Rok 2018. Homo-ornaty w Irlandii, komunia dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych w Niemczech czy synody zapowiadające kapłaństwo kobiet i zniesienie celibatu. Rzeczywistość, w której zagrożone są najbardziej oczywiste artykuły wiary. Autorytet Tradycji i Pisma Świętego powoli przestaje być traktowany jako niewzruszalny drogowskaz. Jak doszło do tego, że ludzie, którzy odbierają tradycyjne kapłańskie wykształcenie, są prowodyrami najróżniejszych teologicznych skandali? Dlaczego internauta z forum dla fanów Mszy trydenckiej zdaje się na temat czystości Wiary wiedzieć więcej niż niejeden biskup? Co zrobić, by krnąbrni hierarchowie w końcu zaczęli słuchać Papieża i nie przekraczać ram wyznaczonych przez Pismo Święte i Tradycję?
Przez lata historia inkwizycji obrosła metrową legendą, i to w dodatku czarną. Oświeceniowa wyniosłość i świecka rzeczywistość wyrobiła w ludziach alergiczny odruch na samą wzmiankę o tej instytucji, uważając ją za synonim totalitarnej kontroli myśli i, przede wszystkim, za symbol wstecznictwa. Jak większość współczesnych legend, również ta o Świętej Inkwizycji powstała na przełomie XVIII i XIX wieku zaś potem swoje dodali do niej niechętni średniowieczu jako epoce komuniści. Nawet i teraz nie brakuje takich, którzy potrafią zagalopować się na stepie swojej kreatywności.
Herezje, jak zły brat bliźniak, narodziły się równolegle z chrześcijaństwem. W związku z tym Kościół katolicki przez stulecia posługiwał się rozmaitymi mechanizmami, które pomagały utrzymywać dyscyplinę wśród wiernych w rozrastającym się coraz bardziej organizmie. Było to tym trudniejsze, że katolicy na swojej drodze misyjnej spotykali przeróżne kultury, każda zaś posiadała odmienne uwarunkowanie cywilizacyjne. To powodowało wzrost niebezpieczeństwa zsynkretyzowania się religii i stanowiło tym samym dla chrześcijańskiej ekumeny istotne zagrożenie nie tylko z perspektywy sacrum, ale i profanum. Herezje wpływały bowiem bardzo negatywnie na stabilność polityczną państwa. Myli się ten, kto błędną nowinkę klasyfikuje jedynie jako zespół poglądów wyłącznie religijnych, niewypowiadający się w kwestiach ustroju państwowego i społecznego. A te poglądy były często zwyczajnie anarchistyczne, co w warunkach państw poplemiennych groziło ich rozsadzeniem. Przez pierwsze tysiąclecie Kościół starał się radzić sobie z tym zagrożeniem za pomocą soborów i synodów, które co jakiś czas herezjarchów i ich poglądy okładały anatemą. Był to jednak środek mocno spóźniony. Herezja potrafiła rozprzestrzeniać się bardzo szybko i zajmować wygodne miejsce w folklorze religijnym danego regionu, ekskomuniki zaś powodowały bolesne dla Kościoła i państwa schizmy. Tak właśnie skończył porażony monofizytyzmem Egipt, gdzie różnice poglądów na naturę Chrystusa okazały się tak istotnym punktem zapalnym, że z biegiem czasu uniemożliwiły skuteczne funkcjonowanie tej prowincji w Cesarstwie Bizantyńskim. W taki sposób religijna secesja, z dzisiejszej perspektywy nieznaczna, ułatwiła Arabom podbój starożytnego spichlerza Rzymu.
W XI wieku w zachodniej Europie powstał problem grupy wiernych, sprzeciwiających się nauce kościoła i panującemu porządkowi feudalnemu. Charyzmatyczni kaznodzieje skutecznie gromadzili wokół siebie wielu wiernych. Ruchy reformatorskie, na których czele stawali, często powstawały jako reakcja na nadużycia hierarchii kościelnej i faktyczną oziębłość religijną. Na cel brano przede wszystkim symonię, nepotyzm i wystawne życie hierarchów. Cały problem polegał na tym, że do tych zbożnych postulatów dodawano często swoje, niezbyt przemyślane poglądy teologiczne. Głosząc potrzebę wyzbycia się przez Kościół dóbr ziemskich i władzy świeckiej, herezjarchowie sami często stawali na czele buntów, które miały tę władzę obalić. To jest sylwetka Arnolda z Brescii. Mnicha, który zaczynał od walki z symonią, a skończył jako przywódca buntu ludowego w Rzymie, sprawując niemal dyktatorską władzę w Wiecznym Mieście. Powieszono go w 1055 roku. Kolejnym typem herezjarchy jest chłopski agitator, taki jak Eon z l’Etoile. Uważał się za Syna Bożego, do którego należy 1/3 świata (pozostałe 2/3 oddawał Bogu). Jego zwolennicy rekrutowali się z francuskiego chłopstwa a w przerwach między modlitwami na odludziu trudnili się łupieniem kościołów. W 1148 roku Eon stanął przed synodem w Reims, gdzie został uznany za chorego psychicznie i puszczony wolno. Jego „wierni” rozpierzchli się. Takich ludowych szaleńców i religijnych dyktatorów w średniowiecznej Europie było niemało. Póki problem dotyczył zwolenników konkretnych kaznodziejów, póty radziły sobie z tym synody i sądy biskupie. Sytuacja jednak stawał się groźna, gdy herezja przybierała formę instytucjonalną. Tak, jak w przypadku Katarów i Waldensów.
Kataryzm, jako sekta swoimi korzeniami sięgająca starożytnego manicheizmu, wyznawał dualizm. Świat widział jako pole nieustającej walki dobra ze złem. Katarzy wierzyli, że twórcą świata materialnego i wszystkiego, co z nim związane jest zły bóg. Z tego powodu odrzucali nie tylko małżeństwo, ale i samo rozmnażanie się. Twierdzili, że prokreacja, jako prowadząca do narodzin dziecka jest zła, bowiem jest środkiem rozszerzania materii. Odrzucenie seksualności dotyczyło także ich diety. Nie spożywali mięsa, jaj i serów, gdyż te jako pochodzące od zwierząt rozmnażających się płciowo były nieczyste. Największym triumfem woli katarskiej było endure – rytualne zagłodzenie się na śmierć. Mniej radykalni byli Waldensi. Teologicznie ich doktryna stanowiła o cztery stulecia starszy prototyp nauki Jana Kalwina, szczególnie niebezpieczne były jednak ich poglądy społeczne. Waldensi odrzucali wszelką władzę polityczną i podobnie jak Katarzy, zwalczali panujący porządek feudalny, przez co w oczach władców byli traktowani jak niebezpieczni anarchiści. Na takim materiale pracowali pierwsi inkwizytorzy.
Każdorazowym celem podejmowanych przez Kościół względem heretyków działań było przede wszystkim ich nawrócenie. Od starożytności wobec odstępców stosowano napomnienia, nakładano na nich pokuty, a w ostateczności ekskomunikę. Pierwszymi inkwizytorami byli biskupi, których praca w tym zakresie polegała w zasadzie na perswazji, mającej na celu nakłonienie heretyka do porzucenia herezji. Na tereny misyjne wysyłano charyzmatycznych kaznodziejów takich jak św. Bernard z Clairvaux, św. Dominik czy św. Antoni z Padwy, zwany „młotem na heretyków”. Organizowano liczne dysputy teologiczne z heretyckimi kapłanami, aby publicznie dowieść fałszywości ich nauczania. Spór wśród katolickich duchownych budziło natomiast to, jak należy postępować z zatwardziałymi, którzy odmawiają wyparcia się swoich błędów. Karać czy puścić wolno? Tego dylematu nie miała władza świecka, której najbardziej zależało na tłumieniu rewolucyjnych przekonań. Odpowiedzią na nieposłuszeństwo była kara śmierci. Heretyków własnoręcznie skazywali na śmierć między innymi Robert II Pobożny i Henryk III Salicki. W tym samym czasie wśród duchowieństwa przeważała opinia św. Bernarda z Clairvaux, że heretyków należy nawracać argumentami, nie siłą. Biskupi niejednokrotnie stawali się skutecznymi barierami chroniącymi osoby podejrzewane o herezje przed ludowymi samosądami lub arbitralnymi karami nakładanymi przez władców. Wymownie świadczy o tym fakt potępienia kary śmierci dla heretyków przez synod w Reims w 1148 roku oraz działanie samych papieży. Aleksander III wbrew woli króla Francji Ludwika VII ułaskawił heretyków schwytanych przez biskupa Reims, a Innocenty III nakazywał karanie odstępców jedynie wygnaniem i konfiskatą dóbr.
Bulla Ad abolendam wydana przez papieża Lucjusza III w 1184 roku określała sposób postępowania władzy duchownej z podejrzanymi o herezję. Na jej mocy inkwizytorem, czyli przeprowadzającym śledztwo, stawał się miejscowy biskup. W razie gdyby podejrzany okazał się heretykiem, obowiązkiem biskupa było perswazyjne wezwanie go do nawrócenia, a w wypadku odmowy przekazanie go trybunałom świeckim. Państwu z pomocą przyszło prawo rzymskie. Średniowieczni romaniści odkryli zapomniane kodeksy Teodozjusza i Justyniana, które wyznawanie herezji uznawały za zbrodnię obrazy majestatu czyli przestępstwo karaną śmiercią. Los heretyków był przesądzony. Uwypuklić należy fakt, że w kognicji sądów biskupich nie leżało wymierzenie kary śmierci, bulla Lucjusza III również milczy na jej temat.
Nowomianowany inkwizytor ogłaszał na samym początku tzw. czas łaski, w którego czasie wszyscy heretycy mogli bez narażenia się na uszczerbek pojednać się z kościołem. Nakładana wówczas pokuta polegała na obowiązku pielgrzymkowym, modlitwie lub jałmużnie. Po upływie czasu łaski wszczynano procedurę sądową. Polegała na skupieniu wszystkich funkcji procesowych (sędziego, prokuratora i obrońcy) w osobie inkwizytora i szybko stała się popularna również w świeckim sądownictwie karnym. Zadaniem sędziego było ustalenie stanu faktycznego na podstawie zeznań i racjonalnych dowodów. Materiał ten tworzyły zazwyczaj zeznania świadków, które mimo wszystko mogły być odparte, jeżeli za oskarżonego poręczyły dwie osoby o nienagannej reputacji. Sądy inkwizycyjne wprowadziły również prekursorski system ochrony świadków z obawy przed zemstą na nich. Świadkowie zeznawali anonimowo. Ciekawym środkiem obrony była „lista śmiertelnych wrogów”, którą mógł sporządzić oskarżony. Zeznania osób, których nazwiska znalazły się na tej liście nie był brane pod uwagę w wydawaniu wyroku. Podobnie było z zeznaniami z tortur. Były nieważne, jeżeli oskarżony nie powtórzył ich 24 godziny później, stojąc wolno przed trybunałem. Od XV wieku wprowadzono obowiązek posiadania obrońcy przez oskarżonego. Proces inkwizycyjny znacząco przyczynił się do ewolucji świeckiego procesu sądowego. Zawdzięczamy mu wprowadzenie prawa do obrońcy, w wymierzaniu kary uwzględnianie choroby psychicznej oraz, co najistotniejsze, odnowienie instancyjności sądów. Kary, które najczęściej nakładano, polegały na typowych aktach pokutnych. Galileusz, słynna ofiara Inkwizycji, został „skazany” na odmawianie raz w tygodniu siedmiu psalmów pokutnych przez okres trzech lat. Karą zupełnie wyjątkową była kara spalenia na stosie. Wynikała ona bezpośrednio z faktu przekazywania skazanego pod jurysdykcję sądów świeckich i związana była z ustawodawstwem cesarza Fryderyka II. „Wydajemy cię teraz sprawiedliwości świeckiej, błagamy jednak, by zechciała ona złagodzić swój wyrok i oszczędzić rozlewu krwi oraz niebezpieczeństwa śmierci” – taką formułę wypowiadał przewodniczący trybunału, kiedy proces okazał się nieskuteczny tj. oskarżony nie nawrócił się. Kara stosu miała zastosowanie co do osób, które trwale odmawiały podporządkowania się Kościołowi. Przez cały okres swojej działalności we trawionej katarską herezją Francji, inkwizycja heretyków skończyła się 41 wyrokami śmierci, 308 wyrokami więzienia i 136 nakazami noszenia krzyży. Osławiona inkwizycja hiszpańska w latach 1480-1820 doprowadziła na stos więcej, bo około 5000 osób, co stanowi ok. 3,5% wszystkich procesów w Hiszpanii. Liczbę ofiar inkwizycji od XIII do końca XVIII wieku, we wszystkich krajach, w których działała, szacuje się na kilkanaście tysięcy osób.
Komentarza wymaga kwestia polowań na czarownice. Tajemniczo brzmiący Malleus Maleficarum, czyli w tłumaczeniu „Młot na czarownice”. Słyszeliśmy o nim. To cieszące się złą reputacją dzieło niemieckiego inkwizytora Heinricha Kramera w niejednej internetowej dyskusji stanowi koronny dowód na „zbrodniczością” Kościoła katolickiego. W skrócie — książka ta była podręcznikiem dla inkwizytorów, traktowanym jako kompendium wiedzy o czarach i czarownicach. Dość powiedzieć, że uchodząca za najbardziej gorliwą (i niespodziewaną) inkwizycja hiszpańska w 1538 roku oficjalnie przestrzegała współbraci przed wiarą we wszystkie tezy Młota, a w XVII wieku zaprzestała instytucjonalnego ścigania czarownic.
Co się stało z inkwizycją? Gwoździem do trumny stały się dla niej absolutystyczne monarchie oświeceniowe, które w akcie supremacji władzy państwowej starały się ograniczyć wpływ Kościoła do minimum. Ostatnie uderzenie młota w ten gwóźdź stanowiła epoka napoleońska i rewolucje liberalne, które przyszły za nią. Inkwizycja hiszpańska przestała istnieć w roku 1820, portugalska zniknęła rok później. Najdłużej utrzymała się w Państwie Kościelnym, bo do 1860 roku, kiedy została zniesiona przez ministra sprawiedliwości Królestwa Sardynii i Piemontu. Z racji tego, że garibaldczycy samego Rzymu nie zajęli, inkwizycja miasta Rzymu przetrwała jako Kongregacja Rzymskiej i Powszechnej Inkwizycji. Papież Pius X w 1908 roku przekształcił ją w Święte Oficjum, a Paweł VI w dobrze nam znaną Kongregację Nauki Wiary. Tak więc inkwizycja pozostała z nami do dziś, choć pod zmienioną nazwą.
Namysłu wymaga z kolei dalsza jej działalność. Jak widać na przestrzeni ostatniego tysiąclecia Kościół katolicki zmagał się z mniejszymi lub większymi ruchami heretyckimi, które starał się zwalczać na różne sposoby. Metody, które podejmował, miały ścisły związek z czasami, w których były stosowane. Czy możemy powiedzieć, że inkwizycja była skuteczna? Z pewnością. Zagrożenie dla jedności wiary, w dobie utrudnionego przepływu informacji i ograniczonej wiedzy naukowej jest bardzo duże. Takie fanatyczne rewolty jak kataryzm mogły trwale wpłynąć na destabilizację Europy, a przede wszystkim kosztować niebo setki tysięcy dusz. Jedno jest pewne. Kongregacja Nauki Wiary w przeciwieństwie do Inkwizycji musi zmierzyć się z problemem o wiele istotniejszym. Problemem, który leży wewnątrz samego Kościoła.