Unde malum?

Oto grzechem pierworodnym jest dla radykałów własność prywatna. Potrzeba tedy Chrystusa, i to Chrystusa z biczem, aby wyrzucił lichwiarzy ze świątyni.

Podczas szczytu obu Ameryk w Trynidadzie i Tobago w 2009 roku Hugo Chávez podarował Barackowi Obamie niedużą książkę. Były to „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” autorstwa urugwajskiego publicysty Eduardo Galeano, które od czasu pierwszego wydania w 1971 roku doczekały się licznych wznowień i tłumaczeń na języki obce. Można wątpić, by amerykański prezydent czytywał ów marksizujący bestseller do poduszki, zwłaszcza że i sam Galeano zdążył się już był wówczas wycofać z niektórych bardziej radykalnych tez. Niemniej dzisiaj, po tym jak świat obiegła informacja o śmierci Fidela Castro, warto przypomnieć tekst Galeano jako ważny kontekst do refleksji nad charakterem latynoamerykańskiego komunizmu. „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” ciekawie jest zestawić – niejako na odtrutkę – z inną książką z lat siedemdziesiątych, której autor również usiłować odpowiedzieć na pytanie, skąd zło w Ameryce Łacińskiej. Chodzi o „Od dobrego dzikusa do dobrego rewolucjonisty” pióra Carlosa Rangela, publicysty wenezuelskiego, któremu z Chavezem zdecydowanie nie było po drodze.

O faktach i o interpretacjach

Jeden z polskich dziennikarzy wypowiedział kiedyś maksymę prostą, ale cenną: gdy imperium się nie rozwija, to się zwija. Naturalną konsekwencją północnoamerykańskiej prosperity było zwrócenie się uwagi Waszyngtonu na ziemie położone na południe od Río Grande. Podbój jednej z prowincji Meksyku; oderwanie od Kolumbii terenów Panamy i proklamowanie tamże niepodległego kraju, przekopanie go następnie wszerz i objęcie wieczystym protektoratem uzyskanego w ten sposób kanału międzyoceanicznego; szereg jawnych lub tajnych interwencji w politykę krajów basenu Morza Karaibskiego; wytworzenie licznych więzi biznesowych pomiędzy firmami z USA a latynoamerykańskimi partnerami; wreszcie zaproszenie Meksyku do olbrzymiej północnoamerykańskiej strefy wolnego handlu w ramach traktatu NAFTA. Tyle fakty. Po nich zaczynają się interpretacje.

Lewicowy bestseller Galeano „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” został przetłumaczony na polski w roku 1983, natomiast popularna w kręgach latynoamerykańskich liberałów książka Rangela „Del buen salvaje al buen revolucionario” – „Od dobrego dzikusa do dobrego rewolucjonisty”, pochodząca z roku 1976, dotychczas nie doczekała się polskiego wydania. Obie książki łączy próba odpowiedzenia na pytanie o przyczyny cywilizacyjnego zacofania Ameryki Łacińskiej poprzez analizę gospodarczych, politycznych i intelektualnych dziejów kontynentu od czasu podboju przez hiszpańskich konkwistadorów po współczesność. Dla Galeano jest to historia nieustającego ucisku przez mocarstwa kolonialne nawet po uzyskaniu formalnej niepodległości. Dla Rangela – splot niekorzystnych, choć w pełni zrozumiałych czynników zewnętrznych i wewnętrznych, które ograniczały przez stulecia i nadal ograniczają potencjał ziemi latynoamerykańskiej. Obie narracje wyraźnie zdominowane są zaś przez figurę Stanów Zjednoczonych: dla Galeano – USA to cyniczny, bezlitosny kat, którego jedynym celem jest nieustanna akumulacja kapitału za wszelką cenę. Dla Rangela, USA to pragmatyczny uczestnik politycznej gry, który w zgodzie z własnym interesem wykorzystuje słabość mniejszych partnerów. Dobór tekstów pozwala zatem zestawić dwie interpretacje tych samych faktów.

Rewolucjonista w aureoli

Zarówno „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej”, jak i „Od dobrego dzikusa do dobrego rewolucjonisty” stanowią w istocie zbiór tez politycznych, które z grubsza podzielić można na tezy-prawdy oraz tezy-mity. Prawdziwość ich nie ma przy tym wartości w sensie logicznym, lecz wyraża postawę autora względem rzeczywistości. Dlatego też tezy-prawdy u Galeano to tezy-mity u Rangela, zaś tezy-prawdy Rangela dla Galeano stanowią w ogóle obrazę zdrowego rozsądku.

Twierdzeniem nadrzędnym Galeano, z którego wynikają wszystkie pozostałe, jest głębokie przekonanie o ofierze, jaką poniosła i wciąż ponosi Ameryka Łacińska wskutek przynależności do strefy wpływów światowych potęg. Moment przybicia Kolumba do brzegów Hispanioli miał wedle tej koncepcji zdeterminować raz na zawsze losy Ameryki Łacińskiej jako ziemi przeznaczonej jedynie do pełnienia służebnej roli wobec metropolii. Właśnie owa zakorzeniona w myśleniu lewicy latynoamerykańskiej tradycja bycia ofiarą jest tym, co budzi największy sprzeciw Carlosa Rangela. To wówczas narodzić się miał mit założycielski lewicy latynoamerykańskiej – twierdzi Rangel – mit dobrego dzikusa. Zakłada ów mit, że człowiek – hiszpański konkwistador – dokonuje zniszczenia ostatnich enklaw ziemskiego raju. Utraconą w ten sposób szczęśliwość przywrócić może tylko Mesjasz. Aby zrozumieć, w jaki sposób dobry dzikus przeistoczył się w dobrego rewolucjonistę, zauważmy, że nie tylko istnieje relacja pomiędzy stanem przed upadkiem, a stanem po dokonaniu się zbawienia, lecz że stany te są ze sobą wręcz tożsame – pisze Rangel. Oto grzechem pierworodnym jest dla radykałów własność prywatna. Potrzeba tedy Chrystusa, i to Chrystusa z biczem, aby wyrzucił lichwiarzy ze świątyni. W tym kontekście bardziej zrozumiały wydaje się zarówno słynny obraz Chrystusa z karabinem na ramieniu, jak i nimb świętości otaczający rewolucjonistów. O Che Guevarze śpiewano wszak San Ernesto de la Higuera, a kolumbijskiego księdza Camilo Torresa, który w 1966 roku zginął z bronią w ręku, porównywano w popularnych piosenkach do samego Chrystusa.

Sakralizacja osoby rewolucjonisty jest bez wątpienia zjawiskiem należącym bardziej do ludowego folkloru niż do socjalistycznej doktryny i nie znajdujemy jej w rzeczowym wywodzie Eduardo Galeano. Jednak także na niego działa charyzma jednostki. Narracja „Otwartych żył Ameryki…” oparta jest na szeregu postaci-symboli, które samym swoim nazwiskiem firmują określoną politykę. Rządy Perona i Goularta określa Galeano mianem „patriotycznych”. Dla Rangela natomiast guru ówczesnej lewicy, Goulart, jest równie skompromitowany jak Batista, zaś słowami biedny Allende kwituje Rangel tragedię znaczącej części narodu chilijskiego, który wyraźnie zasłużył na taki los, skoro wybrał sobie na prezydenta człowieka, który zamierzał zlikwidować demokrację w Chile. Rangel konsekwentnie demitologizuje bohaterów lewicy, zarówno faktycznych (jak Goulart, Allende i Che), jak i tych, których lewicowa propaganda sobie zawłaszczyła (Tupac Amaru). Zresztą deprecjonuje Rangel również samo zjawisko tak częstych w Ameryce Łacińskiej zmian rządu, odzierając je z dumnego miana rewolucji. Tak zwane rewolucje latynoamerykańskie to nic, jak tylko powierzchowne ruchy stojącej wody – pisze.

To sukinsyn, ale nasz sukinsyn

Mitom lewicy przeciwstawia Rangel wartości, które legły u podstaw państwowości Stanów Zjednoczonych, nie ukrywając podziwu dla spektakularnego rozwoju tego państwa. Anglosascy kolonizatorzy przybywali w poszukiwaniu ziemi i wolności, nie złota i niewolników – podkreśla autor, z pewną dozą naiwności jakby niepomny gorączki z Klondike. Ocena prowadzonej konsekwentnie przez USA polityki interwencjonizmu jest, jak na analityka latynoamerykańskiego, znacznie złagodzona. Rangel bagatelizuje znaczenie, jakie w ówczesnym układzie geopolitycznym spełniała Ameryka Łacińska. Prawdziwym powodem interwencjonizmu w regionie Morza Karaibskiego – pisze publicysta – jest zabezpieczenie szlaków wodnych wokół Kanału Panamskiego, a nie obrona jakiś szczególnie żywotnych interesów. W podobnym tonie minimalizuje rolę CIA w inspirowaniu działań przeciwko niewygodnym politykom latynoamerykańskim. Dowodzi Rangel, nie bez słuszności, że podejrzenie o współpracę z amerykańskimi służbami stało się swego rodzaju obuchem do okładania opozycji politycznej, a bezpodstawne oskarżenia przyjęły w niektórych krajach kształt makkartystowskiego polowania. Nie należy jednak zapominać, że agenci CIA brali czynny udział w destabilizowaniu państwa chilijskiego w schyłkowym okresie rządów Allende, co potwierdza w swoich pamiętnikach Henry Kissinger.

Dokonawszy w ten sposób i moralnego i politycznego uzasadnienia taktyki interwencji, Carlos Rangel stara się, niejako w imieniu Białego Domu, zdystansować od okrucieństw popełnianych przez marionetkowych dyktatorów. Urąga się logice, gdy insynuuje się, że Somoza i Trujillo budzili sympatię ludzi takich jak Wilson czy Roosevelt przekonuje. W tym przypadku rzeczywiście nie sposób odmówić mu racji. To sukinsyn, ale nasz sukinsyn – miał powiedzieć Roosevelt o Somozie.

Rozwój niedorozwoju

Rangelowska teza-mit o roli USA jako cywilizacyjnego hamulca Ameryki Łacińskiej jest u Galeano tezą-prawdą. Urugwajski pisarz koncentruje się jednakże przede wszystkim na aspekcie ekspansji gospodarczej, upatrując w interwencjonizmie politycznym jedynie pochodnej taktyki dominacji ekonomicznej. Poglądy gospodarcze Eduardo Galeano balansują na granicy starej i nowej socjologii. Bez wątpienia jest to książka napisana przez marksistę dla marksistów. Obok sentymentu do filozofii leninowskiej oraz tak charakterystycznego dla komunistycznej nowomowy kategorycznego stylu wypowiedzi, znajdujemy w „Otwartych żyłach…” elementy, które i dziś mogłyby znaleźć się na łamach Monde Diplomatique. Argumentacja Galeano opiera się na przyjęciu założenia o zachodzeniu pomiędzy USA a państwami Ameryki Łacińskiej relacji gospodarczych według modelu centrum-peryferie. Jakkolwiek nie posługuje się tym pojęciem (znanym już wówczas, bo wprowadzonym do dyskursu naukowego w latach pięćdziesiątych przez Komisję ds. Ameryki Łacińskiej ONZ), jego konkluzje noszą wyraźne znamiona myślenia kategoriami systemu-świata. Dowodził Galeano, że w Ameryce, jak każdym kraju peryferyjnym, prężnością odznaczały się jedynie działania skierowane na eksport. Jednocześnie miażdżącej krytyce poddaje politykę międzynarodowych instytucji finansowych kontrolowanych w znacznej mierze przez USA, tj. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy i Międzyamerykański Bank Rozwoju. Postulaty ograniczenia globalizacji, korporacjonizmu i kredytobiorstwa na wielką skalę są w istocie poglądami wciąż aktualnymi. Również obarczanie winą państw rozwiniętych, a szczególnie Stanów Zjednoczonych nie jest domeną wyłącznie latynoamerykańskich dziennikarzy. Wyznawców podobnego poglądu znajdujemy wśród światowej sławy ekonomistów, dość przypomnieć pojęcie „rozwoju niedorozwoju” ukute przez André Gunder Franka oraz prace Immanuela Wallersteina z zakresu analizy systemów-światów.

Urugwajski pisarz zarzuca Stanom Zjednoczonym hipokryzję, wskazując, że choć oficjalnie Waszyngton jest największym w świecie orędownikiem wolnego rynku, sam wobec amerykańskich firm prowadzi politykę ewidentnie protekcjonistyczną. Rozluźnienie celne – twierdzi Galeano – zmusza słabsze gospodarki do poddania się rządom niewidzialnej ręki rynku, podczas gdy światowi potentaci mogą liczyć na wsparcie polityków w celu przeforsowania swoich przedsięwzięć. Identyczna argumentacja podnoszona była przez przeciwników wejścia w życie traktatu NAFTA w 1994 roku, a w szczególności przez przedstawicieli ruchu neozapatystowskiego. Przekonywali oni, że dopłaty, na jakie liczyć może amerykańskie rolnictwo, w warunkach nieograniczonej konkurencji doprowadzą do zniszczenia dysponującego dużo mniejszym potencjałem rolnictwa meksykańskiego.

Elementem polityki neokolonialnej szczególnie dotkliwym dla krajów Trzeciego Świata jest również według Galeano drenaż zysków oraz trwałe cedowanie na zagranicznych przedsiębiorców praw do wartości wytworzonej przez potencjał latynoamerykański. W ręce obcokrajowców oddaje się nie tylko przemysł, lecz również zyski przez ten przemysł wytworzone – pisze. W latach siedemdziesiątych diagnoza ta dotyczyła prawie wyłącznie przedsiębiorstw amerykańskich, dziś rozszerzyć ją można na firmy zarejestrowane w innych światowych centrach biznesu, zwłaszcza Chinach i Rosji.

Galeano i Rangel w XXI wieku

Zarówno „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” Galeano, jak i „Od dobrego dzikusa do dobrego rewolucjonisty” Rangela odegrały znaczącą rolę w środowiskach intelektualnych, do których były adresowane. Carlos Alberto Montaner w posłowiu do wydania z 2006 roku pisał, że książka Rangela to nie manifest ideologiczny, lecz surowe ostrzeżenie przed politycznym awanturnictwem lewicy kolektywistycznej i antyzachodniej. Główne założenie Rangela: amerykański imperializm jest konsekwencją, a nie przyczyną ich potęgi, a naszej słabości świadczy wbrew pozorom o głębokim optymizmie autora, odrzucającego dziejowy determinizm skazujący Amerykę Łacińską na wieczną wegetację u boku potężnego protektora. „Od dobrego dzikusa do dobrego rewolucjonisty” jest więc sprzeciwem wobec owej tradycji bycia ofiarą, hamującej naturalny potencjał kontynentu. Jest sprzeciwem wobec tej tradycji intelektualnej, której zdeklarowanym zwolennikiem był w latach siedemdziesiątych Galeano, piszący że państwa biedne eksportują swoją biedę i dlatego są jeszcze bardziej biedne.

Czym „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” są dziś dla przedstawicieli radykalnej lewicy latynoamerykańskiej? Symbolem skargi Trzeciego Świata na politykę prowadzoną przez potęgi gospodarcze i międzynarodowe instytucje finansowe. Wprawdzie od lat siedemdziesiątych sytuacja geopolityczna uległa licznym przeobrażeniem, a wraz z nią zdezaktualizowały się niektóre terminy socjologiczne, jednak zależności pomiędzy poszczególnymi uczestnikami życia politycznego na obu kontynentach amerykańskich nie wszędzie nadążają za postępem. Tam, gdzie instytucje społeczne nie przystają do reguł narzuconych przez instytucje rynku, obie strony, świadomie lub nie, sięgają po koncepcje Galeano i Rangela.

Magdalena Turowska

GALEANO, E., Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.

RANGEL, C., Del buen salvaje al buen revolucionario, Monte Avila Editores, Caracas 1976.

Foto. Wikimedia Commons