Średniowiecze niezmiennie ma złą prasę. Nawet jeśli nie tak złą, jak jeszcze jakiś czas temu – bo przecież czasem budzi też romantyczny zachwyt np. nad dziedzictwem architektonicznym – to wciąż w potocznym języku jest symbolem zacofania lub czegoś przestarzałego. Tak jest i wydaje się, że w krótkiej perspektywie niewiele da się z tym zrobić, mimo że wielu próbuje.
W apologetycznych ujęciach średniowiecznego chrześcijaństwa często można usłyszeć lub przeczytać, że średniowiecze dało nowoczesności rozmaite dobra – głównie instytucje czy zabytki. Centralne miejsce w tych apologiach zajmuje uniwersytet, który faktycznie był ważną rzeczywistością w średniowieczu i pozostaje nią do dziś. Tych średniowiecznych pozostałości, za pomocą których próbuje się uzyskać dla chrześcijaństwa nieco współczesnego uznania, jest jeszcze kilka, ale też niezbyt wiele. Jakkolwiek można zrozumieć autorów tego rodzaju apologii epoki katedr, to jednak jest w nich coś z ducha rozpaczy. Usilna chęć by epoka utożsamiana powszechnie z kulturą chrześcijańską nie była uznawana za zupełnie wsteczną i bezsensowną, skłania do podejmowania bezsilnych prób odzyskania odrobiny światowej chwały.
Jeśli jednak odrzucić ducha rozpaczy i chłodno spojrzeć na dawny i współczesny uniwersytet dość łatwo można dojść do wniosku, że ten współczesny pod pewnym zasadniczym względem jest zaprzeczeniem, a nie kontynuacją tego dawnego. Z perspektywy chrześcijańskiej jest jego – nawet podwójnym – wypaczeniem.
Znakomitą i w jakimś sensie zabawną charakterystykę kryzysu uniwersytetu nowoczesnego dał Papież Benedykt XVI w swoim wykładzie ratyzbońskim:
“Było to w roku 1959, w dniach starego uniwersytetu, który składał się z normalnych profesorów. Rozmaite katedry nie miały ani asystentów, ani sekretarek, zamiast tego było jednak wiele bezpośredniego kontaktu ze studentami, a zwłaszcza pomiędzy poszczególnymi profesorami. Spotykaliśmy się przed i po wykładach w pokojach nauczycielskich. Zachodziła ożywiona wymiana zdań pomiędzy historykami, filozofami, filologami i, oczywiście, pomiędzy dwoma wydziałami teologicznymi. Raz w semestrze był dies academicus, gdy profesorowie z każdego wydziału pojawiali się przed studentami całego uniwersytetu, umożliwiając prawdziwe doświadczenie universitas: rzeczywistości, w której, pomimo naszej specjalizacji, utrudniającej czasem wzajemną komunikację, składaliśmy się na całość, pracując we wszystkim na podstawach jednej racjonalności z jej różnymi aspektami i współdzieląc odpowiedzialność za właściwe posługiwanie się rozumem – ta rzeczywistość stała się żywym doświadczeniem. Uniwersytet był także dumny ze swych dwóch wydziałów teologicznych. Było jasne, że dociekając racjonalności wiary, wykonywały one także pracę, która z konieczności jest częścią „całości” universitas scientiarum, nawet jeśli nie każdy mógł mieć udział w wierze, którą teologowie starali się skorelować z rozumem jako całość. To głębokie poczucie spójności wewnątrz świata rozumu nie było zakłócone, nawet gdy kiedyś doniesiono, że jeden z kolegów powiedział coś dziwnego o naszym uniwersytecie: że ma dwa wydziały poświęcone czemuś, co nie istnieje: Bogu”.
Wydaje się, że niewyjawionym zamiarem Papieża było pokazanie, że dobry chrześcijański uniwersytet ze swoim “głębokim poczuciem spójności wewnątrz świata rozumu” istniał jeszcze w XX wieku. Jednak efekt tego przekonywania moim zdaniem nie został osiągnięty. Być może we wspomnieniu przytoczonym przez Papieża widzimy jeszcze coś z dobrego mieszczańskiego obyczaju nakazującego szacunek akademików wobec innych akademików, ale niewiele więcej. Z pewnością dominującym wrażeniem w tym obrazie są trudności we wzajemnej komunikacji pomiędzy przedstawicielami rozmaitych specjalności. Ukoronowaniem tego jest ironiczne nastawienie świeckich uczonych do wydziałów teologii, które jak sądzę wcale – w roku 1959 – nie były uznawane za spójne z dominującym obrazem “świata rozumu”. Dla mieszczańskiego zachodu w XX wieku Bóg był już tylko zbędną hipotezą, podobnie zresztą, jak i filozoficzny uniwersalizm, skoro niemieckie mieszczaństwo tak ochoczo poddało się radykalnie partykularnej ideologii.
Jednoznacznie sytuację uniwersytetu scharakteryzował Alasdair McIntyre w swojej książce Bóg, filozofia, uniwersytety:
“We współczesnych uniwersytetach amerykańskich każda dyscyplina akademicka traktowana jest jako autonomiczna i samodefiniująca, tak więc ci, którzy ją uprawiają, a przynajmniej ci spośród nich, którzy mają największy prestiż i wpływy, wyznaczają początkującym jej zasięg i granice. Aby zaś celować w jakieś konkretnej dyscyplinie, na ogół nie musi się wiele wiedzieć o każdej innej lub można nic o nich nie wiedzieć” (s. 26).
To jednak nie wszystko, jak zauważa szkocki filozof, sama specjalizacja nie jest przecież niczym złym. Problemem jest sama filozofia funkcjonowania współczesnego uniwersytetu:
“Komu zatem na takim uniwersytecie przypada zadanie integracji różnorakich dyscyplin, rozważenia, jak każda z nich wiąże się z innymi i jak przyczynia się do całościowego rozumienia natury i porządku rzeczy? Odpowiedź brzmi “nikomu”, ale nawet ta odpowiedź jest myląca. Na współczesnym uniwersytecie amerykańskim nie występuje bowiem poczucie, że jest to zadaniem, że nie robi się czegoś, co ma istotne znaczenie. Samo pojęcie natury i porządku rzeczy, jednego wszechświata, którego różne aspekty są przedmiotami badań odmiennych dyscyplin, ale w taki sposób, że każdy aspekt musi się wiązać z innymi – to pojęcie przestało nadawać kształt przedsięwzięciu, jakim jest uniwersytet amerykański” (tamże).
Dotyczy to nie tylko zresztą uniwersytetu amerykańskiego, ale także europejskiego i polskiego. Uniwersytet średniowieczny albo, co będzie znacznie lepszym sformułowaniem, pewien ideał uniwersytetu katolickiego, teistycznego zakłada istnienie fundamentalnego przekonania o jedności świata. W tym przekonaniu mieści się – czego prawie nie ma we współczesnym uniwersytecie – badanie związków pomiędzy dyscyplinami, a także badanie wpływu poszczególnych dyscyplin na rozumienie natury rzeczy, jak określa to w innym miejscu swojej książki McIntyre. Filozofia na teistycznym uniwersytecie odgrywałaby rolę zasadniczą i odmienną od tej, jaką pełni dziś. Można wręcz zapytać, czy filozofia pełni jeszcze jakąkolwiek rolę na współczesnym uniwersytecie poza niszowym aspektem badania dziejów ludzkiej myśli oraz równie niszowymi badaniami logicznymi. Czasem dostarcza też ideologicznych uzasadnień dla nowoczesnego systemu społecznego. Uniwersytet teistyczny potrzebowałby jej jako łączniczki pomiędzy dyscyplinami szczegółowymi a teologią. Tak też wyglądał praktyczny ideał uniwersytetu średniowiecznego i starano się go – lepiej lub gorzej realizować.
To, co obserwujemy na uniwersytetach dziś, jest realizacją praktycznego ideału uniwersytetu pragmatycznego i ateistycznego. W jakim sensie ateistycznego? Uniwersytetem ateistycznym był też uniwersytet marksistowski, który miał swoją uspójniającą doktrynę, ta zaś była zniekształconym echem dawnego uniwersytetu, który jeszcze miał swój uniwersalny cel. Przypominało to nieco sytuację, gdy oświeceniowi myśliciele – jak pisze Johnson Kent Wright w przedmowie do książki Carla Beckera “Państwo Boże osiemnastowiecznych filozofów” – “dziarsko broniąc naturalizmu, opowiedzieli się zdecydowanie za ateizmem”, ale w praktyce wybrali “wiarę w nastanie świeckiego odpowiednika ‘państwa bożego’ chrześcijańskiej eschatologii, ziemskiego raju wolności, równości i braterstwa” (s.11).
Obecnie uniwersytety nie mają już w zasadzie celu poza reprodukcją kadr o ograniczonej, przez niszowość badań, refleksyjności. Można powiedzieć, że w średniowieczu uniwersytet także produkował kadry, ale zdecydowanie się na tym nie zatrzymywał. I to przekształcenie uniwersytetu w wyższą szkołę zawodową lub instytucję służącą dystrybucji prestiżu często w zupełnym oderwaniu od wymogu refleksyjności, nie mówiąc o szukaniu prawdy, jest drugim wypaczeniem. Warto postawić pytanie, czy w takiej postaci uniwersytet może, zatem spełniać swoją funkcję – nawet, jeśli nie rozumienia świata – to jego urefleksyjniania, które mogłoby np. kwestionować interesy władzy politycznej. Bez wątpienia jednym z metainteresów władzy jest utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że tylko jej istnienie i poszerzanie prerogatyw może zapewnić jedność–ba, w ogóle trwanie – ludzkiego świata. Nie zapewnia tego rozum, poznanie, Bóg, ale siła. Fragmentaryzacja i uniszowienie filozofii sprawia, że dziś to teiści i ich propozycja jedności poznania jest uznawana za zagrożenie dla ambicji władzy. Dlatego też teiści dziś tak źle są widziani na uniwersytetach.
Jeśli zatem chcemy bronić chrześcijańskiego dziedzictwa uniwersytetu, nie warto bronić dzisiejszych instytucji, które czasem występują w swoich średniowiecznych strojach, ale trzeba odnosić się do badania zasad, które te instytucjami poruszają. I jak one odnoszą się chrześcijańskiego rozumienia świata. Z tej perspektywy dziś uniwersytet prawie już nie istnieje.
Wykorzystane teksty:
Benedykt XVI, Wykład ratyzboński, “Christianitas”, 29-30/2006.
Alasdair McIntyre, Bóg, filozofia, uniwersytety, Warszawa 2013.
Carl Becker, Państwo Boże osiemnastowiecznych filozofów, Warszawa 2008.
§