TOMASZ ROWIŃSKI: “SOLIDARNOŚĆ” I PRZEDZIWNE POŚREDNICTWO ŁASKI

Rola Kościoła w czasach Solidarności, a także w okresie poprzedzającym tę społeczną eksplozję była podobna do tej, jaką odgrywał on niejednokrotnie w polskiej historii. Stał się naszym interregnum, regencją, instytucją podtrzymującą płomyk narodowej kultury w czasach, gdy nasze państwo chyliło się ku upadkowi. Zachowując wszelką ostrożność, można wskazać na analogię pomiędzy czasami PRL a okresem rozbicia dzielnicowego, gdy zdawało się, że Polska jako byt polityczny ulegnie rozproszeniu i zaniknie. Sprawa była poważna, wtedy polityka i życie narodów wiązały się ze sobą w inny sposób niż ma to miejsce współcześnie. Nikt nie wyobrażał sobie jeszcze tożsamości narodowej, tak jak uformowała się ona dopiero w XIX wieku. Nie było mowy o patriotyzmie rozumianym w nowoczesny sposób. Upadek rodu Piastów mógł za sobą pociągnąć popadnięcie kraju w zależności polityczne, które szybko ukróciłyby nadzieje na rozkwit własnej kultury, może nawet — patrząc na polską ekspansję w wieku XVI — małej cywilizacji. W tym trudnym momencie jedność krajowi książąt piastowskich dał Kościół, który stojąc niejako ponad podziałami, reprezentował Polskę wobec jednej z głównych instancji politycznych tamtego czasu, czyli Stolicy Apostolskiej.

W latach powojennych XX wieku sytuacja wyglądała rzecz jasna inaczej niż w średniowieczu, zarówno z perspektywy politycznej, jak i społecznej, ale pewne ramowe podobieństwa z dawną epoką można zauważyć. Napięcie, jakie istniało pomiędzy komunistycznym państwem a Kościołem, było napięciem pomiędzy Polską, która trwała od czasów Mieszka, coraz bardziej się rozrastając jako naród polityczny i chrześcijański, a propozycją nadania Polsce ducha sprzecznego z formą życia bliską jej mieszkańcom. PRL była państwem polskim, ale pod duchowym zaborem — duchowym nie w sensie abstrakcyjnej nieokreśloności, ale w konkretnym znaczeniu próby nadania mu zupełnie innego charakteru. Nie stanowiło przypadku, że w końcu obchody tysiąclecia rozdzieliły się na obchody millenium chrztu i tysiąclecia państwa polskiego. Ta dwoistość jest bardziej wymowna, niż mogłoby się z pozoru wydawać. Polska była, ale nie była sobą. W okresie rozbicia dzielnicowego znów wewnętrzne podziały niszczyły potencjał jedności politycznej, jaki pojawił się razem z łaską chrztu przyjętego przez Mieszka.

Bez wątpienia Polacy w czasach komunistycznych wiele zawdzięczają kard Wyszyńskiemu i jego heroicznym staraniom. Z jednej strony nie chciał on odrywać Polaków od ich realnego bytu politycznego, a jednocześnie zabiegał by potrafili oni zachować własną formę, tradycję, własne kryteria obecności w świecie. Właśnie własną — nawet jeśli niewielką — cywilizację. Jednak rozdwojenie, jakiego doświadczali Polacy z powodu rządów komunistów, bardzo źle wpływało na ich duchową kondycję. Choć zachowywaliśmy elementy swojej odrębnej kultury, to jednocześnie traciliśmy ich integralne złączenie, przekładające się na narodową suwerenność. To zaś przekładało się na coraz głębszą bierność polityczną. Jeśli spojrzymy na Solidarność jako eksplozję polskiej suwerenności, to nie sposób oddzielić jej od wielkiego przypominania, może przebudzenia, jakie dokonało się za sprawą Jana Pawła II. Święty Papież na Placu Zwycięstwa wygłaszając swoją homilię, dokonał reintegracji naszej wiary, dziejów, tradycji i gubiących sens elementów kultury.

To Opatrznościowe zadanie pośrednictwa łaski Jana Pawła II wobec gubiącego się w historii narodu, z całą mocą przypomina zakończenie wielkiego rapsodu ku pamięci generała Bema, w którym Cyprian Kamil Norwid napisał: Serca zmdlałe ocucą — pleśń z oczu zgarną narody… Kościół był dla Polski przez wieki pośrednikiem i gwarantem przymierza zawartego przez Boga z księciem Mieszkiem. Polskę poprzez Kościół Bóg wyprowadzał z zakrętów dziejów, tak by mogła dalej pełnić swoje chrześcijańskie powołanie. Solidarność była jednym świadectw istnienia chrześcijańskiej Polski. Czy to przymierze ma przyszłość? Zależy to, od samych Polaków. Wydaje się, że trudno będzie nam przetrwać jako narodowi historycznemu bez wierności Bogu.