.
Ze wszystkim tak jest, bo wszystko jest symbolem wolności. Innych przecież nie ma.
Mateusz Matyszkowicz
Tekst został pierwotnie opublikowany w portalu Teologiapolityczna.pl.