11 kwietnia 1990 r. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej podjął decyzję o likwidacji jednej z wielu opresyjnych instytucji komunistycznego państwa – Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk. Zakończyło to, przynajmniej formalnie, długie dzieje cenzury w Polsce. Trzeba bowiem pamiętać, że kontrola myśli i przekonań została przez polskich komunistów zapoczątkowana już w 1943 r. i trwała, z różną intensywnością przez cały okres Polski Ludowej.
Początki
Co ciekawa weryfikacja dotknęła najpierw 1 Dywizję Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Cenzorzy dbali o to, żeby np. listy, pisane przez żołnierzy do swoich bliskich nie zawierały nieprawomyślnych, z punktu widzenia komunistów, opinii czy przemyśleń. W kolejnych latach postarano się jednak, żeby kontrola, nie tylko korespondencji objęła całą, zajętą przez siły sowieckie Polskę.
W 1944 r. utworzony w ramach Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego Resort Informacji i Propagandy przygotował dość liberalny projekt cenzury. Pomysł łagodnej kontroli nie został jednak zaakceptowany ani przez samego Józefa Stalina, ani przez ważnych i wpływowych polskich działaczy komunistycznych, jak choćby Jakuba Bermana. Z tego powodu jesienią 1944 r. RIiP zaczęli „doradzać” dwaj „spece” z sowieckiego Głównego Urzędu Ochrony Tajemnicy Państwowej i Prasy tzw. Gławlitu. Ludzie ci bardzo ostro skrytykowali pomysł na cenzurę zaproponowany przez RIiP, a swoje spostrzeżenia wysłali do Moskwy. Tam zapoznał się z nimi Stalin.
W związku z tą krytyką 19 stycznia 1945 r. utworzono Centralne Biuro Kontroli Prasy, które zostało podporządkowane Stanisławowi Radkiewiczowi, czyli szefowi… bezpieki. W kolejnych miesiącach CBKP zostało przekształcone w Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, a w 1981 r. w Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk.
Co istotne, jak zauważył Zbigniew Romek, w dokumencie powołującym oficjalnie do życia GUKPPiW zapisano absurdalne, a zarazem ogólnikowe sformułowania, poprzez które każdy tekst można było zakwalifikować jako niecenzuralny. Chodziło bowiem o to, aby w Polsce Ludowej mogły, a w zasadzie powinny ukazywać się tylko i wyłącznie te artykuły, książki, opracowania, widowiska, ale również programy koncertów, ogłoszenia handlowe, a nawet nekrologi, które nie godziły w komunistyczny paradygmat. Z tego powodu cenzorzy otrzymywali konkretne wytyczne, dotyczące „czyszczenia” kontrolowanych materiałów.
Cenzorskie idee
Wobec powyższego, pomimo zmieniających się w Polskiej Partii Robotniczej, a następnie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej trendów, pracownicy cenzury zawsze byli na bieżąco z zapatrywaniami i opiniami partyjnej wierchuszki. Wiedzieli oni doskonale, kiedy uderzyć w niewygodnych dla władzy profesorów, reżyserów, studentów, a potem Żydów czy też opozycjonistów spod znaku „Solidarności” itd.
Na przykład w 1976 r. przygotowano specjalne listy osób, o których można było pisać bez większych przeszkód, czy też takich, o których należało zapomnieć, a najlepiej wymazać z rzeczywistości. Na przykład prof. Leszek Kołakowski znalazł się w grupie profesorów, co do których wydano następujące wytyczne: „W prasie, radio i TV nie należy dopuszczać do eksponowania nazwisk bądź podkreślenia w sensie pozytywnym dorobku naukowego”. Leopolda Tyrmanda zakwalifikowano do grupy, wobec której przyjęto „zasadę eliminowania […] nazwisk oraz wzmianek o ich twórczości z prasy, radio i TV i publikacji nieperiodycznych, niemających charakteru naukowego. Nie dotyczy to publikacji ściśle naukowych, omówieni krytycznych, bibliografii, indeksów i wykazów nazwisk […]”. Zniknąć z peerelowskich mediów mieli całkowicie m.in. Adam Ciołkosz, Jerzy Giedroyć, Gustaw Herling-Grudziński, Stefan Korboński i inni. Co ciekawe dość zróżnicowanie można było podchodzić choćby do Marka Hłaski czy Władysława Pobóg-Malinowskiego. Wyżej wymienione nazwiska można było umieszczać np. w pracach naukowych, ale nie należało „dopuszczać do przecenienia twórczości ww. osób bądź przedstawiania ich w zbyt pochlebnym świetle”.
Oczywiście żaden autor, który chciał cokolwiek opublikować, nie mógł napisać niczego niestosownego, z punktu widzenia ówczesnych władz, na temat Związku Sowieckiego czy też najwyższych władz państwowych i instytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Ba! Zdjęcia I sekretarzy KC PPR/PZPR, a także członków tego gremium musiały przejść przez specjalne sito.
Ponadto cenzorzy niemal zawsze (a może zawsze), stosowali inną generalną zasadę: „Lepiej więcej dwie zbędne [ingerencje], jak jedno przeoczenie niedopuszczalne”. Co więcej „czyścili” oni dosłownie wszystko, co miało się ukazać. Tym samym czytelnik, sięgający po wydawane wtenczas tytuły prasowe nie miał zazwyczaj pojęcia, że przeglądał teksty, które zostały poddane solidnej ideologicznej obróbce, przez odpowiednio do tego powołany urząd. Tomasz Strzyżewski, autor monumentalnej „Wielkiej księgi cenzury w PRL”, a jednocześnie pracownik GUKPiW wspominał we wstępie do tego dzieła: „Mimo, że przed trafieniem do GUKPPiW zdawałem sobie sprawę, czym jest cenzura, to jednak – wzorem większości społeczeństwa spoza elit peerelowskiej władzy – nie miałem pojęcia o istnieniu jej instytucjonalnej nadbudówki. Nieznana mi wcześniej nazwa tego urzędu w żaden sposób do cenzury nie nawiązywała. Nie może to jednak dziwić, skoro wszelkie informacje o jego cenzorskiej działalności były strzeżone cenzorską tajemnicą”. Podobnych do Strzyżewskiego było wielu.
Tym autorom, którzy jednak nie chcieli się podporządkować „rzucano pod nogi kłody”, „poprawiając” tekst w taki sposób, że twórca rezygnował z publikacji, a tym samym nie otrzymywał honorarium. Ci natomiast, którzy ulegli cenzurze musieli przełknąć komunistyczne upokorzenie i wypuścić tekst z pokracznymi stwierdzeniami.
Dąbrowska, Nałkowska, Wajda i inni
Jak stwierdziłem wcześniej, cenzura w Polsce Ludowej musiała dotknąć każdego twórcę, który próbował coś stworzyć i wyrazić. Nic zatem dziwnego, że na widelcu GUKPPiW znaleźli się np. mierni i nic nieznaczący autorzy, ale również osoby wybitne. Byli wśród nich pisarze, reżyserzy, ale także historycy.
Ci ostatni, szczególnie po 1948 r. mogli tylko pomarzyć o naukowej wolności. Zresztą pamiętać należy, że temat polskiej historii był bardzo mocno pilnowany przez cenzorów. Kontrola ta dotykała jednak nie tylko zawodowych badaczy, którzy próbowali jakoś omijać narzucone, często idiotyczne kontrolne zalecenia. Wielu z nich albo zaczynało badać historię innych państw, albo też skupiało się np. na mediewistyce. Problem mieli ci rzetelni historycy, którzy starali się opisać dzieje najnowsze. Konia z rzędem temu, kto pokaże „legalny” z tamtych czasów tekst obrazujący prawdę o zbrodni katyńskiej…
Trudności mieli również pisarze poruszający tematy dotyczące polskiej historii. Wśród nich była choćby Maria Dąbrowska. W jej opowiadaniu pt. W piękny letni poranek nie puszczono fragmentu o cierpieniach zadanych przez Związek Sowiecki narodowi i państwu polskiemu. Czujne oko cenzury nie przegapiło także powieści Zofii Nałkowskiej pt. Węzły życia. Dzieło to pierwotnie miało mieć tylko jeden tom. Ostatecznie autorka została zmuszona, przez pracowników GUKPPiW do rozszerzenia powieści i jeszcze bardziej skrytykowała przedwojenne rządy obozu sanacyjnego.
Z cenzurą musiał się również zmierzyć Andrzej Wajda. W roku 1974 nakręcił on jedno ze swoich wiekopomnych dzieł, tj. „Ziemię obiecaną” na podstawie powieści Władysława Reymonta. Film oczywiście był oglądany przez „specjalistów” z Wydziału Pracy Ideowo-Wychowawczej KC PZPR. Ci natomiast próbowali wyłuskać z produkcji te elementy, które im były zgodne z ideologiczną busolą, ale również te, wobec których byli sceptyczni. Następnie przekuli je w uwagi, które zostały rozesłane do GUKPPiW. W konkluzji dokumentu napisano, że z punktu widzenia ideologicznego film był pożyteczny, ale dyskusję wokół niego należało czym prędzej wyciszyć, przede wszystkim ze względu na Wajdę, który jednak nie był ulubieńcem władzy.
Przykłady te są tylko kropelką w całym ogromnym cenzorskim morzu. Na opór ze strony rządowego „ministerstwa prawdy”, jak określano niekiedy GUKPPiW, natrafiali ci wybitni, ale także zwykli rzemieślnicy i twórcy kiepscy. Każdy z nich, jeżeli chciał tworzyć i publikować musiał ustąpić przed komunistyczną ideologią. Jeśli tego nie zrobił w drukarni, mogło np. nagle zabraknąć papieru. Był on bowiem przeznaczany na „ważniejsze” cele…