Człowiek przyrasta do ziemi, w której stawiał swoje pierwsze kroki. Z jakiegoś powodu trawy, drzewa i rzeki, które mijał jako dziecko w drodze na niedzielną mszę, tak głęboko zapisują się w jego pamięci, że zyskują miano jedynych w swoim rodzaju. Stają się równoprawną częścią ciała – jak ręka albo noga
Osoba znajdująca się w swoim własnym kontekście tworzy zdrową tkankę, która integralnie wpisuje się w wielobarwną mozaikę składającą się z milionów ludzi w milionach własnych kontekstów. Próba przemalowania tego delikatnego pejzażu przez zewnętrzną siłę zawsze kończy się twardą i zdecydowaną reakcją. To, czy ta intymna sfera jest naruszana, czy może w spokoju obrastać mchem historii, pozwala określić, na jakim etapie znajduje się dana zbiorowość. Harmonijny rozwój czy tryby autodestrukcji? Wolne i różnorodne społeczeństwo wytwarza organiczne enklawy, które uzupełniając się, tworzą niepospolicie złożony organizm.
Pisanie o wydarzeniach, w których odegrane role są tak jaskrawe, jak w wojnach wandejskich, będzie wiało oklepanym frazesem. Najpierw napiszę o tym, że ta francuska prowincja była niewinna, a na dodatek wcale nie pogodziła się z rewolucją. Potem wspomnę o kolumnach piekielnych generała Turreau. Wyobraźnię czytelnika pobudzę barwnymi opisami krwawej łaźni, którą zgotowali Francuzi Francuzom… Teraz konserwatywnym czytelnikom otwiera się nóż w kieszeni (cholerne żabojady). Podsumowałbym statystyką – 120–600 tys. głów, niewinnych głów. Konserwatyzm: 1 – reszta świata: 0. Mimo wszystko odłożę na bok suche obliczenia, a zrobię to dlatego, że spojrzenie na Wandeę, lub choćby próba jej opisania jako kolejnej bezrefleksyjnej kroniki lat odległych, byłaby jej profanacją. Sprowadziłaby się do pominięcia najistotniejszego elementu – niewidocznego na pierwszy rzut oka pierwiastka goryczy, która narasta w nas, kiedy czytamy o tym oraz innych gwałtach na człowieczeństwie. Nagła pobudka. Człowiek z natury jest konserwatystą, dlatego zawsze napawa go przerażeniem fakt bezpowrotnego odebrania mu jego kontekstu. Szczególnie dobrze rozumiemy to my, Polacy, wychowani na literaturze tworzonej przez ludzi, którym odebrano bardzo wiele. Mickiewiczowskie Soplicowo jest niewyraźną próbą przywołania pięknego snu, który kiedyś się Polakom śnił, ale ktoś ich z niego wyrwał (a może Polacy Polakom…?). Mimo tej gwałtownej pobudki, mimo wszystko bardziej identyfikujemy się z nowogródzką stroną niż paryskim brukiem, który jest przecież punktem wyjścia do tego wielkiego wspomnienia w dwunastu księgach wierszem. Nasi bohaterowie wojenni zawsze będą dla nas młodymi, pełnymi werwy maturzystami i studentami, którym uśmiech nigdy nie schodził z ust – niezależnie od tego, czy zginęli w wieku Baczyńskiego, czy są jeszcze z nami. Jeden kontekst potrafi zdefiniować człowieka na całe życie…