TOMASZ ROWIŃSKI – MAMONA I SERCE

Każdemu, komu z perspektywy wiary chrześcijańskiej przyjdzie rozważać kwestię posiadania dóbr, zarobkowania, posiadania kapitału czy też problem obroku tym kapitałem muszą nasunąć się na myśl słowa Chrystusa, które powiedział on pewnemu bogatemu młodzieńcowi, który poszukiwał doskonałości. „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” – powiedział Pan Jezus, “lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (zob. cały passus Mk 10, 17-27).

Nie da się tych słów Chrystusa pominąć, są one – i powinny być – stałym wyrzutem wobec każdego z nas, kto zabiega o sprawy tego świata. Siłą rzeczy każdy świecki wierzący, a i wielu duchownych o te sprawy nie tylko zabiega, ale i do pewnego stopnia zabiegać musi. Polecenie, które Jezus Chrystus wypowiedział wobec bogatego młodzieńca, nawet jeśli nie powinno być traktowane jako powszechne wezwanie do ogołocenia się z majątku, i tak stanowi pewnego rodzaju narzędzie diagnostyczne. Pomaga badać nasze serce i jego stosunek do przemijających dóbr, nad którymi jednak się trudzimy, by przeżyć możliwie komfortowo kolejny dzień.

Tak, rozmowa z młodzieńcem nie jest tym momentem, w którym Chrystus formułuje nowe przykazanie mające obowiązywać każdego z wierzących w stopniu równym, co przykazanie miłości Boga i bliźniego. Pan Jezus nie potępiał życia gospodarczego, jakie prowadzili Izraelici, Samarytanie czy Rzymianie, nie potępiał ich zaangażowania w pracę. Struktura opowieści o spotkaniu Chrystusa i młodzieńca przypomina zupełnie inne okoliczności. Szczególnie, w których Mesjasz powoływał Apostołów, najpierw Szymona i Andrzeja, a potem Jana i Jakuba, synów Zebedeusza. „Gdy [Jezus] przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami.I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi».Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał.A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim”(Mt 4, 18-22).

W tej krótkiej scenie czterech rybaków zostawia swój, zapewne daleko mniej wartościowy niż bogatego młodzieńca, majątek i idzie za Nauczycielem. Jednak sytuacja jest analogiczna – od momentu, gdy zostawili wszystko, będą „chodzić na Nim”. To samo zaproponował Pan Jezus młodzieńcowi. Ten jednak „odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości”. Smutek młodzieńca odnosi nas – jak sądzę – do często powracającego w Piśmie Świętym – słowa, jakim jest serce. Serce to siedlisko nie tylko uczuć, ale i rozumu. W końcu Maryja rozważała różne sprawy w swoim sercu, jak czytamy u Ewangelistów. Serce to, jak gdyby, siedziba duszy. Ujęcie biblijne nie jest bardzo ściśle filozoficzne, ale wydaje się wystarczająco zrozumiałe właściwie dla każdego czytelnika Pisma Świętego.

Zatem, powołany przez Chrystusa młodzieniec poczuł w sercu smutek. Można sądzić, że Pan dobrze znał serce tego młodzieńca, wiedział gdzie jest jego grzech i przywiązanie. Być może nie „wyłapywało” tego grzechu jego sumienie. Sito wszystkich przykazań, których ten młody mężczyzna starał się przestrzegać, nie było dość precyzyjne. Odwołanie się przez Pana Jezusa do jego majątku ujawniło problem z duchowym ukierunkowaniem. Jak mówi bowiem Pismo w innym miejscu: „gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze”. Spójrzmy szerzej na wypowiedź Chrystusa, w której pojawia się to sformułowanie. „Sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie dostaje ani mól nie niszczy. Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze” (Łk 12, 32-43). W innej wersji fraza ta znajduje się u Mateusza na początku przypowieści o Mamonie. „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną; Ale gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Gdzie bowiem jest wasz skarb, tam będzie i wasze serce” (Mt, 6, 19-24).

Ewidentnie Pan Jezus wytrąca bogatego młodzieńca z poczucia samozadowolenia, które wynika z jego przekonania o bliskiej już możliwości osiągnięcia doskonałości – w końcu przestrzegał przykazań. Młodzieniec w swojej postawie przypomina nieco faryzeusza z 18 rozdziału Ewangelii wg św. Łukasza, który mówi: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik”. Zapewne także i ten faryzeusz miał poczucie, że niewiele mu brakuje do tego, by w doskonały sposób wypełnić Prawo.

Choć rozmowa Chrystusa i młodzieńca ma indywidualny charakter, jak każde powołanie, jest w niej zawarta też – stała w słowach Jezusa – troska o ludzi zamożnych, którym trudniej jest wejść do Królestwa Bożego niż przejść przez Ucho Igielne. Mianem „ucha igielnego” określano ponoć jedną z niewielkich bram prowadzących z i do Jerozolimy. Co jednak jeśli słowa Chrystusa należy rozumieć dosłownie i bogaci po prostu nie mają wstępu do Królestwa? Tę kwestię trzeba rzeczywiście rozważyć z powagą.

Nie wydaje się jednak troska Chrystusa dotyczyła bezpośrednio, każdego posiadania rzeczy. Raczej znów chodzi o serce – analogicznie jak w nauczaniu Jezusa o nieczystości: „to, co z ust wychodzi, pochodzi z serca, i to czyni człowieka nieczystym” (Mt, 15, 18). Samo bogactwo nie czyni człowieka nieczystym, ale to jak je zdobywa lub jak go używa, owszem może być już powodem nieczystości. W końcu Pan Jezus wypowiada także te słowa: „Szukajcie wpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane” (Mt 6, 33). Widzimy w nich hierarchię zasad, którymi powinni kierować się ludzie Boga. Jeśli potrafimy zadbać o Królestwo i kierujemy się sprawiedliwością, majątek nam nie zaszkodzi. Szukanie Królestwa i Bożego i sprawiedliwości to są w sensie biblijny sprawy sobie bardzo bliskie. Wraca tu jednak do nas pytanie, czy te dwa zadania nie są dla zamożniejszego trudniejsze niż przejście przez Ucho Igielne? Czy bogactwo nie jest dla człowieka ciężarem tak wielkim, że prędzej czy później staje się ono zniewoleniem dla ludzkiego serca? Prawie każdy z nas pożąda materialnego dobrobytu, ale prawie nikt nie zdaje sobie pytania, czy w każdej sytuacji jest on dla nas czymś dobrym. Czy w dochodzeniu do znacznego majątku wyzysk, a zatem i niesprawiedliwość, nie jest czymś nieuchronnym? Kiedy wreszcie pojawia się moment, w którym gromadzenie kapitału i dóbr staje się celem samym w sobie? Czy zamożność wzmacnia rodziny, czy może je osłabia? I tak dalej.

„Mówię, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy […] nabywają, jak gdyby nie posiadali;ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7, 29-31) – pisze święty Paweł, wskazując regułę, która powinna rządzić katolickim stosunkiem do własności. Paweł wcale nie tworzy tu żadnej nowej zasady, rozwija chrystusową naukę o koniecznej duchowej „higienie” serca w odniesieniu do sprawa tego świata.

W “Kompendium Nauki Społecznej Kościoła” z roku 2004 (wyd. polskie 2005), wydanym jeszcze przez ważnymi encyklikami społecznymi „Caritas in veritate” Benedykta XVI czy „Laudato si’” Papieża Franciszka, czytamy: „Prawo do własności prywatnej podporządkowane jest zasadzie powszechnego przeznaczenia dóbr i nie powinno stanowić przeszkody w pracy, ani rozwoju innych.” (s. 198). Posiadanie środków produkcji “staje się nieuprawnione, gdy własność – tu „Kompendium” cytuje encyklikę „Centesimus annus” Jana Pawła II, punkt 43 – ‘nie jest produktywna, lub kiedy służy przeszkadzaniu pracy innych, lub uzyskiwaniu dochodu, którego źródłem jest nie globalny rozwój pracy i społecznego majątku, lecz wyzysk, niegodziwe wykorzystanie, spekulacja i rozbicie solidarności świata pracy’.” Sprawy serca i pieniądza nie mają zatem jedynie charakteru indywidualnego, jak często mają skłonność sądzić ludzie naszej epoki. Izrael znał – o czym mówi nam 15 rozdział Księgi Powtórzonego Prawa – obyczaj okresowo powracającego roku szabatowego, w którym nie tylko darowano długi, ale w znacznie szerszym zakresie przywracano społeczną harmonię. „Jeśli będzie u ciebie ubogi któryś z twych braci, w jednym z twoich miast, w kraju, który ci daje Pan, Bóg twój, nie okażesz twardego serca wobec niego ani nie zamkniesz swej ręki przed ubogim swym bratem, 8 lecz otworzysz mu swą rękę i szczodrze mu udzielisz pożyczki, ile mu będzie potrzeba. 9 Strzeż się, by nie powstała w twym sercu niegodziwa myśl: «Blisko jest rok siódmy, rok darowania», byś złym okiem nie patrzał na ubogiego twego brata, nie udzielając mu pomocy”. (Pwt 15, 7-9)

Trzeba zatem, gdy myślimy o bogactwie, o kapitale, o pieniądzu rozważyć sposób jego pozyskiwania i cel na jaki zostanie on spożytkowany. I nie wystarczy powiedzieć sobie, że „to wszystko dla rodziny”, to „wszystko dla parafii”, diecezji, państwa. Różne mogą być przecież szczegółowe odpowiedzialności, przed którymi stoi każdy z nas. Pierwszy wysiłek powinien być ukierunkowany na poszukiwanie Królestwa i sprawiedliwości. Owo „dla rodziny”, „dla bliskich”, a nawet „dla wspólnej zamożności” łatwo może każdego z nas zamienić w groszoroba, który rzeczywiście poza pozyskiwaniem pieniądza nie będzie widział innego celu w życiu. Brak poszanowania dla podwładnych i współpracowników, brak szacunku dla Dnia Pańskiego, dla dóbr rodzinnych, których nie da się pozyskać za pomocą kapitału, może coraz rzadszy brak gotowości do aktów społecznej solidarności, ale niewątpliwie wciąż zauważalna chciwość, gotowość, by posługiwać się podstępem dla uzyskania korzyści majątkowych. To są te rozmaite sprawy mieszczące się w domenie serca, które trzeba podjąć w pracy nad sumieniem jeśli chodzi o kwestie pieniądza.

Jeśli tę pracę podejmiemy, to być może smutek bogatego młodzieńca nie wyda nam się już tak bardzo abstrakcyjny – kto z nas by się nie zasmucił gdyby miał oddać ubogim wszystko. No właśnie, kto? Zacznijmy od tego, by innym oddawać to, co im się słusznie należy – za pożyczkę, za pracę, na podatek. To może być pierwszy krok, by się pieniądzem nie martwić, przynajmniej ponad miarę.