ERNST JUNGER: UPOJENIE – OJCZYSTE STRONY I WĘDRÓWKA

Często zauważano, że narkotyki dzielą między sobą obszary i odgraniczają określone terytoria władzy. Marzenia o lotofagach kwitną bujnie w Oriencie. Duch oddaje się uciechom, podczas gdy ciało spoczywa na łożu. Obrazy są nie tylko piękne i pogodne; mogą być także straszliwe i okrutne. Narkotyk odgrywa rolę Szeherezady, która nocą „umila godziny czuwania” sułtanowi.

Człowiek Zachodu preferuje oddziaływania stymulujące i aktywujące. Różnica staje się wyraźna tam, gdzie posługuje się on takimi samymi środkami. Z jednej strony człowiek w dżalabiji, który przed kawiarnią w Damaszku każe przynieść sobie fajkę wodną – z drugiej typ, który w przerwie między fazami procesu pracy na chybcika „jara” papierosa.

W takim krajobrazie zwiększać się musi konsumpcja substancji powodujących bezobrazowe potęgowanie sił życiowych, witalne ożywienie przy przyspieszonym pulsie. W dodatku, jak przy nałogowym paleniu, przerwy stają się rzadsze; narkotyk zostaje zdegradowany do roli środka napędowego. Dochodzi jeszcze olej do rozchwierutanych przekładni: równie bezbarwne środki nasenne i uspokajające. Nie ma tu już mowy o odświętnej stronie upojenia, o przybliżeniach do nowych światów i związanego z nimi ryzyka.

Z przenikaniem czystych phantastica do świata zachodniego wiąże się niewielkie ryzyko, jeśli tylko na skutek procedur chemicznych nie zostaną one pozbawione siły obrazowego oddziaływania. Przesłanką ich spożywania jest dyskretna przyjemność, jaką niesie świat obrazów, a tym samym upodobanie negujące styl naszych czasów. Dwa słynne przypadki objawiające tajemnicę maku to de Quincey i Baudelaire. W tej konstelacji nie można też zapominać o Novalisie. Romantycy są w najwyższym stopniu podatni na wszystko, co obce. Pewne wersy Droste[1] pozwalają przypuszczać, że mak zapuścił tu przynajmniej kilka witek. Mam na myśli zwłaszcza Bezsenną noc. De Quincey silniej rozkoszuje się władzą i jej przepychem, a także jej grozą – świadczy o tym słynny passus z Wyznań, poświęcony rzymskiemu konsulowi. Tak bogowie widzą świat.

Marzyciel wybiera samotność; nie chce być zaskakiwany. Rzeczywisty świat mu zagraża, a co najmniej przynosi przekleństwo śmieszności. Baudelaire jako augur ujął to w symbolu albatrosa. Już choćby ten wiersz sprawia, że opłacił mu się, a bardziej jeszcze nam, wypad na Daleki Wschód. Bogowie trwają tam raczej w postawie marzycieli niż bohaterów czy cierpiętników. Medytacja jest taką formą ducha, w której bardzo zbliżają się do siebie sen i myśl – a tam, gdzie w pełni się przenikają, mogą powstawać nowe światy.

Phantastica nie mogą u nas stanowić masowego zagrożenia jak środki pobudzające i uspokajające – a zatem jak tytoń i alkohol z jednej strony, a tabletki oraz morfina z drugiej.

Haszysz znajduje się na granicy, gdyż ma nie tylko działanie ejdetyczne, ale również motoryczne. Rzadko zdarza się kolektywne spożywanie opium; zakłada ono wspólnotę skłonności artystycznych i medytacyjnych lub awanturniczych. Wciąż słychać w tym kontekście o literatach z Hôtel Pimodan[2] i oficerach marynarki u Farrère’a, Mirbeau[3] czy Lotiego[4] – ale tylko dlatego, że trudno odnaleźć coś porównywalnego, a zatem ze względu na rzadkość tego zjawiska.

Nastrój takich seansów wyobrazić sobie można jako coś w rodzaju wytwornej i potęgującej się sympatii, powiązanej z nieokreślonymi odczuciami obecności, jakie pojawiają się u spirytystów. Obrazy oglądane są wewnętrznym okiem; są niepodzielne oraz odmienne od tych, jakie oferują nasze fabryki snów lub nawet dobre sceny. Baudelaire nie chodził do teatru jako widz, lecz z zamiarem wykorzystania sztuki jako motywu, wplatanego w świat marzeń i poddawanego prawidłom jego stylu. Sztuka w konfrontacji z upojeniem staje się collage’em, niższym stopniem przybliżenia. Można to sobie też wyobrazić jako odwrócony stosunek oazy i pustyni – oaza pozostaje szmaragdem, ale pustynny piasek staje się diamentem. Krajobraz zyskuje charakter właściwy kamieniom szlachetnym, jak tylko sięgnąć wzrokiem; zanika różnica między klejnotem a oprawą.

Phantastica stosowane są zatem na Zachodzie ezoterycznie. Mają swoją własną literaturę, którą prześledzić można od romantyzmu po fin de siècle. Wiedzącego otacza wiew mroku, czegoś znanego-nieznanego. Właściwie nie chodzi tu o nałóg, jakiemu się oddaje, ani o przestępstwo, do którego się posuwa. Chodzi tu raczej o uszczerbek na społeczeństwie, dokonany i piętnowany, którego najskrajniejszą formą jest samobójstwo. Gdy społeczeństwo nuży – wówczas odpływa się w lekkiej łodzi ze zgiełku portów. Wkrótce wiatr zadmie w żagle, nie trzeba już poszukiwać wysp; wyłaniają się z głębin wedle naszych życzeń. Ponadto samotność jako taka wzbudza odczucie podobne do upojenia – żeglarze, którzy samotnie przemierzają ocean, poszukują nie tyle drugiego brzegu, ile raczej niesłychanej i powszechnej jedności.

Takie skłonności są wrodzone podobnie jak te, które powodują inne jeszcze społeczne odchylenia, przykładowo o charakterze politycznym lub erotycznym. Dawniej stanowiło to oznakę outcasts, wyrzutków, których spotykało się przed bramami w młynach, zakładach garbarskich, podejrzanych gospodach. Tam popasały gromady wędrownych śpiewaków i grajków, Cyganów i Wenecjan, wyrabiaczy złota i poszukiwaczy skarbów. Tam hołdowano bieluniowi i lulkowi czarnemu, tam wygrzebywano korzeń alrauny rosnący pod szubienicami.

Dwaj nieznajomi spotykają się w pociągu lub na parkowej ławce; pada nazwisko autora lub tytuł książki, i wiedzą o sobie sporo. Najczęściej jednak spotykają się dziś, jak Bouvard i Pécuchet na wstępie swojej powieści, jako oświeceni filistrowie.

Stulecia tworzą prymitywny raster, nieodzwierciedlający precyzyjnie przemian stylu. Często dopiero w połowie zyskują swój typowy wyraz. Tak jest w naszym wypadku. Istnieją jednak zalążki, pogłosy jeszcze przed początkiem, choć nie formują one krajobrazu. Zdjęcie rentgenowskie, radio, przejście od pary do paliw płynnych, od impresjonizmu do kubizmu, wizje Nietzschego, skrzydła Lilienthala – wszystko to jawi się punktowo, jak gdyby zbierały się wirusy. Szczegóły przykrywane są i zagłuszane hałasem potężnych złomowań. Dwie wojny oznaczają przede wszystkim powszechne planowanie. Jednak ujawnia się w nich styl globalny, jakby płaszcz formy odskakiwał od surowego odlewu – początkowo insularnie, jak na przykład w systemie lotnisk. Tam zegary biegną już inaczej, obowiązuje nowy czas. Tak rozprzestrzenia się Brobdingnag w obszarze liliputów – z brutalnym roszczeniem tytanicznej mocy[5].

Nowy globalny styl włącza do swych obszarów także narkotyki i upojenie. Ogromny nurt pobudzających i uspokajających środków farmakologicznych wciąż płynie, a nawet się rozszerza i przyspiesza. Zaciera się granica między ich stosowaniem dla zdrowia i dla przyjemności; wreszcie środki te stają się niezbędne. W świecie pracy i jego napięciu dla wielu stają się pożywką nerwów. Wyobrażenie o masowej konsumpcji narkotyków można zyskać w fabrykach farmaceutycznych w obliczu centryfug, które w szybkim tempie produkują tabletki. Zlewa się to wszystko w wielobarwne rzeki, które rozwidlają się ponownie aż do najodleglejszych wiosek i gospodarstw domowych. Także tu ambiwalencję odczuwa się o tyle, o ile chemia zbliża się ustawicznie ku granicy, na której lekarstwo przestaje oddziaływać w sposób euforyczny. Tam dochodzi do wielkiej konsumpcji. Tabuizacja środkami prawnymi jest tego skutkiem.

Natomiast wraz z kulturą zanika cicha rozkosz na krawędziach ogrodów makowych i konopnych. Z jednej strony przyspieszenie jest zbyt silne, z drugiej w ramach tej utraty wystarczają – lub zdają się wystarczać – produkowane mechanicznie i reprodukowane obrazy, niczym kulisy przysłaniające i zawężające pole widzenia. Kolektywne sny wypierają indywidualne marzenia, wewnętrzny świat obrazów jest przysłonięty światem zewnętrznym.

Oczywiście wciąż pozostaje pragnienie, napinające poczucie pustki – przeczucie, że dni mijają bezowocnie.

Tym samym dotarliśmy do tego punktu długiego marszu, w którym budzą się nowe potrzeby, harmonizujące ze światem tytanów. Wyjaśnia to przejście do tych narkotyków, które określane są mianem „środków psychofarmakologicznych”. Nazwa ta nie satysfakcjonuje: prawdopodobnie zastąpi ją jakaś inna[6].

Raz jeszcze: substancje stymulujące stały się środkiem napędowym, indyjski żeńszeń pasteryzowano. Prawdziwe zagrożenie można przeczuwać w tym, że niosą one sen pozbawiony marzeń. Phantastica straciły wraz z kulturą epoki mieszczańskiej swą wewnętrzną przeciwwagę. Gdy zburzą dom, to ogród także zdziczeje. Wraz z liliami, nenufarami, jesiennymi zimowitami secesji więdnie także mak ze swymi marzeniami sennymi.

Nadchodzi teraz, także w połowie stulecia, coś nowego, coś właściwego tytanizmowi: grupa substancji, których siły i wzorce organizują się wokół meskaliny. Są pochodzenia organicznego, należą do secretis herbarum Alberta Wielkiego[7], choć szybko, zgodnie ze stylem epoki, pozyskano je i zaczęto reprodukować drogą syntetyczną. Także i tu poprzedzał je – podobnie jak skrzydła Lilienthala poprzedzały napęd silnikowy – szereg ruchów po omacku. W instytucie Beringera badano psychiczne skutki upojenia meskalinowego[8]. Skutkiem raportów (1927) była wprawdzie obszerna, ale jednak niezbyt głęboka monografia. Hanns Heinz Ewers[9], którego można by określić jako jednego z zainteresowanych bez kontekstu, nie pominął w trakcie swoich podróży upojenia meskaliną. A przy tym nie osiągnął on poziomu, na jakim znalazł się Maupassant za sprawą eteru – była to czysta symfonia barw.

Ziemi meksykańskiej zawdzięczamy szereg tytanicznych wariantów; grunt jest tam prapłodny. Indyk, kukurydza, słonecznik: kurczaka, kłos pszeniczny, stokrotkę jakby przeniesiono do Brobdingnag. Nocne cienie padają poprzez ogromne byliny i owoce. Jest to grunt dla piramid i cezarów, orłów i węży, czarowników i wieszczów, czarownic i trucicieli.

Meskalina i jej pochodne mają działanie brutalniejsze, bardziej władcze niż opiaty; prowadzą nie tylko w głąb świata obrazów oraz do jego pałaców, ale jeszcze niżej, do jego piwnic. Bardzo wczesne ostrzeżenia stają się ponownie wiarygodne. Środki stymulujące i odurzające manipulują czasem, który rozciągają albo przyspieszają. Tu otwiera się ziemia; ujawnia się moc tworząca czas w swej pierwotności.

Lekarzom bliska była myśl, by w ten sposób poprawiać samopoczucie chorych, a może nawet ich leczyć, jak za sprawą gorączki czy szoku. Człowiek o upodobaniach artystycznych lub poeta może mieć jeszcze inne powody, aby zstępować do studni, gdzie łączą się Styks i Lete; z niej wypływa też kastalskie źródło. Zapomnienie i zniszczenie poprzedzają inicjację. Można to także odczytać z rozwoju malarstwa. O jego meksykańskim komponencie będzie jeszcze mowa.

***

[1] Annette von Droste-Hülshoff (1797–1848), niemiecka pisarka (przyp. red.).
[2] Claude Farrère (1876–1957), pisarz francuski (przyp. red.).
[3] Octave Mirbeau (1848–1917), pisarz francuski (przyp. red.).
[4] Pierre Loti (1850–1923), właśc. Julien Viaud, pisarz francuski (przyp. red.).
[5] Aluzja do krainy gigantów w Podróżach Guliwera Jonathana Swifta.
[6] Mówiło się też o lekach psychotropowych, dziś używa się określeń: leki psychoaktywne i psychouzależniające.
[7] Dyskretna aluzja do Alberta Hofmanna, odkrywcy LSD.
[8] Chodzi o Kurta Beringera i jego instytut na uniwersytecie w Heidelbergu: „Historia heidelberskich badań nad narkotykami była po Reimannie i Posselcie kontynuowana w latach 20. ubiegłego stulecia przez takich naukowców jak Willy Mayer-Gross i Kurt Beringer. Rozpoczęli »wysublimowane badania« kokainy, herbaty, kawy, morfiny i meskaliny. Upojenie meskalinowe było dla Beringera środkiem analizy patologicznych zjawisk świadomościowych”. Por. H. Jungaberle, R. Verres, Rituale des Rausches, tekst dostępny w Internecie.
[9] W swoim czasie bardzo popularny pisarz niemiecki (1871–1943). Jünger ma na myśli nie tylko fakt, że Ewers pisał pod wpływem meskaliny, ale także jego esej poświęcony zależności narkotyków i sztuki Rausch und Kunst (1906).

Niniejszy artykuł jest fragmentem książki Przybliżenia. Narkotyki i upojenie, udostępnionym  dzięki uprzejmości redakcji filozoficznego kwartalnika KRONOS. Książka do kupienia w tym miejscu.