Tomasz Rowiński: Ślepe zaułki polityki historycznej

Jednym z problemów “polityki historycznej” w dzisiejszej Polsce jest niebezpieczeństwo, które zapowiada już samo to hasło. Bardzo szybko, przynajmniej na prawicy – w ciągu kilku zaledwie lat – przeszliśmy od dbałości o prawdę na temat polskiej historii do uprawiania “polityki historii”.

Rzecz jasna niebezpieczeństwo instrumentalizacji jest chlebem powszednim polityki historycznej. Jednak kiedy to pojęcie pojawiło się w polskim dyskursie, wyrażało przede wszystkim pragnienie przywrócenia Polsce suwerenności w ramach narracji historycznej. Zawierało się w tym, owszem, pragnienie obrony dobrego imienia kraju, ale też rzetelnego prezentowania prawdy historycznej i kształtowania pamięci narodu w oparciu o fakty, a nie rozmaite, szyte na miarę opowieści. Niezależnie od tego, jak oceniamy pracę Instytutu Pamięci Narodowej, powstał on jako wyraz właśnie tego sposobu myślenia. Oprócz problemu rozliczeń z PRL-em, IPN odważnie podejmował się choćby takich zadań jak publikacja dokumentacji związanej z mordem w Jedwabnem. Fundamentem polskiej polityki historycznej miala być po prostu prawda.

Dziś już słabo pamiętamy, jak bardzo ten naturalny odruch suwerenności – badanie historii – tak potrzebny zarówno w relacjach międzynarodowych, jak i wewnętrznych, był atakowany. Choć to prawica zaczęła używać świadomie pojęcia “polityka historyczna”, za co spadły na nią ciosy, takie działania od samego początku prowadzili liberałowie i lewica. W pierwszej dekadzie XXI wieku proniemiecki publicysta Klaus Bachmann opublikował na portalu “Niemcy on-line” tekst pod tytułem Wbrew społecznym trendom. Dlaczego polityka historyczna niemiecka była i będzie skuteczniejsza od polskiej, w którym oceniał projekt Muzeum Powstania Warszawskiego jako “sprzeczny z trendami społecznymi”, a równocześnie zamysł Muzeum przeciw Wypędzeniom przedstawiony przez ziomkostwa niemieckie i wspierany wówczas przez władze centralne w Berlinie – jako wyraz “oddolnego multikulturalizmu”. Tymczasem ten drugi projekt był przecież świadomym elementem renacjonalizacji niemieckich opowieści historycznych, znacznie bardziej radykalnym od MPW. To, że takie teksty powstawały, było wyrazem stosunku rządu w Berlinie (a także wielu liberalnych środowisk w Polsce) do polskiej suwerenności, którą konserwatyści lubili wtedy określać mianem podmiotowości. Tekst Bachmanna, dziś już niedostępny pod dawnym adresem internetowym, był znakomitym przykładem niemieckiej “polityki historii”, a zatem tego zła, które dotarło także do Polski. Dotknęło również środowisk “polityki historycznej”, którym marzyła się nie tylko ekonomiczna transformacja Polski.

Można powiedzieć, że zaprezentowana na początku koncepcja “polityki historycznej” to wizja przeniknięta zasadami polskiej cywilizacji chrześcijańskiej odnoszącej się do prawdy, do języka sprawiedliwości i słusznych racji. Jednak polityka historyczna, choć możemy próbować przetwarzać ją na polski i chrześcijański sposób, narodziła się jako część szerszego nurtu “polityki tożsamości” charakterystycznej dla nowoczesnych, liberalnych polityk państwowych. Prawda nie ma w nich znaczenia poza “prawdą” subiektywną jednostek, służącą konstrukcji partykularnych “tożsamości”, które biorą potem udział w walce o uznanie lub są promowane poprzez różne formy propagandy. Usunięcie racjonalnego czynnika sprawia, że niebezpiecznie zbliżamy się do wizji historii, w której następuje całkowita dominacja woli nad rozumem. W efekcie polityk tożsamościowych ludzie, społeczności i narody zaczynają traktować innych według hobbesowskiej zasady  “człowiek człowiekowi wilkiem”. Bez odniesienia do prawdy nowoczesne społeczeństwo zamiast wyzwolić się ze stanu natury (tak jak opisywał go Hobbes), powraca do niego. 

Również w Polsce brak mocnego i świadomego osadzenia polityki historycznej w tradycji chrześcijańskiej sprawił, że nie oparła się ona pokusie pogańskiej woli mocy obecnej choćby w polityce historycznej Niemiec czy Francji. Z fazy uległości wobec innych polityk, która wyrażała się wysokim poziomem obojętności Polaków na sprawy narodowe w latach. 90, przeszliśmy w fazę naśladownictwa jawnie siłowego rozwiązywania problemów historycznych. To wzmaga równocześnie sposób myślenia o Polsce z perspektywy “czarnych kart”. Rzetelne myślenie o historii zanika ze sfery publicznej bądź miesza się z czysto politycznymi narracjami. Już nie podsuwana przez racjonalność Logosu prawda, ale polityczne tożsamości wyznaczają obszar i granice pamięci. Politycznego uwiklania historii nie można zupełnie wykluczyć, ale spór radykalny, niezależny od badania faktów, jest już dla narodu i państwa drogą do rozkładu.

Ideologiem historii, w której fantazja lub fałsz zatruwają prawdę, jest bez wątpienia Jarosław Marek Rymkiewicz – pisarz wybitny, ale tym bardziej zwodniczy. Fascynacja, jaką wzbudza na prawicy, nie wróży dobrze polskim sporom o przeszłość, ale i o dzisiejsze problemy. Swobodne mieszanie prawdy, fantazji i tożsamości zwiększa tylko tendencję obecną u zaangażowanych obywateli, by nie przeżywać siebie jako siebie, Polski i jej problemów w obecnym jej biegu, ale by przebierać się w dawne stroje, odgrywać dawne losy. Oderwanie od prawdy w historii skutkuje bowiem oderwaniem od rzeczywistości. Skutkiem, do którego się zbliżamy, może być z jednej strony narodowe szaleństwo, które pochłonie cały etos patriotyczny, a z drugiej – obojętność na los Polski tych, którzy będą chcieli przede wszystkim stać z dala od tego obłędu. Nawet jeśli tym sposobem oddadzą się w ręce innej nieroztropności.