Jeśli oni tam są, to zapewne już o nas wiedzą…
Stephen Hawking
Czy tegoroczną reaktywację przygód agentów federalnych Foxa Muldera i Dany Scully z serialu Z archiwum X zawdzięczamy jedynie modzie na retro? Bez wątpienia generacją X – dzisiejszymi 30-, 40-latkami – zawładnęła melancholia, na której chcą zarobić specjaliści od showbiznesu, a tendencja powrotu do klimatu rodem z lat 80. (Stranger Thing, Ash vs Evil Dead) i 90. XX wieku (powrót Twin Peaks) jest już wyraźnie zauważalnym trendem. Jednak The X Files wyróżnia spośród pozostałych seriali jego przewodnia tematyka. Mowa tu o zjawisku UFO, pojmowanym z jednej strony jako przykład najbardziej chyba żywotnego fenomenu kulturowego poprzedniego stulecia, a z drugiej – jako przedmiot mniej lub bardziej naukowych badań na wyjątkowo szeroką skalę.
Być może to właśnie kosmici i niesłabnące zainteresowanie nimi, które przejawiają kolejne pokolenia, stanowi o popularności serialu. Choć UFO nie jest stałym elementem osi fabularnej wszystkich odcinków, to jednak właśnie ten motyw popycha główny wątek, decydując zarazem o fenomenie The X Files. Można śmiało postawić tezę, że sposób, w jaki ukazano przedstawicieli obcych cywilizacji w serialu, zaważył na ich powszechnym wyobrażeniu. Do dziś większość z nas, myśląc o UFO, ma przed oczami Szaraka (Grey alien) – bladą, niską, antropomorficzną postać z wodogłowiem, bez nosa i z wielkimi czarnymi oczami pozbawionymi źrenic – przedstawiciela teoretycznie istniejącej rasy kosmitów znanego z odcinków Z archiwum X.
Współcześnie za początek zaistnienia zjawiska UFO wśród opinii publicznej uznaje się przypadek Kennetha Arnolda. Ten amerykański biznesmen i pilot-amator z Idaho podczas przelotu nad Górami Kaskadowymi w stanie Waszyngton 24 czerwca 1947 roku zaobserwował dziewięć tajemniczych świateł-dysków, które leciały z zawrotną prędkością. Za pomocą zegara pokładowego umieszczonego w kokpicie maszyny i przyjmując za punkty odniesienia wierzchołki gór, obliczył on, że obiekty musiały lecieć z prędkością 2800 km na godzinę, przekraczając przy tym ponad dwukrotnie barierę dźwięku. Kenneth Arnold zaraz po wylądowaniu zgłosił swoją obserwację załodze miejscowego lotniska. Wieść o zdarzeniu szybko rozeszła się w światku lotniczym, powodując zainteresowanie mediów. To właśnie podczas prowizorycznej konferencji prasowej Arnold, aby opisać zjawisko, którego był świadkiem, jako pierwszy użył nazwy flying saucers – latające spodki. Początkowo nie wysuwał on hipotezy o pozaziemskim pochodzeniu zaobserwowanych przez siebie obiektów, twierdząc, że musiały być one najprawdopodobniej testowymi rakietami wystrzelonymi przez amerykańską armię. Wersję z pojazdami pochodzenia pozaziemskiego zaczęły lansować media, które lawinowo wyciągały na światło dzienne podobne historie. Co ciekawe, sam Arnold w późniejszych latach był zwolennikiem oryginalnej teorii głoszącej, że widziane przez niego obiekty nie były pojazdami obcych, a żywymi istotami pochodzenia kosmicznego.
Sprawa Kennetha Arnolda nie była pierwszym w XX wieku przypadkiem zaobserwowania niezidentyfikowanych obiektów latających. Trzeba jednak przyznać, że relacja o zdarzeniu z jego udziałem idealnie trafiła w swój czas, rozprzestrzeniając się po mediach z szybkością błyskawicy i idealnie obrazując późniejszą McLuhanowską teorię globalnej wioski. Kolejnym i zarazem najsłynniejszym incydentem, który przyczynił się do wzrostu popularności UFO w zbiorowej świadomości, były bez wątpienia wypadki z Roswell z 2 lipca 1947 roku. To właśnie wtedy w miasteczku Corona, około 120 km na północny-zachód od miasta Roswell w Stanie Nowy Meksyk, Lokalny sprzedawca Dan Wilmot wraz z żoną na dostrzegł na niebie, na wysokości około pięciuset metrów lewitujący przedmiot o kształcie połączonych talerzy, który przemieszczał się z ogromną prędkością i po niedługim czasie znikł . 8 lipca 1947 roku, lokalna prasa ujawniła, że w okolicach Roswell, na terenie działki lokalnego farmera Williama Brazela, odnaleziono wrak o owalnym kształcie. Wiadomość podał komandor grupy 509 (tej samej, która zrzuciła bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki), pułkownik William Blanchard. Obiekt podobno przewieziono do badań do bazy wojskowej w Roswell. Już tego samego dnia pojawiły się jednak niejasności. Generał Roger Ramey podał do publicznej wiadomości, że odnaleziony wrak nie był niezidentyfikowanym spodkiem, a jedynie uszkodzonym balonem meteorologicznym. Z kolei w wielu zeznaniach, m.in. fizyka Stanton Friedmana pojawiły się informacje o rzekomym odnalezieniu małych, człekokształtnych ciał, które miały być poddawane autopsji w specjalnych laboratoriach.
Zdarzenia te sprawiły, że pod koniec 1947 roku w Stanach Zjednoczonych powołano do istnienia projekt Sign, którego zadaniem było weryfikowanie informacji na temat UFOs, czyli unidentified flying objects (pol. niezidentyfikowanych obiektów latających). Oznacza to, że pierwotnie określenie UFO w żadnym razie nie odnosiło się do obcych cywilizacji z kosmosu, jednak z biegiem czasu skrót ten zaczęto powszechnie utożsamiać z domniemanymi pozaziemskimi formami życia. W 1952 roku działalność rozpoczął Blue Book, inny rządowy program służący rozpatrywaniu doniesień o niezidentyfikowanych obiektach latających. Projekt istniał do 1969 roku i zgromadził 12 618 zawiadomień, z czego 712 sytuacji pozostało do dziś niewyjaśnionych. Od tego czasu Ameryka zaczęła dosłownie wariować na punkcie UFO, czego dowodem była ogromna liczba doniesień o pozaziemskich incydentach. Tylko w czerwcu i lipcu 1947 roku ich liczba wyniosła blisko 900. Wydarzenia te spowodowały, że w tym samym roku amerykański wywiad wojskowy rozpoczął szeroko zakrojone badania pod kryptonimem Sign, które dwa lata później przemianowano na Grudge, a w końcu, w 1952 roku, na Blue Book. Programy te skupiały w swoich szeregach wojskowych oraz akademickich badaczy na czele z jednym z najbardziej znanych ufologów – doktorem Allenem Hynekiem, astronomem i wykładowcą Uniwersytetu w Evanston w stanie Illinois. Zasłynął on między innymi zaprojektowaną na potrzeby projektu trójstopniową skalą obserwacji UFO znaną jako bliskie spotkania.
Projekt Blue Book trwał nieprzerwanie do 1970 roku. Jego rezultatem było mniej lub bardziej szczegółowe przeanalizowanie ponad 12 tysięcy przypadków obserwacji UFO. Większość została uznana przez uczestników projektu za zwykłe samoloty czy naturalne zjawiska atmosferyczne. Spośród tysięcy rozpatrywanych przez dziesiątki lat przypadków jedynie 701 uznano za niewyjaśnione. Pojęcie o tym, jak mogły wyglądać prace tej grupy, dają wspomnienia (wydane w 1956 roku) pierwszego dowódcy Blue Book kapitana J. Ruppelta, który swoją funkcję sprawował jedynie przez rok. W podsumowaniu książki Raport w sprawie UFO opisującej doświadczenia z pracy nad projektem napisał on: Być może ostateczną odpowiedzią na pytanie o UFO będzie stwierdzenie, że wszystkie raporty dotyczące niezidentyfikowanych obiektów latających są jedynie pomyłkami. Albo też gros pilotów, specjalistów, generałów, naukowców i w końcu zwykłych zjadaczy chleba będących świadkami tych zjawisk, którzy powiedzieli mi, że „nie uwierzyliby we własne opowieści, gdyby nie przeżyli tego na własnej skórze”, wie, o czym mówi. Może ziemia jest stale odwiedzana przez międzyplanetarne statki. Czas pokaże, kto ma rację. Ta konkluzja jest o tyle istotna, że książkastanowi pierwsze tego typu wspomnienia dotyczące niezidentyfikowanych obiektów latających, które wyszły spod pióra oficera armii Stanów Zjednoczonych zawodowo zajmującego się tą tematyką.
Zupełnie nową jakością w podejściu do tematu była bez wątpienia kontrowersyjna twórczość szwajcarskiego badacza-amatora Ericha von Dänikena, którą rozpoczęła wydana w 1968 roku książka Wspomnienia z przyszłości. W swoich publikacjach Däniken w zwięzły, prosty i, mogłoby się wydawać, logiczny sposób wyjaśnia, że Ziemia i jej mieszkańcy w ciągu tysiącleci byli odwiedzani przez kosmitów, którym zawdzięczali rozwój cywilizacyjny, czerpiąc od nich bezcenną wiedzę z dziedzin takich jak agrokultura, budownictwo, architektura czy medycyna. Teorie te spotykają się ze zdecydowanie negatywnymi reakcjami świata nauki. Sam Däniken twierdzi, że to skutek deficytu odważnych i otwartych umysłów, których próżno szukać wśród kadry akademickiej złożonej z karierowiczów i oportunistów. Na łamach swoich Wspomnień z przyszłości pisał: Naturalnie żaden archeolog o wykształceniu akademickim nie zechce przyznać, że kosmici mogliby niegdyś odwiedzić naszą Ziemię. Roztropny człowiek niechętnie naraża się na śmieszność przez wysuwanie śmiałego, choćby nawet możliwego teoretycznie twierdzenia. „Nauka” nadal wypowiada się dopiero wówczas, gdy znaleziony zostanie przedmiot mający być obiektem badań. Kiedy zaś zostanie już znaleziony, jest tak długo polerowany i obrabiany, aż stanie się kamykiem dokładnie pasującym — o dziwo! — do istniejącej mozaiki. Klasyczna archeologia nie dopuszcza bowiem myśli, że ludy preinkaskie mogły dysponować perfekcyjną techniką pomiarów. Hipoteza, że w głębokiej starożytności mogłyby istnieć maszyny latające, nie jest dla archeologów niczym innym, jak tylko głupstwem.
Däniken w swojej teorii ufologicznej nazywa kosmitów mających pojawiać się na naszej planecie astronautami. Twierdzi też, że koncepcja bóstw wzięła się stąd, że ziemscy autochtoni postrzegali przybyszów z innych cywilizacji właśnie przez boski pryzmat. Według Szwajcara: […] nasi niewykształceni i prymitywni przodkowie nie potrafili pojąć wysoko rozwiniętej techniki kosmitów. Czcili więc ich jako „bogów”, którzy przybyli z gwiazd, a im nie pozostało nic innego, jak tylko cierpliwie znosić to ubóstwienie. Nawiasem mówiąc, nasi kosmonauci muszą być dobrze przygotowani psychicznie na podobne hołdy na nieznanych planetach. W niektórych zakątkach Ziemi jeszcze obecnie żyją ludzie prymitywni, dla których karabin maszynowy jest bronią diabelską. Czy samolot odrzutowy nie jest dla nich przypadkiem pojazdem aniołów? Czy przez radio nie słyszą głosu boga? Ostatnie ludy prymitywne z dziecinną naiwnością przekazują w swoich podaniach, z pokolenia na pokolenie, wrażenia z tych technicznych osiągnięć, które nam wydają się już oczywiste. Ciągle jeszcze kreślą na ścianach jaskiń i skał postacie swoich bogów i ich cudem przybyłe z nieba statki. W ten sposób ludzie dzicy utrwalili to, czego obecnie szukamy.
Ufologia nie jest jednak jedynie domeną domorosłych badaczy-amatorów czy fanów teorii spiskowych może stać się także wdzięcznym polem do rozważań kulturowych czy społecznych. Najbardziej znanym tego typu przykładem były badania psychiatry Carla Gustawa Junga uwieńczone dziełem Flying Saucers. A Modern Myth of Things Seen in the Skies z 1958 roku. Jung twierdził, że ludzie wierzący w istnienie UFO z góry akceptują każdą, nawet najbardziej absurdalną informację potwierdzającą tę teorię. Zdaniem Deidre Bair, biografki szwajcarskiego psychiatry, podczas pisania książki o fenomenie UFO Jung zadał sobie szereg pytań: […] czym jest to coś, czego ludzie poszukują, bo im tego brak, co budzi w nich potrzebę wiary w istnienie życia pozaziemskiego? Dlaczego ludzie ujawniają ów „infantylizm” przejawiający się w wyciąganiu pochopnych wniosków, dlaczego ludzie tkwią w naiwnym złudzeniu, że sama wiara wystarczy, by podjąć decyzję? Stosunek Carla Gustawa Junga do samego zjawiska niezidentyfikowanych obiektów latających był niejednoznaczny, co przejawia się na kartach jego książki. Z jednej strony pisał on, że to jedynie psychiczna projekcja wynikająca z obaw, które w społeczeństwie zrodziła zimna wojna: W groźnej sytuacji, w której znajduje się dziś świat, kiedy zaczynamy rozumieć, że stawką konfliktu staje się cały glob, fantazja dająca początek projekcjom sięga ponad sferę ziemskich organizacji i potęg w sferę nieba, tj. w kosmiczną przestrzeń międzygwiezdną, gdzie kiedyś władcy losu, bogowie, mieli swą siedzibę na innych planetach,a z drugiej przyznawał, że jest to […] potwierdzony fakt poparty wieloma obserwacjami, [a] niezidentyfikowane obiekty latające nie tylko były widywane przez naocznych świadków, ale zostały zarejestrowane na radarach oraz fotografiach.
Niewinne na pierwszy rzut oka zainteresowania UFO mają także swoje mroczne oblicze, które najlepiej obrazuje działalność sekt opartych na fenomenie kosmitów. Najbardziej masowymi kultami, znanymi z szeregu nadużyć wobec swoich wyznawców, są Realianie i Scientolodzy. Pochylimy jednak nad mniej znanym casusem grupy Wrota Niebios i jej założyciela Marshalla H. Applewhite’a, który dobrze ilustruje cechy religii inspirujących się UFO .
Applewhite, urodzony w roku 1932, był synem prezbiteriańskiego pastora. W swoim życiu dał się poznać jako kaznodzieja, żołnierz oraz profesjonalny muzyk, który zresztą wykładał ten przedmiot na Uniwersytecie Stanu Alabama. Jego życiowe kłopoty, które miały niebagatelny wpływ na podjęcie decyzji o założeniu sekty, zaczęły pojawiać na przełomie lat 60. i 70. Przeżył on wówczas wyczerpujący rozwód, stracił pracę na uczelni i wdał się w romans ze swoją byłą studentką, która później popełniła samobójstwo. Te wszystkie zdarzenia doprowadziły w końcu do stanu chronicznej depresji oraz psychozy, które przyszły przywódca Wrót Niebios próbował zwalczać znacznymi ilościami alkoholu i narkotyków. W 1972 roku, podczas pobytu w szpitalu, Applewhite poznał pielęgniarkę Trousdale Nettles, członkinię Towarzystwa Teozoficznego, która zainteresowała go fenomenem UFO. Wkrótce po opuszczeniu placówki przez Applewhite’a, on i Nettles postanowili związać się ze sobą, tworząc zarazem podstawy sekty. Do swoich dziwacznych idei udało im się przekonać przez ponad dwie dekady działalności niemałą grupę liczącą od 40 do 200 osób. Życie wspólnoty miało odwzorowywać warunki panujące na statku kosmicznym. Mężczyźni i kobiety nosili identyczne fryzury i ubierali się w stroje wzorowane na załodze statku Enterprise z serialu Star Trek. Zobowiązywali się też do zachowania zupełnej trzeźwości oraz celibatu. Co ciekawe, członkostwo we Wrotach Niebios, chociaż mogło wydawać się opresyjne, było dobrowolne – w każdej chwili można było opuścić sektę bez żadnych konsekwencji.
Podstawą ideologii tej grupy była mieszanina wątków chrześcijańskich i gnostycznych podlana ufologicznym sosem. Jak pisał o niej socjolog i religioznawca Jacek Sieradzan: Applewhite uważał, że urodził się na innej planecie, i że 2000 lat temu przybył na Ziemię w ciele Jezusa Chrystusa. Wówczas jednak ludzie nie byli przygotowani na jego przesłanie i dlatego zabili go. Teraz ponownie zstąpił na Ziemię w celu spełnienia misji chrystusowej. Także [Trousdale] Nettles wierzyła, że jest ona inkarnacją z Ponadludzkiego Poziomu Ewolucyjnego zwanego również Królestwem Niebieskim. Uważali, że oboje przez miliony lat żyli na innych planetach […]. Statki kosmiczne, którymi przybyli, uległy katastrofie. Ich misja ma na celu ukazanie ludziom sposobu oddzielenia się od ludzkich ciał („pojemników”) i duchowe wyzwolenie.
Kluczowym elementem ideologii były ogłaszane co jakiś czas przez Applewhite’a wielkie zmiany, które oznaczały zaistnienie szansy na zrzucenie pojemników (oznaczające samobójstwo) i opuszczenie planety. Ostatnia z nich związana była z pojawieniem się na niebie komety Hale’a Boppa. W dniach 22-24 marca 1997 roku wierząc, że zjawisku towarzyszy statek kosmiczny, który zabierze ich dusze z Ziemi, 39 osób popełniło zbiorowe samobójstwo, zażywając koktajl będący mieszanką środków przeciwbólowych i alkoholu. Wydarzenie to odbiło się szerokim echem w świecie ufologii i środowisk alternatywnych. Przykładem może być relacja z rozmowy z Prudence Calabrese, uczestniczką tajnych projektów psychotronicznych Armii USA, którą przytoczył na łamach swojego reportażu Człowiek, który gapił się na kozy Jon Ronson:
To było straszne – rzekła Prudence. – To było…
Zamilkła i oparła głowę na dłoniach. Patrzyła w milczeniu w dal.
– Święcie wierzyli, że dostaną się na obiekt towarzyszący komecie – powiedziała. – Ci wszyscy ludzie…
Niniejszy tekst, stanowiący jedynie luźne przemyślenia dotyczące fenomenu UFO, nie rozstrzygnie o prawdziwości omawianego zjawiska. Z premedytacją została tu pominięta kwestia tak zwanych uprowadzeń przez kosmitów. O ile obserwacje niezidentyfikowanych obiektów latających znajdują potwierdzenia nie tylko w relacjach, ale i fotografiach, materiałach filmowych i zapisach z urządzeń pomiarowych, tak w przypadku porwań czy rzekomych obdukcji dysponujemy jedynie ustnymi relacjami i mglistymi wspomnieniami uniemożliwiającymi skonfrontowanie ich z prawdą. Autor niniejszego przyczynku na sam koniec pozwolił sobie przytoczyć niebywale zabawny, a zarazem inteligentny fragment dotyczący właśnie kwestii rzekomych uprowadzeń z książki Kosmiczny spust czyli Tajemnica Iluminatów autorstwa kontrkulturowej legendy Roberta Antona Wilsona: W 1971 roku w Brazylii dwóch młodych mężczyzn jadących samochodem „doznało wrażenia”, że nagle tuż za nimi pojawił się autobus. Następnie ich metaprogramiści się rozeszli. Jeden sądził, że został wzięty przez UFO na obcą planetę, po czym znalazł się przy swoim samochodzie, zaparkowanym przez kogoś na poboczu. Drugi nic nie pamiętał (czyżby przeskok w czasie?) aż do chwili, gdy znalazł się przy samochodzie, który nie wiadomo kto, gdzie i jak zatrzymał. Istnieją co najmniej trzy modele tłumaczące to doświadczenie. Po pierwsze, „kosmici” faktycznie porwali obu mężczyzn, a następnie poddali procedurze „wymazywania” pamięci, która w przypadku jednego z nich okazała się zawodna. Po drugie, w miejscu tym wystąpiły pewne zakłócenia elektryczne lub magnetyczne, które wywoływały u jednego z mężczyzn wizje, a u drugiego amnezję. Po trzecie, owi „oni” (czyli złowieszczy eksperymentatorzy) znajdowali się w tym tajemniczym autobusie, który pojawił się nagle tuż przed rozpoczęciem operacji obciągania mózgu. I poddali obu mężczyzn jakieś procedurze „prania mózgu”…
Potrzeba wam więcej naleśników z kosmosu…?
Bibliografia:
Ronson Jon, Człowiek, który gapił się na kozy, Warszawa 2010.
Sieradzan Jacek, Od kultu do zbrodni: Ekscentryzm i szaleństwo w religiach XX wiek, Katowice 2006.
Ruppelt Edward , Report On Unidentified Flying Objects, London 1956.
Däniken Erich, Wspomnienia z przyszłości, Warszawa 1994.
Jung Carol Gustav, “Flying Saucers. A Modern Myth of Things Seen in the Skies”, Nowy Jork 1978.
Goodrick-Clarke Nicholas, Black Sun: Aryan Cults, Esoteric Nazism and the Politics of Identity, Nowy Jork, Londyn 2004.
Robert Anton Wilson Kosmiczny spust czyli Tajemnica Iluminatów, Warszawa 2004. Bair Deirdre, Jung Biografia, Warszawa 2009.