Szymon Doliwa: NIEWIARA-POGAŃSTWO-NIHILIZM

Europa została zbudowana na bardzo złożonym fundamencie cywilizacyjnym. W organizmie starożytnego Imperium Romanum doszło do połączenia łacińskiej kultury życia społecznego, greckiej filozofii i judeochrześcijańskiej teologii. Ta pierwsza kondygnacja historii naszej europejskiej budowli skończyła się wraz z upadkiem Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Z ziemi podnieśli ten kaganiec Germanie, którzy go sami zepchnęli z piedestału podczas wielkiej wędrówki ludów. Renesans antyku i tym samym odrodzenie Europy w bliskim nam kształcie przypadł na czasy świeckiego patrona Europy – Karola Wielkiego. Jego działania mające na celu recepcję, a w praktyce uratowanie przed totalnym zniszczeniem i powtórne przyswojenie, starożytnej, rzymskiej myśli filozoficznej i państwowej były niezbędnym czynnikiem dla zbudowania mostu łączącego starożytnych Rzymian z ‘nowymi’ postromańskimi panami Starego Kontynentu. Mimo tego, że starożytni posługiwali się o wiele innymi od naszych kategoriami filozoficzno-geograficznymi, to właśnie w starożytnym Rzymie lubimy szukać źródeł ‘naszej’ Europy. Przekazanie tego pierwiastka źródłowego dalej nie byłoby możliwe, gdyby nie działalność kościoła katolickiego i ekspansja religii chrześcijańskiej. Zauważyć należy, że renesans karoliński nie byłby możliwy gdyby nie wytężona, wielowiekowa praca uczonych i kapłanów związanych konkretnie z kościołem katolickim i realizowaną przezeń działalnością misyjną. Pisma uczonych Greków zachowały się właśnie dzięki iro-szkockim kopistom. Zapoczątkowana na szeroką skalę u schyłku epoki starożytnej chrystianizacja Europy, która zakończyła się chrztem Litwy w XIV wieku, nie była tylko procesem ‘instalowania’ nowej wiary, która się przyjmie lub nie. Za chrześcijaństwem szła filozofia starożytna, zdobycze antycznej nauki i nieco synkretycznym mieszany romano-germański system społeczno-polityczny.

Rola chrześcijaństwa w odrestaurowaniu i w dużej mierze zdefiniowaniu Europy na nowo jest bezapelacyjna. Jednak kurz historii, który osiadł na minionych wiekach, przysłania nam często tę zdroworozsądkową percepcję, dzięki której bylibyśmy w stanie precyzyjnie zlokalizować źródła naszej tożsamości, które zaowocowały narodzinami tych cech Europejczyka, z których jesteśmy dumni.  Stojąc na XXI piętrze wieżowca ‘Europa’ ciężko nam zobaczyć naszych sąsiadów z niższych pięter – Oktawiana, Karola i św. Tomasza. W ponad tysiącpięćsetletnim okresie dominującej obecności chrześcijaństwa w Europie było wiele sił, która proponowały obalenie porządku zbudowanego na Akropolu, Golgocie i Kapitolu i zastąpienie go nowym. Przez okres ostatnich 150 lat mamy do czynienia z wyjątkowo zajadłymi atakami ze strony marksistów na ten właśnie porządek. Wielu komentatorów religijnych i społecznych wskazuje, że religia chrześcijańska w Europie zaczyna odchodzić do lamusa. Katoliccy konserwatyści ze łzami w oczach wieszczą upadek cywilizacji, a antyklerykalni liberałowie i socjaliści już zacierają ręce na myśl o czekającej w nas w najbliższej przyszłości krainie wiecznej szczęśliwości, nauki i rozumu zakładając (całkiem z resztą logicznie), że wraz z rozszerzaniem się laicyzacji działanie ludzi będzie się coraz częściej opierać na naukowo przewidywalnych schematach, a nie na idealistycznym ‘zabobonie’. Tego typu złudne założenia zostały negatywnie zweryfikowane przez rzeczywistość.

Stopniowe pozbywanie się chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej nie przyniosło nigdzie zakładanej wolności od zabobonu. Usunięcie tej konkretnej religii z piedestału nie zagwarantowało istnienia laickiej próżni, a raczej pokazało, że ta próżnia w ogóle nie ma racji bytu. Usunięcie jednego systemu aksjologicznego powoduje, że naczynie zaraz zaczyna wypełniać się kolejnym, najsilniejszym z kolei. Tego często dowodzi sama praktyka. W teorii usunięcie jakiegoś hegemonicznego światopoglądu ma prowadzić do wyzwolenia mas ludzkich od manipulacji i nadużyć przedstawicieli tegoż systemu. W praktyce dochodzi do zastąpienia go przez kolejną religię lub quasireligię. Weźmy pod lupę totalitaryzmy XX wieku, szczególnie totalitaryzm komunistyczny. To, że ludzie łączą się wokół określonych symboli, barw, pieśni i hymnów to wiadomo nie od dziś. Drobni przedstawiciele takich systemów lubują się w umacnianiu swojej mikrej (w porównaniu do systemowych hegemonów) władzy w przedstawianiu swojej misji jako oświeconego apostolatu. Można postawić odważną tezę, że mimo wybuchu rewolucji mało się w Rosji zmieniło. Jedyne co można powiedzieć to to, że ewentualnie stan umysłowego poddaństwa i hierarchicznego niewolnictwa został pogłębiony. Zamiast kozackich sotni przyszła czerezwyczajka. Zwalenie krzyży cerkiewnych nie przyniosło pogłębienia/odkrycia humanistycznej samoświadomości u szerokich mas ludu rosyjskiego. Zamiast tego materialnym efektem rewolucji stało się zastąpienie tatarsko-bizantyńskiego porządku społeczno-filozoficznego, tatarsko-ateistycznym ustrojem, którego dwa elementy były wspólne z poprzednim systemem – przemoc i święte poddaństwo. Nie było żadnego, zapowiadanego przez Marksa końca dziejów, było to tylko ich kolejne przepoczwarzenie się.

Umysłowe dywagacja na temat miejsca religii w porządku dziejów i skutków laicyzacji nie ograniczają się jedynie do zero-jedynkowej osi – albo chrześcijaństwo, albo totalitarny komunizm. Jest jeszcze jeden scenariusz wart rozpatrzenia, wydaje mi się, że zdecydowanie bardziej aktualny. Ten scenariusz zakłada wewnętrzną erozję systemu filozoficznego opartego na chrześcijaństwie, która jest wynikiem powolnej laicyzacji. Kropla drąży skałę. Ostudzone z misyjnego zapału chrześcijaństwo, które na Zachodzie wpadło w sidła „ciepłej wody w kranie”, ulega coraz większemu wpływowi laickich/liberalnych światopoglądów i systemów religijno-filozoficznych dalekiego wschodu. Pod płaszczem chrześcijańskiej formy legitymizuje się rozmaite zachowania i poglądy, które są zupełnie sprzeczne z jej esencją. Poziom wypaczenia, jaki obecnie ogarną kościół anglikański, czy kościoły narodowe państw skandynawskich jest zatrważający. Gdyby założyciele tych kościołów i ich pierwsi wierni zostaliby wrzuceni na jeden stadion piłkarski z obecnymi, to znając protestancki temperament, ci pierwsi wszczęliby niezłą wojnę religijną (a znając też hart XVII wiecznych protestanckich serc ,wynik byłby łatwy do przewidzenia). Okazało się, że tak upragnione przez niektórych wyrwanie serca chrześcijaństwu wcale nie wlało w organizmy społeczne nowego, świeżego, racjonalnego powiewu. Katolicki sznyt umysłowy oddychał dwoma płucami  – fides et ratio. Od wielu wieków katoliccy filozofowie, mistycy i naukowcy głosili istotną funkcję,  jaką rozum pełni w procesie poznania. Wyobrażenie o naukowej roli, jaką spełniał kościół katolicki i tym samym jego dorobku na tym polu jest rozmywane przez budowanie sztucznego, szumnego wyobrażenia o kościele, jako o instytucji bez jakiegokolwiek rysu rozumowego. Znający historię od razu dostrzegą fałszywość tej tezy. Najbardziej szkodliwy jest jednak fakt, że w szerokim odbiorze natychmiast dokonuje się swego rodzaju autowartościowanie. Skoro kościół i jego system aksjologiczny jest nieracjonalny, to znaczy, że wszystko, co znajduje się w opozycji do niego, jest racjonalne. I tak w czasach drugiego oświecenia rozkwita nam bujny ogród neopogaństwa i pseudonauki. Ironią jest, że w czasach znacznego wydłużenia się średniej życia ludzkiego, spadku śmiertelności niemowląt i ogólnego rozwoju medycyny mamy do czynienia ze zdecydowanym rozwojem ruchów antyszczepionkowych. Na drugim biegunie rozbijają swój namiot zwolennicy teorii płaskiej ziemi, którzy (o ironio…) swoich poglądów nie czerpią z Biblii (chyba reprezentują typ turboprotestanta). Na naszym, polskim podwórku kwitnie z kolei literatura turbolechicka. Najnowsze wycieki z tajnego archiwum watykańskiego mówią jednoznacznie o miejscach, w których nasi śmiali przodkowie ścierali się z legionami Augusta i Trajana.

Okazało się, że uderzenie w pasterza wcale nie doprowadziło do tego, że owieczki rozpierzchły się na rozmaite uniwersytety. Z pewnością się rozeszły, ale zamiast pasterza trafiły w objęcia rozmaitych ‘pastuszków’, którzy próbują interpretować rzeczywistość w przede wszystkim wygodny dla nich sposób. Okazało się, że za posągiem ‘obalonego’ Boga nie ma żadnego portalu do ostatecznej wiedzy tajemnej. Historia się nie skończyła. Każda strona politycznego sporu narzeka na to, że świat zmierza w złym kierunku. Najbardziej zatrważające jest to, że jest to jedyny taki przypadek w historii najnowszej, gdzie zarówno lewicowi i prawicowi komentatorzy rzeczywistości odczuwają zew pustki i poczucie lęku pojawiające się przy próbie wyśnienia wyobrażenia o nadchodzącej przyszłości. Ludzkość weszła w okres szaleństwa spowodowanego brakiem sensu i porządku, z którym tak namiętnie walczyła przez ostatnie 150 lat.