Zmieniło się prawie wszystko: nie tylko mapa naszej poezji religijnej, lecz także sposób mówienia o relacji literatura – religia, postrzeganie religijności, a wreszcie miejsce religii w kulturze i komunikacji społecznej. Przed 1989 rokiem było inaczej. Dziś jest inaczej. Wraz ze śmiercią ks. Janusza Stanisława Pasierba (1993) i ks. Jana Twardowskiego (2006) pewien sposób pisania wierszy religijnych stał się zamkniętym rozdziałem podręcznika. Z mapy polskiej nauki zniknął zasłużony Zakład Badań nad Literaturą Religijną KUL (który wciąż jest w fazie skomplikowanych przekształceń). Zmieniło się też coś, co można nazwać atmosferą. Jeden z wierszy Wojciech Bonowicza ujmuje ważną część zjawisk, których świadkami byliśmy i wciąż jesteśmy:
Przebaczenie
Któż to się wstydzi że pisał o Bogu?
Bóg nie ma już tego listu: drze o co prosimy.
Przenika do pamiętników i wymazuje uprzejmie
wyznania które dyktowała młodość i naiwna wiara.
Mógłby być bardziej nieustępliwy – mówi o Bogu L.
Niechby był raczej podobny do nas – oto głupie ludzkie marzenie.
Cichutko wchodzi do pokoju i owija mnie.
Ciało ma pełnie cierni. Pot gęsty i słodki.
(Pełne morze, s.33)
Z całą pewnością jest pisany z pozycji człowieka dojrzałego. To właśnie dojrzałość decyduje o jego dystansie zarówno wobec „zawstydzonych”, jak i „sfrustrowanych”. Ta druga postawa spotyka się z jednoznaczną negatywną oceną, wyrażoną w zdaniu o głupich ludzkich marzeniach. Ta druga natrafia, tak to w każdym razie wygląda, na większą wyrozumiałość podmiotu mówiącego. Mówi się o naiwności, o przebaczeniu, o tym, że Bóg nie ma już tego listu. Z pewnością wiersz jest pisany przez człowieka wierzącego, przez kogoś, kto potrafi opowiedzieć o swojej żywej, niemal sensualnie odczuwanej relacji z Bogiem bliskim – nie Bogiem konceptem, ale Osobą – transcendentną i zarazem, paradoksalnie, odczuwaną w sposób bardzo intymny. Ale poeta notuje też coś, co przed 1989 rokiem było niemożliwe: wstyd z powodu pisania o Bogu. Przed przełomem pisanie o Bogu było powodem do dumy.
Może to tylko drobiazg, ale ma on wymiar symbolu. Samo zjawisko pojawiało się już wcześniej, to raczej lata 80. były wyjątkowe. Dla kultury literackiej ogromne znaczenie miało to, że Kościół katolicki stał się wówczas ważnym mecenasem i popularyzatorem literatury wydawanej poza zasięgiem rządowej cenzury – przez pewien czas otwierał niemal jedyną przestrzeń wolności dla twórców odmawiających współpracy z wydawnictwami i mediami poddanymi kontroli socjalistycznych władz. Mieliśmy do czynienia z niezwykłym fenomenem: jak pokazują badania, stopień akceptacji dla Kościoła wynosił w końcu lat 80. ponad 90%. Ważny dokument zbliżenia rozmaitych środowisk do Kościoła stanowią ówczesne książki Adama Michnika – m.in. Kościół. Lewica. Dialog oraz Z dziejów honoru w Polsce. Wypisy więzienne. Świątynie i inne kościelne budynki stały się wówczas miejscami licznych spotkań literackich, tomiki z poezją religijną (m.in. wiersze ks. Jana Twardowskiego) rozchodziły się w setkach tysięcy egzemplarzy. Sytuacja zmieniła sie jednak radykalnie po 1989 roku. Na początku lat 90. wskaźnik akceptacji dla Kościoła gwałtownie opadł do ok. 40%. Jest rzeczą oczywistą, że cień rozmaitych antykościelnych kampanii medialnych unosił się także nad kulturą literacką, zmieniał opinie i postawy, sprawiał, że w sferze literatury pozytywne odniesienia do religii łatwo mogły ulegać stereotypizacji i deprecjacji.
Mechanizmy tabuizacji sfery religijnej pojawiły się już wieku XIX, znamy też świadectwa ich obecności w dwudziestoleciu międzywojennym. W jednej z książek Jana Błońskiego natrafiamy na znamienny fragment: Miłosz powiadał wręcz, że w dwudziestoleciu etykietka pisarza „katolickiego” oznaczała drugorzędność […]. W kulturze powstają nieraz rozmaite tabu, związane z tematycznymi czy gatunkowymi zakresami. Etykietka drugorzędności, przyklejana przed pięćdziesięciu laty pisarzom „katolickim” była przede wszystkim funkcją moralistycznej autocenzury (J. Błoński, Kilka myśli, co nie nowe, s. 12). O takim właśnie procesie tabuizacji wspomina w swym wierszu Bonowicz. Nie ma dziś etykiety „pisarza katolickiego”. Są jednak inne, których się wstydzimy lub boimy. Szyld poety religijnego nie wydaje się dziś atrakcyjny. Dla wielu oznacza obciach.
Wydaje się znamienne, że wspomniany wstyd dręczy raczej młodszych niż starszych poetów. Można nawet zaryzykować tezę, że jest odwrotnie proporcjonalny do pozycji autora w hierarchii literackiej – im jest ona wyższa, tym większa skłonność do pisania o Bogu bez uczucia wstydu. Można chyba nawet mówić o pewnym znamiennym fenomenie: doświadczenie religijne zapisywane dziś w wierszach często jest związane z doświadczeniem starości, ubywania. Nie chodzi tu oczywiście o przeżycia o charakterze kulturowym, którego źródłem są takie wydarzenia, jak śmierć ważnych poetów religijnych, zmiany poetyckich generacji, przemiany języka religii, a wreszcie – stopniowa laicyzacja kultury, wciąż ponawiane próby spychania tego, co religijne, na margines literackiej rzeczywistości. Tak rozumiana problematyka zasila niekiedy publicystykę i stanowi istotny kontekst rozmaitych utworów lirycznych i prozatorskich. W samej poezji ubywanie jest jednak przede wszystkim doświadczeniem egzystencjalnym i osobistym. Religijny bohater wielu współczesnych wierszy jest bohaterem, który przeżywa osobliwy proces „obumierania”, który określa też jego relację wobec sacrum. Przypominają się ostatnie wiersze Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Tadeusza Różewicza, Zbigniewa Jankowskiego i wielu innych poetów.
Rzecz jest ciekawa, warto choć chwilę zatrzymać się przy niej. O jaki rodzaj przeżyć chodzi? Przedmiotem lirycznych zamyśleń wspomnianych autorów staje się przede wszystkim bolesny proces utraty, osuwania się, odchodzenia – od ludzi, od krajobrazów, od wierszy. Wszak starość polega chyba m.in. właśnie na tym, iż stopniowo odsuwają się od nas sprawy, miejsca, ludzie i zostajemy samotni, dotknięci rodzajem bolesnego spętania. Starość, jako zapadanie się w sobie, jako obojętnienie – taki obraz wyłania się z wielu późnych wierszy klasyków naszej współczesności. Trudno jednak powiedzieć, by przeżycie ubywania było dla nich doświadczeniem wyłącznie negatywnym. Obrazy utraty mowy i bezwładnego osuwania się w sobie można odczytywać zupełnie inaczej. Jest przecież tak, że starość oglądają pisarz przez pryzmat chrześcijańskich mistrzów duchowych (Mertona, Bonhoeffera, Grünna). W poetyckiej interpretacji artystów staje się ona po prostu rodzajem drogi duchowej – podróży wiodącej przez duchowe oczyszczenie ku głębi samego siebie i świata, a ostatecznie – ku Bogu. Teksty te wyznaczają ważny obszar badań – wciąż słabo spenetrowany.
A skoro już o badaniach relacji literatura – religia mowa, to warto też powiedzieć o znamiennych przemianach terminologicznych. Już dawno zauważono, że tradycyjne terminy, takie jak np. „literatura katolicka”, upowszechniane w dwudziestoleciu międzywojennym i tuż po wojnie, nie tylko podlegają tabuizacji, ale też coraz bardziej oddalają się od świata przedstawionego w najnowszej literaturze. Podkreślano, że utwory współczesne zarysowują dużo szerszy horyzont odniesień do rzeczywistości religijnej niż ten, który są w stanie objąć wąskie kwalifikatory wyznaniowe. Przyjmuje się niekiedy, że pojęcie wierszy religijnych ma charakter typologiczny – systematyzujący – a nie klasyfikacyjny. Oznacza to, że ma dość szerokie znaczenie. Za wiersze religijne można przecież uznać wszystkie liryki, w których podmiot wypowiedzi ujawnia swą relację wobec sacrum, jawi się zatem jako homo religiosus. Tak rozumiana poezja religijna obejmuje zatem utwory, w których mogą ujawniać się zarówno rozmaite koncepcje sacrum (nie tylko chrześcijańskie), jak i różne postawy (od afirmacji po bunt). „Typologiczność” pojęcia, implikującą stopniowalny charakter „religijności’ wiersza, rozumiałbym jako możliwość centralnego lub peryferyjnego usytuowania elementów sakralnych w obrębie semantyki utworu (a nie jakiekolwiek „ilościowe” natężenie motywów religijnych czy intertekstualnych związków ze świętymi księgami poszczególnych religii). Sądzę, że tak rozumiane pojęcie może stać się poręcznym narzędziem w badaniach historycznoliterackich, które zawsze osadzone są w pewnej kulturze, a więc i w pewnej sieci odniesień do sacrum. Wydaje się, iż pytanie o to, jak po 1989 roku kształtują się postawy bohatera polskiej poezji wobec tego, co religijne, ma w historii literatury pełnoprawny status metodologiczny. Pełna odpowiedź na nie wymaga wieloletnich badań i obszernego studium.
Byłby więc rozsądek badaczy w stanie pokonać uprzedzenia i stereotypy, wytworzone w kulturze po 1989 roku? Mógłby oczyścić pojęcie poezji religijnej z podejrzeń o „moher”? Niełatwo na oba pytania udzielić jednoznacznej twierdzącej odpowiedzi. Nie zwalnia to oczywiście z obowiązku pracy na tym polu. Wręcz przeciwnie – zachęca do tego, by część przesądów odesłać do lamusa, przynajmniej w środowiskach naukowych. Ciekawy przykład podobnych działań dał nie kto inny jak Wojciech Bonowicz, nie tylko peta, lecz także redaktor głośnego wyboru wierszy Marcina Świetlickiego Nieoczywiste. Wiersze religijne według Wojciecha Bonowicza. Książka doczekała się wielu głosów krytycznych, trudno się też chyba dziwić, że często koncentrowały się one wokół kategorii wierszy religijnych. Autor świadomie posłużył się swoistą prowokacją, mógł zacierać ręce, że istotnie udało się wywołać pewien ferment intelektualny, odsłonić ważną nieoczywistość.
Czy jednak książka przyczyniła się do lepszego rozumienia samego zjawiska wierszy religijnych? Wydaje się, że nie. Zarówno krytycy, jak i sam autor wyboru niepotrzebnie omijali badania naukowe, określające charakter tego pojęcia i precyzujące jego zakres. Prywatne intuicje są ważne, ale nie mogą zastąpić rzetelnego namysłu. Autor wybrał wiersze zawierające motywy religijne, często poświadczone obecnością religijnie nacechowanego słowa – Bóg, kościół itp. Pojawiły się więc w zbiorze utwory, w których podobne motywy i słowa pełnią funkcję marginalną – jak choćby w znanym liryku Dla Jana Polkowskiego. Myślę, że w takim wypadku mamy do czynienia z nadużyciem. Moim zdaniem o wierszach religijnych można mówić dopiero wtedy, gdy motywy religijne decydują o przesłaniu utworu. Gdyby było inaczej, pikantny erotyk Jana Andrzeja Morsztyna Na krzyżyk na piersiach jednej panny musielibyśmy uznać za wiersz religijny, gdy w istocie autor posługuje się w nim leksyką religijną w sposób czysto instrumentalny, dla ewokacji znaczeń erotycznych. Głosy recenzentów Nieoczywistego świadczą też o innych zaniedbaniach. Wydaje się, że wciąż mamy kłopoty z odróżnieniem porządku twórczości i porządku biografii. Niektórzy krytycy (horribile dictu) wciąż uważają, że przypisanie jakiemukolwiek poecie autorstwa wiersza religijnego decyduje o przynależności człowieka do ściśle określonego wyznania. Te i podobne nieporozumienia świadczą, jak wielkie pokłady ignorancji religijnej przed nami – także w środowiskach literackich. Nigdy dosyć przekonywania do tego, by uwzględnić w badaniu pojedynczych wierszy i formułowaniu większych hipotez (dotyczących np. całej twórczości autora) najbardziej elementarny fakt, że zarówno religijność wiersza, jak i religijność człowieka mają charakter stopniowalny i często – bardzo indywidualny…
Piszę o tym, bo także wobec twórczości Wojciecha Bonowicza stosuje się niekiedy określenie „poezja religijna”. Niesłusznie. To, że autor jest (lub nie jest) człowiekiem religijnym, nie ma tu żadnego znaczenia. Gdyby było inaczej, Bajki biskupa Krasickiego moglibyśmy odmawiać zamiast porannego pacierza. A do tego wciąż daleko… Blisko natomiast jest autonomiczny, w dużej mierze oderwany od autora, żyjący własnym życiem wiersz. Postawmy więc pytanie inaczej: czy Wojciech Bonowicz pisze wiersze religijne? Odpowiedź musi być twierdząca. Wierszem religijnym jest cytowany tekst Przebaczenie, można przywołać inny:
Sąd
Bóg trzyma ich w sieci. Wysoko wznosi
zaciśniętą dłoń. „To nie miałoby sensu”
wołają ci którzy sami się potępili
nie rozumieją że najgorsze już się dokonało:
w dniu w którym porzucili królewskie korony
żeby założyć czapeczki z papieru i pokrzyw
(Pełne morze, s. 28)
Tekst odsłania ciekawy, nietypowy obraz Sądu Ostatecznego. Przedstawienia malarstwa europejskiego przyzwyczaiły nas do innej scenografii – z wagą, szatanami spychającymi grzeszników w czeluść za pomocą narzędzi rolniczych itp. Tu mamy wyrastający w jakiejś mierze z topiki ewangelicznej obraz połowu. Zbawieni trafili do sieci, trzymanej mocną ręką Boga. Potępionych właściwie nie ma. Bo też, jak przekonuje poeta, potępienie właśnie na tym polega – na odejściu, na tym, że się nie chciało wpłynąć do sieci, że się zamieniło godność królewską na pseudogodność… Polemizując z kulturowymi przedstawieniami ważnego teologicznego twierdzenia, pozostaje Bonowicz całkowicie zgodny z chrześcijaństwem. Chrześcijańska doktryna o zbawieniu zawsze podkreślała bowiem wolną wolę człowieka – możliwość przylgnięcia do Boga lub odwrócenia się od Niego tak, jakby nie istniał. Ponieważ właśnie poetycki obraz pewnego religijnego zagadnienia znajduje się w znaczeniowym centrum tekstu, można stanowczo powiedzieć, że mamy do czynienia z wierszem religijnym. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy budujemy hipotezę całości dorobku poety i wypowiadamy się o twórczości (całej!) poety. Jakie warunki powinny być spełnione, by w sposób uprawniony mówić o tym, że Wojciech Bonowicz uprawia poezję religijną? Że czasem pisze wiersze religijne, już wiemy. By obronić tezę o poezji religijnej, musielibyśmy udowodnić, że mają one w twórczości pisarza charakter centralny (ze względu na swą liczebność, powracalność, artystyczną rangę itp.). Otóż tego właśnie w przypadku Bonowicza udowodnić (na razie) się nie da. A także w przypadku wielu innych poetów – współczesnych (jak Marcin Świetlicki) i dawniejszych.
Nie oznacza to przecież, że wraz ze śmiercią ks. Twardowskiego na mapie polskiej poezji zabrakło autorów, o których bez posądzenia o nadużycie możemy powiedzieć, że są pisarzami religijnymi. Krzysztof Kuczkowski, Krzysztof Koehler, Wojciech Wencel, Przemysław Dakowicz dysponują na tyle silną indywidualną dykcją poetycką, a zarazem na tyle silnym wtajemniczeniem w chrześcijaństwo, by można było mówić o nowym pokoleniu polskich poetów religijnych. Kazus Bonowicza skłania jednak do jeszcze innej refleksji. Dotyczyłaby ona sytuacji języka religijnego we współczesnej kulturze literackiej. Sprawa ta w ogóle nie stała się u nas dotąd przedmiotem badań. A wydaje się dla literatury i w ogóle dla kultury bardzo ważna. Chodzi o rzetelną odpowiedź na kilka pytań. Pierwsze z nich brzmiałoby następująco: na ile dominująca dziś dykcja poetycka sprzyja artykulacji doświadczenia religijnego, czy nie jest tak, że język poezji w istotny sposób utrudnia lub wręcz uniemożliwia wysłowienie przeżycia duchowego? Drugie pytanie dotyczyłoby zakorzenienia literatury w kulturze. Mamy prawo pytać o to, czy autor, poszukujący dziś poetyckiego języka dla wysłowienia doświadczeń religijnych, w przypadku powodzenia swoich zabiegów może liczyć na przychylność – czytelników, wydawców, krytyków, jurorów konkursów literackich itp., czy też jest wręcz przeciwnie: spotka się z obojętnością czytających, niechęcią wydawców, milczeniem krytyków i wydętymi wargami jurorów. Trzecie pytanie krążyłoby wokół procesu „starzenia się” języka religii: na ile poezja – pokonując swoje ograniczenia – jest dziś zdolna do wspierania koniecznych procesów odnowy języka religijnego w warunkach zmieniającej sie kultury? I na koniec może najważniejsze: czy wciąż wierzymy w to, że poezja jest ludziom religijnym – a więc całemu powszechnemu Kościołowi – do czegoś potrzebna?