WACŁAW WIELOPOLSKI: WYGRYWAĆ ZWYCIĘSTWA, CZYLI PRZETRWAĆ

Polacy, jak każdy europejski naród zapisali na kartach swojej historii różne rodzaje zwycięstw: począwszy od pyrrusowych i heroicznych, skończywszy na wspaniałych wiktoriach na stałe goszczących w podręcznikach poświęconych wojennej taktyce. Często też w polskiej historii spotykaliśmy się ze zjawiskiem zwycięstw niewykorzystanych, zakończonych traktatami niekompensującymi wojennych nakładów ani nierozszerzających narodowego dominium. W takich sytuacjach możemy mówić o zwycięskiej wojnie i przegranym pokoju. Zjawisko to jest o tyle istotne, że zdaje się podążać za nami jak pradawna zjawa czyhająca na wystraszenie swojej ofiary, kiedy ta tylko zapomni o jej istnieniu. Zjawisko to całkowicie zawładnęło sferą symbolicznego trwania państwa polskiego po 1989 roku.

Celebracja zwycięstwa, tryumf czy popularnie (w centroprawicowej nowomowie) – „godne upamiętnienie” stanowi kluczowy element rozwijania narodowej tożsamości. Jest to element dalece bardziej istotny w przypadku narodów czy krajów będących ofiarą silniejszych sąsiadów, czy własnej, politycznej niedojrzałości. Pozwala on przetrwać spoliczkowanej tożsamości w momentach próby. Ta celebracja może odbywać się na różnych płaszczyznach. Najbardziej kluczową jest jednak odpowiedzialność państwa za utrzymanie w tej kwestii należnego smaku i powagi. Postsolidarnościowe państwo wydaje się zrzucać z ramion tę rolę, napędzane gorączką polityków, byłych aktywistów, którzy o budowaniu państwa zdają się nie widzieć zbyt wiele. W tym sensie tworzenie tego, co moglibyśmy nazwać zbiorem instytucjonalnej pamięci, jest z gruntu niemożliwe, gdyż wykuwa się w umysłach oddanych kwestionowaniu autorytetu państwa także na poziomie historycznym.

Niestety Polacy nie mieli szczęścia oglądać wielu godnie uczczony zwycięstw. Alarmującym paradoksem jest estetyczna miernota i brak konsekwencji we współczesnych „pokazach wojskowych”, podczas których w jednym szeregu wśród żołnierzy paradują amatorzy historycznych strojów czy mentalni antykwariusze. W których szerokość maszerującej, wojskowej kolumny wyznacza krajowa droga okraszona przymierającym w upale żywopłotem. Zdaje się, że w krótkiej historii współczesnego polskiego oręża jedynym godnym zapamiętania wydarzeniem polegającym na celebracji historycznego i cywilizacyjnego zwycięstwa okazała się Parada Tysiąclecia Państwa Polskiego zorganizowana w 1966 r. Żyjącym świadkom minionej wojny trudno było zredukować to wspomnienie pomimo głębokiej odrazy wobec jej organizatorów i trwających równolegle prześladowań polskiej religijności.

Konserwatysta z przykrością musi przyznać, że do dzisiaj w centrum stolicy cienia nie rzucają na nas pomniki bohaterów, żołnierzy czy wieszczy – rzuca go pomnik sowieckiego Zikkuratu osaczonego szklanymi wieżami wyzwolonymi z obowiązku budowania i komunikowania czegokolwiek otaczającej je, ludzkiej wspólnocie poza terminami spłaty zaciągniętych zobowiązań, dzięki którym powstały. Konserwatysta musi przyznać, że to właśnie osoby „jego obozu” potrafiły nie określić planu wzniesienia pomnika, otwarcia muzeum czy organizacji koncertu na okrągłą rocznicę, do której przygotowania należało zacząć 5 lat wcześniej. Konserwatysta musi wreszcie przyznać, że jego reprezentacja w zakresie tworzenia kultury dumy jest mizerna w guście, przez co skłonna do aprobowania z poważną miną koncepcji wznoszenia betonowych świdrów, abstrakcyjnych potworków lub w najlepszych wypadku uciekania się do hiperrealistycznych form zabezpieczających przed buntem ze strony nierozumiejących wagi, jaką niesie ze sobą wzniesienie pomnika.

Warto jednak pamiętać, że nie wszystko zostało stracone. Że bylejakość nie włada nami całkowicie, dopóki znajdujemy w sobie język do jej opisywania. Należy jednak z całą powagą przypominać, że odpowiedzialność za ten stan od wielu lat spoczywa właśnie na nas. Odpowiedzialność za kształt wspólnoty Polaków. Dopóki nie zakryje nas cień tylu bohaterów, ilu na to zasłużyło, nie poszerzymy potencjału tej wspólnoty. Pozostaniemy narodem mogącym poszczycić się kolejnymi prawnymi formami rozmywania własnej tożsamości. A najgorsze, że w ciągu kilku lat zostaniemy pozbawieni olbrzymów, z których ramion możemy jeszcze dostrzec swoją przyszłość.