Synod dla Amazonii trudno jest podsumować w prosty sposób. Wzbudził on tyle kontrowersji, że jest niemal niemożliwe, by traktować go jako zwykły akt doradczy. W ustroju Kościoła zadaniem synodu jest bowiem pomóc Papieżowi w przygotowaniu kolejnego dokumentu, adhortacji apostolskiej, będącej odpowiedzią urzędu piotrowego na jakiś konkretny problem społeczności wierzących katolików. Właśnie w perspektywie wiary. Ten „amazoński synod”, który w rzeczywistości odbył się w Rzymie, jednak jeszcze bardziej niż wcześniejsze tego typu wydarzenia za obecnego pontyfikatu (poświęcone rodzinie, a potem młodzieży) wyglądał na wyreżyserowany przez Papieża krok ku całkowitej zmianie oblicza Kościoła katolickiego.
Skąd ten wniosek? Przede wszystkim wynika on z prostej obserwacji, że rzekome problemy Kościoła w Amazonii okazały się całkowicie zbieżne z oczekiwaniami zmian, obecnymi w Kościele niemieckim. Trzy najistotniejsze wątki dokumentu posynodalnego to wprowadzenie diakonatu dla kobiet, wyświęcanie żonatych mężczyzn, poczynając od diakonów stałych, a wreszcie osobny liturgiczny ryt amazoński. Zacznijmy od tematu najbardziej uderzającego i prostego do rozstrzygnięcia poprzez jedno pytanie. Ilu w Amazonii jest diakonów stałych, którzy mieliby być teraz prezbiterami. Dla ścisłości przypomnijmy, że diakoni stali w Kościele katolickim zwykle są mężami i ojcami, taką praktykę wprowadzono w niektórych częściach świata po Soborze Watykańskim II, jakiś czas temu także w Polsce. Zatem diakonów tych jest w Amazonii dokładnie zero. W Niemczech jest ich kilka tysięcy i jednocześnie Kościół w Niemczech stoi przed gigantycznym kryzysem instytucjonalnym. Rocznie wyświęca się w tym kraju nie więcej jak sześćdziesięciu księży (w 2018 było ich 61), a to z całą pewnością nie zapewnia choćby zastępowalności struktur w społeczności – przynajmniej formalnie – dwudziestu siedmiu milionów katolików.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba księży zmniejszyła się w Niemczech o jedną czwartą, a sytuacja nie będzie się poprawiać. Również import księży nie okazał się rozwiązaniem oczywistym, ponieważ religijna degeneracja Kościoła w Niemczech sprawa, że często trudno jest mówić o wspólnocie wiary i dyscypliny pomiędzy postkatolicką ludnością Niemiec (oraz księżmi) a duchowieństwem, które przyjeżdża pomagać w posłudze. Nie ułatwia tego też silnie obecne w niemieckim Kościele przekonanie, że to właśnie ten lokalny Kościół zmierza najwłaściwszą drogą, a stanowiska bardziej tradycyjne – obecne gdzie indziej na świecie – są po prostu zacofane. Nieustannie warto przypominać słowa kard. Waltera Kaspera z czasów synodu poświęconego rodzinie, który na poparcie przez afrykańskich hierarchów starego katolickiego wykładu o moralności małżeńskiej zareagował irytacją i stwierdzeniem, że „nie będą nam Afrykańczycy mówili co mamy robić”. Został wtedy oskarżony o rasizm, a treść wywiadu zniknęła z sieci.
Dlaczego tak podkreślam kwestię strukturalną w Kościele niemieckim? Ponieważ coraz trudniej mówić w Niemczech o jakimkolwiek innym wymiarze poza zarządzaniem ogromnym majątkiem. Zaprzyjaźniony dziennikarz nazwał kiedyś Kościół katolicki w Niemczech „ministerstwem do spraw kultu i płynnej moralności”. Kościół otrzymuje każdego roku od rządu, w ramach redystrybucji podatku kościelnego, około siedmiu mld euro. Jednocześnie w tym Kościele nie głosi się katolickiej nauki – i to nie tylko moralnej. W tym Kościele coraz trudniej spotkać wierzącego biskupa. Instytucja ta jest czymś, co przez analogię można nazwać masą upadłościową dawnego Kościoła katolickiego w Niemczech. Możliwość wyświęcenia kilku tysięcy żonatych diakonów na jakiś czas rozwiązałoby najbardziej palące trudności kadrowe. Trzeba jednak pamiętać, że choć starożytny Kościół znał instytucję wyświęcania na kapłanów żonatych mężczyzn, to wiązał to ze ścisłą dyscypliną, nakazywał wstrzemięźliwość seksualną wobec żon pod karą wykluczenia ze stanu duchownego. Czy ktokolwiek w Niemczech tę kwestię choć przez moment uważał za konieczną do przedyskutowania. Nie. Wygląda, że sprawa ta będzie wprowadzona, bez żadnej dbałości duchowej, jedynie z perspektywą „korporacyjną”, czyli utrzymywania możliwie szerokiej sieci kontaktów z tymi, którzy jeszcze się z Kościoła nie wypisali, czyli płacą podatki.
Sprawa święceń dla żonatych diakonów, a potem innych kościelnych aktywistów jest zresztą wdzięcznym tematem do tego, by podsumować sposób działania synodów Papieża Franciszka. Kiedy w adhortacji „Amoris Laetitia”, po wielu dyskusjach i kontrowersjach, przepchnięta została, jako część tekstu, opinia, że po rozeznaniu mogą zdarzyć się sytuacje, w których Kościół będzie udzielał Komunii Świętej osobom z ważnie zawartym sakramentalnym małżeństwem, ale żyjącym w nowych – de facto – cudzołożnych relacjach, mówiono o wyjątkach. Jednak w roku 2017 Kościół niemiecki po prostu wydał instrukcję nakazującą księżom „godzić się z >decyzją sumienia< wszystkich rozwodników pragnących przyjmować Komunię. Większość biskupów wcieliła te wytyczne w życie w swoich diecezjach”. (zob. P. Chmielewski, Efekt synodalności! Biskupi niemieccy o „normalnym” homoseksualizmie i akceptacji komunii dla rozwodników, pch24.pl, 2019.12.06). Podobnie już dziś sprawa układa się z postanowieniami synodu dla Amazonii, które przecież rzekomo miały być przygotowane wobec wysoce specyficznej sytuacji mieszkańców tego regionu świata. Jednak dziś już wydaje się najbardziej prawdopodobne, że propozycja wyświęcania żonatych mężczyzn najszybciej zostanie wprowadzona w Niemczech. Już we wrześniu 2018 roku na łamach Deutsche Welle można było przeczytać, że „jeśli papież wyrazi zgodę na wyświęcanie na księży żonatych mężczyzn, precedens będą mogły wykorzystać i inne Kościoły lokalne.” (K. Domagała, Niemcy: Dramatyczny brak księży. Może pomóc “import”, dw.com, 18.09.2018).
To, że synody ostatnich lat są wydarzeniami sterowanymi, a nie przestrzeniami wolnej kościelnej dyskusji świadczy wiele faktów. Wystarczy odtworzyć sobie przebieg pierwszego synodu o rodzinie z roku 2014, kiedy to opinia publiczna najwięcej dowiedziała się o próbach manipulowania jego przebiegiem i procesem powstawania dokumentów. Kolejne wydarzenia synodalne zostały już w większym stopniu osłonięte przed przenikliwością mediów. Jednak przywołajmy jeden fakt – dokument przygotowawczy synodu dla Amazonii napisał niemieckojęzyczny bp Krautler, z pochodzenia Austriak. I to on utożsamił problemy obszaru Amazonii z problemami krajów języka niemieckiego. Jego kolonialny stosunek do ludzi, którym ma świadczyć opiekę duszpasterską, najlepiej wyraziły słowa wedle, których Amazończycy nie są zdolni do tego, by zrozumieć celibat. Na tę wypowiedz słusznie zareagowano w różnych częściach świata, ale co z tego. Papież, który nie reaguje na wątpliwości doktrynalne zgłaszane przez kardynałów w sprawach fundamentalnych, (tzw. dubia) nie będzie reagował na głosy publicystów czy zwykłych wiernych.
Inne teksty z miesięcznika LUX 11/12
Opinia bp Krautlera jednak – nieco niechcący – dobrze oddaje rzeczywiste problemy Amazonii, czyli brak ewangelizacji tych ludzi. Czy bowiem w dziejach, Żydzi, Rzymianie, Germanie, aż wreszcie Słowianie, byli przygotowani na przyjęcie nauki o celibacie? Z całą pewnością nie, dopiero prawdziwa ewangelizacja zmieniła tę sytuację. Tak choćby było w Afryce, która staje się dziś ostoja prawowiernego nauczania katolickiego, która wydaje takich ludzi jak kard. Robert Sarah. Pamiętajmy, że jego rodzice byli jeszcze poganami! Zatem trudności z przyjęciem celibatu dotyczą ludów nieschrystianizowanych, czyli możliwe, że Amazończyków, ale z całą pewnością Niemców, ten naród i Kościół całkowicie postchrześcijański. Można powiedzieć, że zarówno pontyfikat Papieża Franciszka, jak i kolejne synody odsłaniają zamysły różnych kręgów kościelnych co do jego przyszłości.
W podsumowaniu synodu dla Amazonii można dodać na pewno jeszcze jedną kwestię, czyli nowy styl zarządzania Kościołem, który się ujawnił, przypomina działania w korporacji lub partii. Przez całą swoją historię Kościół bardzo poważnie traktował swoją wiarę i dyscyplinę. Ta druga nie była czymś po prostu „nieistotnym” jak dziś słyszymy, ale ważnym narzędziem chroniącym to, co święte – sakramenty, powołanie człowieka, itd. Od lat 60. a od wyboru Franciszka tym bardziej, wydaje się, że najpoważniejszą sprawą w Kościele jest jego dostosowanie do świata, niezależnie co w swoich dziejach Kościół myślał w różnych sprawach, a nawet co nieomylnie ustalił. Tempo w jakim organizuje się nowe synody i przeprowadza zmianę w kwestiach, nad których ustaleniem Kościół wcześniej debatował przez lat dziesiątki, setki lat – jak w przypadku niektórych dogmatów – jest przerażający. Ogłasza się synod, zwołuje się ekspertów, co do których jest pewność, że powiedzą to akurat, co jest potrzebne i wprowadza się zmianę. Synod dla Amazonii, a także pierwsze echa niemieckiej „drogi synodalnej” potwierdzają, że do Kościoła pod pełnymi żaglami wpłynęła praktyka konstrukcjonistyczna. Kiedy w czasach po Soborze Watykańskim II konstruowano zmianę liturgii rzeczywiście wierzono w rozmaite dane (dziś zdezaktualizowane) nauk historycznych czy społecznych i dlatego przeprowadzono reformę, która okazała się nadużyciem. Co zresztą wprost mówił Papież Benedykt XVI. Dziś, gdy słucha się współpracowników Papieża tej wiary nie widać, jedynie słychać wolę przeprowadzenia spraw.
Drugorzędne okazują się nie tylko tradycje, ale także słowa Jezusa Chrystusa, które w sprawie nierozerwalności małżeństwa są całkowicie jednoznaczne. To bardzo zły sygnał dla Kościoła, że ci którzy nim rządzą zaczynają go traktować niczym rzeczywistość samoustanawiającą się. Tu dobrym przykładem będą kroki wykonywane w kierunku święceń dla kobiet, które nigdy nie były nawet brane pod uwagę w historii Kościoła. Jan Paweł II potwierdził praktykę męskiego kapłaństwa korzystając z możliwości do wypowiedzenia się w sposób ostateczny, zamykający dyskusję w Kościele. Jest oczywiste, że wielu katolików nie uzna ewentualnego święcenia kobiet, ponieważ tradycja w tej sprawie jest jednoznaczna, a głos papieża Wojtyły nie wynikł z przypadku czy krótkotrwałej akcji politycznej wewnątrz Kościoła. Synod dla Amazonii w niejawny sposób potwierdził coraz bardziej jasną prawdę, że autorytet Papieża nie może być nieograniczony. Wynika to zresztą z konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus Sobory Watykańskiego I określającej treść dogmatu o nieomylności papieża. “Turbopapiestwo” czy też papiestwo “woli mocy” prowadzi do coraz głębszych podziałów i to wśród samych katolików, a nie tylko szeroko rozumianej chrześcijańskiej ekumenii.
Zakończyć to nieproste podsumowanie wypada tematem nowego rytu liturgicznego dla Amazonii. Być może dla wielu czytelników to wątek bez znaczenia, jednak jeśli pamiętajmy, że Sobór Watykański II nazywa liturgię źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego nie powinniśmy tego lekceważyć. Nie jest to przecież też żadna nowinka – kult Boży zawsze powinien być z centrum życia chrześcijanina. Bogu trzeba oddawać chwałę i wiemy to od na pewno choćby od św. Pawła. Jeśli jednak synod dla Amazonii jest odbiciem “potrzeb” Kościoła w Niemczech to także i ten pomysł może oznaczać otworzenie się Kościoła katolickiego na kolejną falę eksperymentów liturgicznych. Żyjemy w czasach, w których dwie Msze odprawiane w sąsiednich parafiach mogą się między sobą bardziej różnić niż jakieś dwa starożytne katolickie ryty. Jak w tej sytuacji da się pogodzić nasze życie liturgiczne ze starą zasadą lex orandi, lex credendi. Jakie zatem konkretnie może pojawić się zagrożenie w Niemczech? Przede wszystkim dalsza radykalna sekularyzacja liturgii. Gdyby episkopat niemiecki uznał, że propozycja nowego rytu amazońskiego oznacza równocześnie otwarcie drogi dla jakiegoś nowego rytu germańskiego. Pomysł taki już był opracowany przed rokiem jubileuszowym 2000 pod nazwą missa simplex możliwą do odprawienia w kilka minut. Jej wprowadzenie byłoby faktycznie pierwszym krokiem do likwidacji w jakiejś perspektywie czasowej w ogóle kultu Bożego w Kościele. Msza taka pozbawiona misterium, wymiaru paschalnego, obrzędowości wprowadzającej człowieka w tajemnice wiary, bardziej zaciemniałaby sens wiary, niż go przybliżała.
Papież i jego Synod pozostawiają nas zatem w niepewności co do przyszłości Kościoła, właśnie dlatego, że zamiast oddać jego losy prowadzeniu Ducha Świętego, zakasali rękawy i chcą go prowadzić samodzielnie, nie oglądając się na to, że wspólnota Kościoła ma swój fundament nieludzką wolą uczyniony. Przyszło nam żyć w ciekawych czasach? Owszem, ale to jak zawsze nie oznacza dla nas niczego dobrego.