Wojciech Stanisławski: Krystyna J. pisze, a potem drze na strzępy list do Jarosława K.

 

Ty karle, ty pająku, Quasimodo.
Odebrałeś nam wszystko, wszystko.
W latach 90. zawsze była wiosna,
codziennie wracaliśmy nad ranem z wina u Marka,
ach, Alejami.
Śmiałam się, rwałam pointy jak czereśnie,
świat był piwonią, byłam na każdej okładce „Twojego Stylu”.
Pisałam „Polska” szminką, pływałam z delfinami.
Amerykanie i Francuzi gratulowali mi, że wywalczyłam wolność;
byłam taka dumna, miałam takie puszyste włosy.
Kupiłam pierwszy kabriolet, prowadziłam uważnie, nie widziałam żadnych starych kamienic,
dostałam mandat za parkowanie na Nowym Świecie, nigdy nie byłam w Rybniku.
Marek miał świetne chablis, nie słyszałam o winie Arizona.
Byłeś taki śmieszny, jak na rysunkach Mleczki: nadęty i pękaty.
Blondynkom jest dobrze w niebieskim, wiesz?, byłam boska na tle flagi Unii,
piwonie w puszystych włosach, zdążyłam na zdjęcie z Giedroyciem.
A ty chodziłeś nadęty i miałeś za złe.
Przez ciebie zaczęłam mieć sny, w których chuda Agnieszka patrzy na mnie i pali.
A potem zabiłeś siebie i tego drugiego w tamtym błocie, i było coraz gorzej.
Bezrobotni i partyzanci wychodzili zewsząd jak zombie,
wszystkie ulice zaczęły przypominać Rybnik,
coraz trudniej mieć puszyste włosy,
Agnieszka patrzy z wyrzutem,
ukradłeś nam młodość, okładki, chablis.
Nienawidzę cię, nienawidzę.
Zaraz przebiję cię obcasem Louboutina.