Tomasz Rowiński: Czy liberalizm jest okrutny i bezrozumny?

Ktoś, kto publicznie głosi, że ludzkie życie zaczyna się w momencie urodzenia, jest podobny do proroka płaskiej Ziemi – pragnie zmiany społecznego ustroju wbrew faktom, a w imię własnych wyobrażeń.

W marcu 2018 roku Katarzyna Lubnauer, liderka .Nowoczesnej, postanowiła zabłysnąć na politycznym firmamencie jakimś radykalnym poglądem. Wyraziła go w dodatku tak jasno, że trudno o większą dosadność: Nie ma czegoś takiego jak dziecko poczęte. Jest zarodek, płód. Życie ludzkie zaczyna się dopiero w momencie narodzin. Trafnie skomentował to Rafał Ziemkiewicz, pytając, czy tę wypowiedz należy traktować jako postulat prawa do aborcji obejmującego dziewięć miesięcy ciąży. To spostrzeżenie o tyle istotne, że dotyczy faktycznej odpowiedzialności politycznej Lubnauer za własne słowa.

O stabilności społecznej

Wypowiedz posłanki Lubnauer rzeczywiście wymaga szerszego komentarza. Zwolennicy legalizacji mordu prenatalnego lubią snuć metafory dotyczące „średniowieczności” poglądów obrońców życia. To prosta stygmatyzacja oparta na pachnącym naftaliną przeciwstawieniu epoki cywilizacji chrześcijańskiej i epoki postępu, jaka rzekomo nastała później – szczególnie w czasach gilotyny i skalpela. Tymczasem szefowa liberalnego ugrupowania wyraziła swój pogląd bez specjalnego pojęcia o rzeczach i historii, ponieważ jeszcze w latach 50. XX wieku w Europie Zachodniej opinia o bezproblemowości aborcji była niedopuszczalna w politycznym głównym nurcie. Działo się tak z różnych względów – z powodu wpływów chrześcijańskiej tradycji i jej rozpoznań antropologicznych, z powodu okrucieństw niedawnej wojny czy wreszcie za sprawą żywego wciąż w tamtym czasie zdrowego rozsądku. Brak rozpoznania u Lubnauer objawia się również w momencie, gdy początkiem człowieczeństwa określa ona narodziny.

Pomijam już tradycję filozoficzną naszego kręgu kulturowego, wystarczy bowiem, że sięgnę do polskiego prawa – kodeksu karnego, ustawy o rzeczniku praw dziecka czy odpowiedniego orzeczenia Trybunału konstytucyjnego, nie mówiąc o obowiązującej ustawie o ochronie życia poczętego. Dziecko jest tam objęte opieką przez polskie państwo od samego początku istnienia. Oczywiście sama metafora „średniowieczności”, która pojawia się tu i ówdzie, jest dość trafna historycznie, ponieważ cywilizacja chrześcijańska opowiedziała się jednoznacznie przeciwko zabijaniu nienarodzonych ludzi – choć takie poglądy pasowałaby w równym stopniu do wielu innych okresów historycznych. Czynienie z tego zarzutu wydaje się jednak bezpodstawne emocjonalnie. Znaczna część obrońców życia to ludzie uświadomieni kulturowo, dostrzegający w średniowiecznym dorobku kluczowe dziedzictwo religii i myśli, któremu daleko do miana kompromitującego czy śmiesznego. Średniowiecze stanowi źródło trafnych rozpoznań natury filozoficznej i społecznej, jakich coraz częściej brakuje współczesnemu społeczeństwu.

O płaskiej ziemi

Skupmy się jednak na wypowiedzi Lubnauer, która tak zgrabnie poddaje się metaforyzacji. Mówić dziś, że życie się zaczyna w momencie porodu, jest analogiczne do twierdzenia, że ziemia jest płaska. W epoce zdjęć kosmicznych naszej planety to opinia marginalna dla rozumu ludzkiego i jako taka może być – ze względu na wolność słowa – tolerowana. Będzie to podejście liberalne, zgodnie z którym niezależnie od tego, czy ktoś mówi mądrze, czy głupio, przyznaje mu się (zwykle) prawo do głoszenia swoich poglądów. Tolerancja jest wartością niezwykle istotną dla liberałów ze względu na deklarowaną przez nich akceptację różnorodności opinii. Jednak równie liberalne byłoby stanowisko, by nie dopuszczać do reprezentacji politycznej doktryny – marginalnej z perspektywy zdolności ludzkiego poznania – głoszącej wolność eksterminacji człowieka w prenatalnym okresie życia. Zero tolerancji dla wrogów tolerancji.

Trzeba bowiem podkreślić, że zwolennicy teorii o płaskiej Ziemi są znacznie mniej szkodliwi dla stabilności społecznej niż ci, którzy negują fakt, że człowiek jest żywy jeszcze przed urodzeniem. Negacjoniści trwają ponadto w innym jeszcze błędnym przekonaniu – że człowiek poddany aborcji po prostu znika. Przejawia się to choćby w języku „rozwiązywania problemu”, jakim posługują się osoby popierające prawo do aborcji. Doprawdy, żyjemy w świecie przedziwnych, odrealnionych doktryn, których nie powstydziliby się gnostycy ze swoją bajeczną teologią. Każde poczęte dziecko trzeba urodzić i aborcja tego nie zmienia. Po prostu im później się jej dokonuje, tym większe martwe ciało wyjmuje się z łona kobiety.

O tradycjach moralnych

Każda wspólnota polityczna posiada tradycję moralną, z której czerpie przekonania leżące u podstaw stabilności społecznej. W przypadku społeczeństw chrześcijańskich, a zatem również polskiego, trzeba powiedzieć nie tyle o regule stabilności, co wręcz o zasadzie sprawiedliwości. Na tym właśnie gruncie rodzi się dyskusja z tradycją liberalną, w ujęciu której sprawiedliwość ma zwykle charakter nominalistyczny, kontraktualny; polega na uzgodnieniach w rodzaju: „przyjmijmy, że zabijanie tych, którzy jeszcze się nie urodzili, jest w porządku”. Tradycja polskiej sprawiedliwości, ale też społecznej stabilności, niewątpliwie osadzona jest w chrześcijańskiej wizji świata, co pozostaje zgodne z naszą historią i aktem założycielskim polskości, czyli chrztem Mieszka I. Dobre rozpoznania potrzebują czasu i instytucjonalizacji, a Polska miała sporo czasu, by swoje racje głęboko zakorzenić. Nawet w założonej przez liberałów w roku 1989 nowej Polsce instytucje reprezentują wobec ochrony życia typowo polski styl myślenia.

O polskich ustawach

O co się teraz spieramy, także na ulicach? Przecież nie o to, czy dziecko na kilka minut przed urodzeniem jest już człowiekiem – polska i chrześcijańska tradycja moralna podpowiada nam bowiem wyraźnie, że kwestionowanie człowieczeństwa dziecka w łonie matki jest sprzeczne z rozumem. Wielu liberałów i ludzi lewicy także zdaje sobie z tego sprawę, nawet jeśli nie chce się do tego przyznać. Spieramy się zatem o zakres koncesji na zabijanie, o ich godziwość, o to, czy są one zgodne suwerennym polskim myśleniem i działaniem, ze sprawiedliwością, ale także z samą konstytucją. To szczególnie warte podkreślenia w sytuacji, gdy od lat 90. XX wieku obowiązuje wykładnia Trybunału Konstytucyjnego, która zatrzymała ustawę SLD rozszerzającą prawo aborcyjne. Co ciekawe, nawet ten projekt nie znosił zasadniczego rozpoznania polskiej i chrześcijańskiej tradycji o zakazie aborcji, dodawał do niego jedynie czwarty wyjątek. Intencje kolejnej koncesji, opartej o czynniki psychologiczne, były jednak wyjątkowo złowieszcze i kłóciły się z główną ideą ustawy, czyli postulatem ochrony życia.

Ktoś, kto publicznie głosi, że ludzkie istnienie zaczyna się w momencie urodzenia, i zachęca swoich zwolenników do wychodzenia na ulice w obronie tej opinii, jest podobny do proroka płaskiej Ziemi, który wbrew faktom nawołuje do zmiany społecznego ustroju w imię swoich wyobrażeń. Bardziej niż „wyobrażeń” należałoby jednak powiedzieć: „żądz” – choćby żądzy władzy nad radykalnym, wręcz sekciarskim elektoratem. Tak jak nie oddalibyśmy głosu na negacjonistów krągłości Ziemi, mając na uwadze to, w jaki sposób prowadziliby politykę międzynarodową, tak nie chcielibyśmy, by o naszych ludzkich prawach decydowali negacjoniści człowieczeństwa nienarodzonych dzieci. Ci, którzy chodzą na „czarne marsze”, by spierać się o zmiany w koncesjach, a nie o uznanie, że dziecko przed urodzeniem jest zaledwie „zarodkiem”, także powinni stanowczo przeciwstawić się takim radykalnym postulatom.

„Koncesjonalistom” chciałbym jednak zadać pytanie: czy naprawdę popierają mord prenatalny na życzenie? W tym przypadku trzeciej drogi nie ma – albo uznajemy, że człowiek to nie człowiek, albo zgadzamy się na jego śmierć w majestacie prawa. Jak widać, postulaty radykałów są jedynie wierzchołkiem góry lodowej kłamstw, jakie ludzie muszą sobie opowiadać, by uznać jakiekolwiek dobro w zabijaniu dzieci.

O okrucieństwie

Chciałbym w tym momencie podjąć nieśmiałą próbę dotarcia do liberalnych czytelników, którzy nie popierają jednak liderki .Nowoczesnej. Judith Shklar, jedna z klasycznych autorek XX-wiecznej myśli liberalnej, uważała, że w życiu społecznym możemy mówić o summum malum – największym możliwym złu – którym miałoby być okrucieństwo I wojny światowej leżące u podstaw gwałtownego rozwoju społeczeństw liberalnych. Jeśli liberalizm ma jakiś cel, jest nim zatem likwidacja podobnych przejawów zła. Warto rozważyć, czy „poprawka eugeniczna” w ustawie o ochronie życia zmniejsza czy raczej zwiększa sumę okrucieństwa. Skoro rozpoznanie chorób lub wad rozwojowych nie odbywa się na etapie zarodkowym życia człowieka, jest rzeczą oczywistą, że zabicie ludzkiego osobnika staje się aktem okrucieństwa. Ktoś mógłby posłużyć się w tej sytuacji argumentem „jakości życia”, jednak pojęcie to jest subiektywne i w dużej mierze warunkowane społecznie. Człowiek w łonie matki nie dysponuje tego typu świadomością, natomiast doświadcza bólu, którego przyczyny nie rozumie. Równocześnie urodzenie się i bycie przytulonym przez matkę, nawet w krótkiej chwili życia, jest niezmiennie czymś kojącym i napawającym szczęściem. Prawdopodobieństwo zadania okrucieństwa podczas mordu prenatalnego jest zatem bardzo bliskie pewności. Co się tyczy matki, należy zadać pytanie: czy urodzenie martwego dziecka jest mniej, czy bardziej okrutne dla oczu rodzącej; czy bardziej okrutne jest przygarnięcie go w krótką chwilę po urodzeniu, czy wrzucenie do wiadra z odpadami ledwie kilka tygodni wcześniej? Jaka będzie jakość życia matki w pierwszym, a jaka w drugim przypadku? Jeśli zaś dziecko przeżyje, ale z poważnymi wadami, to czy bardziej okrutne będzie odebranie mu możliwości przeżywania radości i smutku, nawet przy ograniczonej świadomości, czy zgoda, by mógł ich doświadczyć? Rozważania te mają oczywiście sens tylko wtedy, gdy zakładamy, że można z jakichś powodów odebrać komuś prawo do życia.

Czy w liberalizmie można decydować o życiu drugiego człowieka? Jeśli tak, to mamy do czynienia z doktryną szybko zbliżającą się do przekonania, że Ziemia jednak jest płaska. A bardziej poważnie – z doktryną, która nie potrafi odejść od XVIII- i XIX-wiecznych przesądów, gdy wiedza o ludzkim życiu w okresie prenatalnym była znacznie ograniczona. Skoro za okrucieństwo uważamy wojnę, tym bardziej winniśmy tak traktować aborcję, i to ze względu nie tylko na dziecko, ale i matkę, której aborcja cierpień nie ujmuje, a może ich jeszcze dodać. Argumentacja posługująca się pojęciem okrucieństwa jest rzecz jasna słaba, ale w sytuacji, gdy „liberalizm płaskiej ziemi” arbitralnie zawiesza władzę rozumu, może się okazać jedyną ścieżka przekonywania.

O wolności

Problem zawieszenia władzy rozumu wiąże się bezpośrednio ze skłonnością do fantazyjnych doktryn, które określa się w języku liberalnym mianem „tożsamości”. W ich obrębie ważniejsza od prawdy jest polityka. Taką ponurą mrzonką jest właśnie przekonanie, że aborcja stanowi lek na życiowe trudności. To nic innego niż manipulacja. Można przecież pójść krok dalej i stwierdzić, że człowiek zaczyna się dopiero wtedy, gdy zaczyna mówić. Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach może wyznawać taki pogląd? Sądzę, że tylko oderwany od życia klerk, akademik żonglujący ludźmi jak suchymi pojęciami.

Czy zatem wolnością jest wiara w doktryny, które szkodzą innym i powiększają skalę okrucieństwa, tym większego, im bardziej milczącego? Aż chce się powiedzieć na koniec: Bóg osądzi! Ale sprawiedliwość doczesna jest też naszą sprawą.