Z ARCHIWUM FRONDY – BARTOSZ KAPUŚCIAK: POLITYKA WSCHODNIA JERZEGO GIEDROYCIA. RZECZYWISTOŚĆ CZY UTOPIA?

OBBH IPN Katowice

Jerzy Giedroyc, kiedy w 1947 r. wraz z Gustawem Herlingiem Grudzińskim zakładał w Rzymie periodyk, postawił sobie za cel dotarcia do czytelnika polskiego nie tylko na emigracji, ale i w kraju, i udowodnienia mu, że mimo porozumień jałtańskich i żelaznej kurtyny jest on w dalszym ciągu w „kręgu kulturalnym”, który „nie jest kręgiem wymarłym”. Jerzy Giedroyc poprzez nowopowstałe pismo chciał doszukać się we wschodniej cywilizacji tych wartości bliskich Polakom, które jeszcze przetrwały i pokazać je na łamach swojej „Kultury”. W pierwszych latach wydawania periodyku drukowane w nim analizy czy ekspertyzy nie były koncepcjami samego redaktora i jego zespołu. Giedroyc chciał jak najszerzej pokazać zachodnie projekty wyzwolenia Europy Środkowo-Wschodniej, stąd przedruk w „Kulturze” artykułów doradców rządowych, uczonych czy znanych publicystów, jak Paul Valéry, Benedetto Croce, Alfred Fabre Luce, Raymound Aron, czy Jan Ulatowski.

Fot.: Narodowe Archiwum Cyfrowe, 3/36/0/-/238/9 

Cywilizacja Zachodu według autorów „Kultury” upadła, ale wywodzący się z niej samej Polacy byli w stanie wykorzystać jej cały dorobek do budowania lepszego świata. Polacy, szczególnie ci przebywający na emigracji, mogli poprzez współpracę z innymi narodami wskrzesić od nowa cywilizację europejską. Giedroyc miał nadzieję, że jest w stanie reprezentować Polaków i przekazać swój wkład w budowę nowej Europy. Jak ta Europa ma wyglądać? Za kim należy się opowiedzieć? Czy za Ameryką, co wydawało się, jeżeli spojrzymy na położenie Polski w tym momencie, dość nierealne, czy za Rosją sowiecką, w bloku, której już przecież kraj tkwił. Problem ten dotyczył kwestii całej Europy, w której Polska miała odnaleźć swoje miejsce. Za kim ma opowiedzieć się Europa, a w tym Polska? Za Ameryką, która czerpała przecież wzorce kulturalne z Europy, czy za Rosją, która jednak dla wielu pisarzy zachodnich jawiła się jako egzotyczna i barbarzyńska. Jaką cenę przyjdzie za to zapłacić? Te właśnie pytanie będą się przewijać przez karty „Kultury”, która starała na bieżąco śledzić zmiany polityczne i tworzyć własne wizje geopolityczne.

Opcja rosyjska czy amerykańska?

Jednym ze znanych jeszcze przed wojną publicystów był Aleksander Janta-Połczyński, który w „Kulturze” zamieścił swój reportaż z trzymiesięcznej wędrówki po Polsce. Sposób przedstawienia odbudowy kraju i doboru konkretnych sytuacji, jak kościoły pełne ludzi, które w dodatku mają nowoczesne nagłośnienie, możliwość obchodów uroczystości Powstania Warszawskiego, czy liczny udział ludności w odbudowie zniszczonych miast, pokazywał socjalizm z dobrej strony, jako system niekoniecznie, czy też nie w pełni narzucony siłą.

„Nikt nie ukrywa tu faktu, że dziejące się tu w Polsce wypadki, więc przebudowa ustroju i związane z nią próby przebudowy psychiki społeczeństwa, są rezultatem zjawiska, które bardzo wstrzemięźliwi obserwatorzy mogą zakwalifikować terminem innym niż rewolucja” – pisał Janta, jednocześnie nie robiąc tragedii ze zniewolenia Polski: „Jest w takim rozumieniu ze strony polskich techników tego procesu także miejsce na interes samej Polski, pod warunkiem przystosowania jej polityki i jej gospodarki do ogólnych interesów Rosji”.

Wydaje się też, że pisarz starał się usprawiedliwić polskich komunistów, których pokazywał jako skrzywdzonych ideologów, dla których Polska także była ojczyzną, o którą dbali, odbudowując ją i unowocześniając.

Janta stał na stanowisku opowiedzenia się po stronie Rosji sowieckiej w razie, gdyby zaistniał nowy konflikt. Uwarunkowywał to jedynie tym, aby okazała ona „szerszy gest i więcej inteligencji, niż tego można spodziewać się z dotychczasowego jej stosunku do Polski”. Z kolei we wcześniejszym artykule pt. „Czy imperializm?” Janta krytykował postawę Stanów Zjednoczonych, które zaraz po wojnie demobilizowały się, wycofywały wojska i kapitał z Europy, i nie były w stanie zrealizować koncepcji „jednego świata”. Autor wytykał jej słabość, brak zdecydowania i konsekwencji. Według Janty Amerykanie nie mogli stać się imperium i zagrozić żadnemu państwu. Stąd wysnuć można wniosek, że Stany Zjednoczone, bez aspiracji imperialnych, nie były zagrożeniem dla Rosji sowieckiej, a co za tym idzie, nie było warto stawiać na takiego partnera.

Drukując artykuł Janty, pt. „Wracam z Polski”, Giedroyc naraził się na liczne ataki, które odpierał, tłumacząc że sytuacja w kraju szybko się zmienia i trzeba te zmiany zauważać, „walcząc o pełne wyzwolenie Polski”. Oskarżył też prasę emigracyjną o brak zasad demokratycznych i przypomniał zasadę wolności słowa, jaka panuje w Europie Zachodniej, w przeciwieństwie do kraju.

Czy drukowanie reportażu Janty przez Giedroycia było, jak chce Janusz Korek, „przyjęciem przez «Kulturę» opcji na te środowiska katolików świeckich, które prowadząc politykę prorosyjską i antyzachodnią, mogły działać wtedy w kraju dość swobodnie”? Czy była to opcja prorosyjska w dość oryginalnej wersji, której następnym krokiem miało być poparcie dane Gomułce, czy też Giedroyc pod tym artykułem nie podpisał się, ale wydrukował go jako jeden z wielu głosów dotyczących pytania: z kim? Zdaje się jednak, że opublikowanie Janty było celowe. Raz, że Giedroyc w ten sposób mógł pobudzić ludzi do myślenia i dyskusji, a dwa, że chciał, aby jego pismo uchodziło za forum dyskusyjne wolnej myśli.

Podobne poparcie opcji na Związek Sowiecki proponował bohater opowiadania Andrzeja Bobkowskiego, pt. „Pożegnanie”, który odrzucał kulturę, wolność jednostki i szeroko pojmowany Zachód, widząc w tym tylko frazesy służące do obrony „pewnych klas i ich przywilejów”. Widział za to w tym „innym świecie”, do którego wracał, a którego nie umiał jednak nazwać Polską, „system społeczny jasny, prosty, określony i dostępny dla każdego”. Bobkowski w powieści odrzucał Zachód, ale jednocześnie stanowczo nie zgadzał się także na system sowiecki, krytykując go za cenzurę i zakłamanie. „Akceptując twój świat, musiałbym popełnić najgorszy gatunekzabójstwa, jaki istnieje: palnąć w łeb własnej duszy” – pisał Bobkowski.

Także Jan Emil Skiwski, chociaż krytyczny wobec Rosji, jednak skłaniał się ku niej, wychodząc z założenia, że „Ameryka w razie wojny nawali zaraz w pierwszej rundzie”, jak pisał w liście do Giedroycia. O tyle Związek Sowiecki wydawał mu się trafniejszym wyborem, o ile on sam zmagał się z zagrożeniem ze Wschodu: „Najważniejszy wydaje mi się fakt, że Sowiety szybko puchną od Wschodu. Za jakie pięćdziesiąt lat, może wcześniej, prezydentem unii sowieckiej może być skośnooki Chińczyk, Koreańczyk czy inny żółtolicy pan. Azjatyzacja Rosji jest zjawiskiem naczelnym i postęp tego procesu jest szybki”. Podobne przypuszczenia wysuwał zresztą Jerzy Niezbrzycki, były oficer przedwojennego wywiadu, który był jednak przeciwnikiem Rosji, a stawiał na Amerykę.

Dla Giedroycia to jednak Rosja sowiecka była zagrożeniem, natomiast liczył on, że będzie mógł tak, jak w przypadku Polski, wpływać na społeczeństwo rosyjskie. Bo o ile odrzucał system komunistyczny, to do Rosji czuł sympatię. Stąd wzornictwo Giedroycia na rosyjskim periodyku emigracyjnym „Kołokoł”, stworzonym i redagowanym przez Aleksandra Hercena oraz pomysł na wydawanie pisarzy rosyjskich i tzw. numerów rosyjskich „Kultury”. W 1950 r. redaktor tak pisał do swojego porte-parole, Juliusza Mieroszewskiego: „Wydaje mi się, że nie ulega wątpliwości, że dzisiaj za wszelką cenę powinniśmy brać – jako emigracja – najczynniejszy udział w walce z Sowietami, nie uzależniając tego od rzeczy tak nierealnych politycznie, jak uprzednie gwarancje granic zachodnich i wschodnich, uznanie rządu londyńskiego etc.”

  W 1967 r. Mieroszewski pisał: „Całkowite rozbicie Niemiec wyraziło się całkowitym uzależnieniem Polski od Rosji. Jestem przeciwnikiem rozbicia Związku Sowieckiego z tych samych przyczyn. Całkowite rozbicie Rosji wyraziłoby się uzależnieniem Polski od Niemiec. Przebudowa i modernizacja, a nie rozbicie, muszą być naszym celem w stosunkach do Rosji”.

  To myślenie zaczerpnął publicysta od swojego redaktora, który chciał, aby system polityczny w Rosji Sowieckiej ewoluował i demokratyzował się. Giedroyc pragnął rozbić Blok Wschodni i zdemokratyzować jego kraje. Pragnął oderwać od Rosji jedynie Białoruś, Ukrainę i Litwę. Nie chciał jednak rozbijać jej samej, ale pragnął nawiązać z nią pokojowe stosunki. Co więcej. uważał, że kluczem do Rosji jest Polska. Był przekonany, że w końcu dostrzeże to Zachód.

Klub Trzeciego Miejsca jako alternatywa?

Klub Trzeciego Miejsca narodził się po artykule Zbigniewa Florczaka, pt. „Podróż za horyzonty”, w którym autor skrytykował zarówno system komunistyczny, jak i pogrążony w kryzysie cywilizacyjnym Zachód. Polakom w kraju zarzucał nieznajomość Marksa i wytykał „usankcjonowaną ignorancję” do marksizmu, bez znajomości, którego nie można już żyć nie tylko z czystą myślą, ale wprost z czystym sumieniem. Zachód krytykował z kolei za brak jakiegokolwiek dogmatyzmu, pisząc: „Czemu nikt nie krzyczy, aby temu Zachodowi zastrzyknąć penicyliny w pośladek, aby poddać go masażowi, który albo go zabije, albo odrodzi!”. Florczak w swym artykule krytykował zarówno jedną, jak i drugą stronę, stąd proponował zakon, klub lokatorów Trzeciego Miejsca, odcięty od „próżnego infantylizmu Amerykanów”, „umierającej Francji” i „mistyki robotniczej Rosji” (mistyki, którą autor określał „prostytucją w państwowym pragmatyzmie Stalina”). Jedynym problemem, jaki dostrzegał autor w tym momencie, był brak ludzi i środków na „rewolucję między dwiema ścianami”, na wbicie „klina” między obu barbarzyństwami, tym Wschodnim, jak i Zachodnim. Nie umiejscawiał jednak tegoż „klina” na mapie geopolitycznej. Czy miałaby to być Polska, czy Niemcy, czy cała Europa Środkowa?

 W swym obszernym dziele, jakim jest Klub Trzeciego Miejsca, Wańkowicz starał się odpowiedzieć Florczakowi na jego pomysł stworzenia takiego Klubu, zarzucając jednocześnie, że sam nie pokazał jako publicysta wskazówek, jak ów Klub stworzyć, „co robić?”. Wańkowicz dość ogólnie tłumaczył kryzys zarówno Wielkiej Brytanii, jak i Stanów Zjednoczonych, wykazując przy tym także brak szacunku do obywatela w Rosji sowieckiej. Autor pisał: „Rosja to specjalny twór, odcięty od świata, szkolony na jego rozbijanie”. Samą Rosję sowiecką, chociaż silną, Wańkowicz postrzegał jako prymitywną i przez to najbardziej niebezpieczną. Według autora na Zachodzie na szczęście była demokracja, ale to właśnie ona mogłaby położyć kres „wyzwalaniu” Europy Środkowo-Wschodniej z sowieckiego jarzma. Teraz, zdaniem Wańkowicza, świat tkwił w „międzyepoce” – okresie przejściowym, pełnym anarchii, który potrwać może nawet dwadzieścia pięć lat. Jednak źle prowadzona polityka gospodarcza Stanów Zjednoczonych, ich nastawienie materialistyczne, mogłyby narazić na atak tego państwa ze strony Sowietów. Nawet bomba atomowa nie będzie w stanie ochronić ich przed tym. Autor jednak doszedł do wniosku, że po tej przejściowej epoce Stany Zjednoczone są w stanie zająć „przodujące miejsce” dzięki nowym wartościom i ideom, jeśli tylko wyjdą z impasu. I wtedy wojna byłaby nieunikniona: „Ameryka nie ma innej drogi do przyszłości jak przez walkę – choćby przegraną”.

Jednak sam Wańkowicz krytykował postawę emigracji, która już teraz wyczekiwała kolejnego konfliktu. Oskarżał ją dodatkowo o megalomanię narodową, brak solidarności i arogancję wobec kraju. Emigranci, według Wańkowicza, posiadali trzy kompleksy: kompleks niższości wobec Anglików (wynikający z postanowień powojennych), kompleks bezwładu wobec bolszewizmu i reżimu w kraju (wynikający z braku realnych możliwości oddziaływania na sytuację międzynarodową, Rosję sowiecką i Polskę, ale także z poczucia wstydu z rzekomego braku osiągnięć w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy teraz kraj odbudowują z takim zapałem komuniści), kompleks „załapania” wobec kraju („To nie kraj od nas żąda podporządkowania, to wy sami, żeby osłonić swoją nicość i bezsiłę. Obniżyliście tak wpisowe do emigracji politycznej, zabrnęliście w tak niepojętego dla normalnego człowieka mah-jonga, tak rozdrapaliście grosz publiczny dla podwórkowych celów, tak odcięliście duszę emigracji od myślenia, tak wywindowaliście się na wieże podniebnych fikcji i załgań, że jeśli tylko trzeba będzie złazić do jakiejś decyzji, trząść się zaczniecie i bełkotać: niech kraj pomoże złazić na grunt realny”). Wańkowicz apelował więc do Polaków o wstępowanie do Klubu Trzeciego Miejsca, aby wspólnie znaleźć jakieś rozwiązanie, które utoruje w przyszłości drogę do niepodległości Polski, a Polacy będą mogli wnieść swój wkład do „nowej epoki”, bo „każdy czyn jest lepszy niż bezczyn”.

Juliusz Mieroszewski uważał, że trzeba opowiedzieć się za tymi krajami, które pomogą w odzyskaniu Polsce niepodległości, a więc za tymi, które były przeciw Rosji. Doszedł więc do wniosku, że mimo braku bezpośredniego konfliktu zbrojnego między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, istniały konflikty lokalne – szczególnie w Azji – chrześcijańskiego bloku antykomunistycznego z komunistami. A pomoc w walce z komunistami w jakimkolwiek miejscu była przyczynkiem do walki o wolność Polski. Krytykował tych, którzy sprzeciwiają się opowiedzieć za Zachodem, bo widzą w tym tylko zjednoczenie Niemiec. „Nie mamy powodu walczyć o całe i wolne Niemcy. Ale nikt na świecie nie ma więcej niż my powodów, by walczyć o wyswobodzenie Polski i krajów europejskich okupowanych przez Sowiety, nawet ramię w ramię z Niemcami. Każdy dobry, kto gotów się bić przeciwko Sowietom. Każdy!”.

Tutaj na marginesie trzeba dodać, że Mieroszewski był zwolennikiem opcji niemieckiej, czyli pogodzenia się z Niemcami i unormowania problemów granic. Wiadomo, że w tej kwestii od strony formalnej „Kultura” była przegrana. Nie oznacza to, że nic nie mogła tak naprawdę zrobić. Bo sam Giedroyc zawsze podkreślał wagę słowa pisanego i to słowo w tym przypadku mogło zadziałać. Mieroszewski uważał, że Niemcy, jako imperium w formie anty-nacjonalistycznej, nie potrafiłyby wchłonąć innych krajów w obszar swej kultury. Niemcom miało nie brakować energii do odbudowy gospodarki po drugiej wojnie światowej, ale brakowało im, według publicysty, dynamizmu kulturowego. A to oni powinni „odnacjonalizować” Europę i stanąć na czele budowy federacji europejskiej. Giedroyc wprost pisał: „Chcemy rozsądnie dogadać się z Niemcami, bez których Europa nie może istnieć, oraz zlikwidować spory ze wschodnimi sąsiadami, których byt niepodległy będzie gwarancją stałości sfederowanej Europy przez osłabienie imperializmu i kolonializmu sowieckiego i ewentualnie rosyjskiego”.

 Do budowy federacji czy pasa neutralnego w Europie nie tylko Niemcy byli potrzebni. Giedroyc i Mieroszewski zdawali sobie sprawę, że trzeba się opowiedzieć za Ameryką, mimo że przeważały w niej głosy nawołujące do pozostawienia Europy własnemu losowi, a więc niebronienia jej przed Rosją. Mieroszewski uważał, że tylko z pomocą Stanów Zjednoczonych Europa była w stanie przeciwstawić się Rosji, a co za tym idzie, Stany Zjednoczone mogłyby pomóc w wyzwoleniu Polski.

Jan Emil Skiwski, ukrywający się pod nazwiskiem Antoni Krystek w artykule pt. „O chłopski rozum w polityce”, polemizował z Mieroszewskim i innymi prekursorami pójścia za Ameryką. Autor uważał, że Anglicy i Amerykanie znowu nas wykorzystają, a już ewentualny konflikt zbrojny na ziemiach polskich i tak przyniesie duże straty. Tym bardziej że nowa wojna może przynieść identyczne uwarunkowanie geopolityczne. Sąsiedzi w końcu pozostaną ci sami, a z większością mamy przecież „zadawnione porachunki”. Krystek krytykował całą emigrację za dyskusję z używaniem „mah-jongów”, „styl rokokowy” z „ozdobną fasadą”, czyli język nienadający się do jakiegokolwiek polemik, a który był tylko wyrazem „kompleksu niższości”, który owładnął zresztą całą emigrację. Autor apelował więc o prosty język w dyskusji i o chłopski rozum w polityce. Szybko jednak na to hasło odpowiedział Juliusz Mieroszewski, który uznał „chłopski rozum” za niewystarczający w tych czasach kryzysu. Według publicysty potrzebni byli teraz mężowie stanu, którzy potrafiliby postrzegać fakty, analizować je i wysuwać z nich daleko idące wnioski. Natomiast chłopski rozum, którego cechą była „zdecydowana niechęć do szukania nowych rozwiązań” i „nieufność do jakichkolwiek zmian”, był zbędny, a niekiedy wręcz szkodliwy. Publicysta atakował te osoby, które krytykowały postawę oportunistyczną wobec Ameryki, czy jakiegokolwiek innego kraju antykomunistycznego. Tłumaczył, że bycie po stronie antykomunistycznej nie musi oznaczać akceptacji wszystkich posunięć tych krajów. Wszystkich przeciwników nazywa „neutralistami”, którzy najchętniej nie robiliby nic lub ewentualnie ograniczyli się do akcji dyplomatyczno-politycznej. Uważał, że w tej chwili małe są szanse powołania jakiejkolwiek armii polskiej lub włączenia obywateli polskich do wojska innego kraju, ze względu na panujące na emigracji poglądy pacyfistyczne. Mieroszewski miał nadzieję, że emigracja będzie, chociaż pod względem polityczno-kulturowym aktywna. I przyłoży swój wkład na rozwój cywilizacji europejskiej.

Idea Klubu Trzeciego Miejsca została właściwie przez Giedroycia odrzucona na rzecz budowania federalistycznej Europy z pomocą Stanów Zjednoczonych. Wprost Mieroszewski napisze, że „Klub Trzeciego Miejsca jest klubem politycznej śmierci”. Aby budować zjednoczoną Europę, nie można jej odrzucać i przyjmować postawy politycznego neutralizmu. Polska musi być włączona w szerszy plan budowy terytorium, które pod względem militarnym i gospodarczym będzie zabezpieczone przed zakusami sowieckiego sąsiada. Pozostaje jednak pytanie, jak wyciągnąć z objęć Wielkiego Brata Polskę i włączyć ją do tej nowej struktury?

Plan federacji czy neutralizacji Europy?

Jerzy Giedroyc od początku wydawania „Kultury” poświęcał uwagę federacji państw Europy. Redaktor wraz ze swoim publicystą zdecydowali, mimo krytycznego podejścia do Stanów Zjednoczonych, że należy się na nich oprzeć. Do federacji miały należeć przede wszystkim takie kraje jak: Polska, Czechosłowacja, Węgry, zjednoczone Niemcy, Rumunia, Ukraina, Litwa i Białoruś. Federacja państw miałaby pomóc im w wybiciu się na niepodległość. Tylko współpraca mogłaby zaowocować próbą oddzielenia się od Rosji sowieckiej i jej wpływów.

Giedroyc jednak przestrzegał Mieroszewskiego przed planem federacji środkowo-wschodniej, dostrzegając większą szansę w budowie federacji ogólnoeuropejskiej, licząc na Francję. Jak sam pisał w jednym z listów: „Coraz bardziej bowiem dochodzę do przekonania (…), że jedyną naszą szansą jest federacja europejska, zrobiona przez Amerykanów. Tu właśnie mamy możliwość zbalansowania niebezpieczeństwa niemieckiego, chociażby przez Francję, która wtedy może będzie «grała». Mówienie o federacji środkowoeuropejskiej jest niebezpieczne i nierealne. Przede wszystkim partnerzy do tej federacji nie mają żadnej ochoty z nami rozmawiać, bo nie mają do nas za grosza zaufania i posądzają nas o imperializm. Z drugiej strony są terroryzowani przez Niemców i Rosjan. Myślę więc, że jeśli Pan się ze mną zgadza, to powinniśmy ten aspekt ogólnoeuropejski akcentować.” A dalej: „Jeśli idzie o Niemcy, to nic jeszcze nie wskazuje na to, by mieli oni koncepcję Mittel-Europy”.

Od początku lat pięćdziesiątych powstawał też w „Kulturze” plan neutralizacji krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Miał być to pas krajów dzielących Europę, które w jakimkolwiek konflikcie wykazywałyby neutralność. Propagowano także wycofanie wojsk amerykańskich z Europy Zachodniej, a sowieckich z krajów takich jak: Niemcy, Polska, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia, które tworzyłyby pas neutralny. Pierwotny plan zakładał stworzenie neutralnej całej Europy pod egidą ONZ, szybko jednak został zawężony, co spowodowane było rozmowami w 1955 r. kanclerza niemieckiego Konrada Adenauera z sowieckimi przywódcami, zakładające nawiązanie stosunków dyplomatycznych Zachodnich Niemiec z Rosją sowiecką. Niejako ripostą na rozmowy niemiecko-rosyjskie, które wywoływały na emigracji złe skojarzenia, był też plan pogodzenia się z aktualnymi granicami Polski i włączenie na szeroką skalę zjednoczonych Niemiec do planu federacyjnego lub neutralistycznego, które propagowała „Kultura”. Dodatkowym impulsem do rozwijania planu neutralistycznego był traktat podpisany w maju 1955 r. o przywróceniu suwerenności Austrii i zachowania przez nią wieczystej neutralności.

Mieroszewski krytykował ten pomysł, rozszerzając koncepcje neutralizmu do całej Europy: „Nie jest rzeczą możliwą zneutralizować Austrię. Nie jest rzeczą możliwą zneutralizować Niemcy. Natomiast – być może – byłoby rzeczą osiągalną zneutralizować całą Europę”. A gdzie indziej dodawał: „Istotnie każde państwo bez względu na ustrój może być neutralne pod warunkiem jednak, że rząd sprawujący władzę w tym państwie nie został narzucony siłą przez obce mocarstwo. Obiektywnym sprawdzianem mogą być w tym wypadku jedynie wolne wybory”. A mogłoby do nich dojść, jeśli Sowieci i żołnierze amerykańscy opuściliby teren Europy.

Mieroszewski zakładał, że w przyszłości konflikt dwóch mocarstw atomowych rozegra się nie na ich, lecz na cudzych terytoriach, jednocześnie z poszerzaniem strefy wpływu. Według publicysty sama Europa nie nadawała się do takich „operacji lokalnych”. To Europejczycy powinni wykazać inicjatywę, przełamać pogłębiający się „impas” sowiecko-amerykański i wynegocjować na swoim terytorium strefę neutralną. Tym bardziej że według Giedroycia Europa była „politycznie i ekonomicznie terenem drugorzędnym. Może prestiżowym, może przywiązuje się do niego ze względów konserwatywnych znaczenie…”. Liczyć się będzie jednak teraz Azja, a nie Europa. I tam też przesunie się konflikt o strefy wpływów. Polska mogłaby być idealnie wkomponowana w pas neutralny, a status w ten sposób uzyskany pomógłby jej w polepszeniu sytuacji politycznej, a nawet rozwoju demokracji. Koncepcja stworzenia pasa neutralnego w Europie została jednak odwołana w 1964 r. przez Mieroszewskiego, który stwierdził, że Niemcy na tyle urosły w siłę, że nie było możliwości narzucenia im neutralizmu siłą.

Obszar ULB

 Obszar tzw. ULB (pochodzi od pierwszych liter: Ukraina, Litwa, Białoruś), to obszar trzech potencjalnych państw, które należało oderwać od Rosji sowieckiej i usamodzielnić. Relacje Polski z jej wschodnimi sąsiadami były bowiem dla Giedroycia jednym z ważniejszych zagadnień przez całe jego życie.

Pierwszym poruszającym problem ukraiński artykułem w „Kulturze” był ten autorstwa Józefa Łobodowskiego pt. „Przeciw upiorom przeszłości” z 1952 r. Polemizując z emigracyjnymi publicystami – zarówno polskimi, jak i ukraińskimi – konstatował Łobodowski, że nastąpiło siedem lat emigracji i z punktu widzenia dialogu między tymi narodami zostały one po prostu zmarnowane. Autor postulował: „Czas byłby najwyższy, aby Polacy zrozumieli, że Ukraińcy są odrębnym narodem. Ukraińcom zaś wyszłoby na dobre, gdyby przeprowadzili, chociaż częściową rewizję swych poglądów na dawną Rzeczpospolitą, a na międzywojenne dwudziestolecie spojrzeli także i od strony polskiej”.

Prawdziwą burzę wywołało jednak wydrukowanie przez Giedroycia w tym samym roku listu Józefa Majewskiego, młodego kleryka z Pretorii, który postulował pogodzenie się z utratą Wilna i Lwowa na rzecz Litwinów i Ukraińców. W prasie emigracyjnej zawrzało tym bardziej że postulat ten Giedroyc poparł. Podobnie zresztą jak Mieroszewski stał on na stanowisku, że Wilno należy oddać Litwinom, a Lwów Ukraińcom. By tak się mogło stać, Polacy muszą odejść od polityki jagiellońskiej i porozumieć się z tymi państwami. Musiał więc nastąpić przełom, ale podyktowany zmianą na arenie międzynarodowej.

W ten sposób zaczęła się debata, której punktem kulminacyjnym była publikacja w 1974 r. artykułu Mieroszewskiego pt. „Rosyjski «kompleks polski» i obszar ULB”. Publicysta twierdził, że Ukraińcy, Litwini i Białorusini nie mogą być pionkami w historycznej grze polsko-rosyjskiej. Mieroszewski przekonywał: „(…) że tylko nieimperialistyczna Rosja i nieimperialistyczna Polska miałyby szansę ułożenia i uporządkowania swych wzajemnych stosunków. Musimy zrozumieć, że każdy imperializm jest zły, zarówno polski, jak rosyjski”

Założenie to było fundamentem programu wschodniego „Kultury” i Jerzego Giedroycia. Podobnie jak przed wojną „Bunt Młodych” nawoływał piórem Adolfa Bocheńskiego do odrzucenia idei egoistyczno-narodowych, tak podobnie po wojnie robił to Mieroszewski. Była to jedna z najboleśniejszych spraw, które poruszył Giedroyc w swym piśmie, za co został przez emigrację polityczną odwołany zdrajcą. Redaktor zarówno przed wojną, jak i po niej, widział Polskę sfederowaną z państwami wschodnimi, szczególnie z Ukrainą. O ile w Polsce międzywojennej dostrzegał błędy polityczne, które nie pozwalały na pokojowe porozumienie z mniejszością ukraińską w Polsce, o tyle po wojnie właściwie zniknął ten problem. Polska komunistyczna stała się krajem mocno narodowym. Natomiast Ukraina przez cały ten okres była zniewolona przez sowiecką Rosję. Nie przeszkadzało to Giedroyciowi snuć planów uwolnienia jej i przyłączenia wraz z Litwą oraz Białorusią do Polski. Po wojnie idea federacjonizmu była tak samo żywa. Z tym jednym wyjątkiem, że trzeba było najpierw walczyć o wolną Polskę.

Ewolucjonizm

W 1964 r. Giedroyc wydał pierwszą książkę Mieroszewskiego pt. „Ewolucjonizm”. Książka ta była swoistym programem politycznym „Kultury”, mówiącym o powolnym rozkładzie komunizmu. W myśl zasady: „Dana teza, jeżeli jest przyjęta przez znakomitą większość – przestaje być herezją [podkreślenie J. Mieroszewskiego – przyp. BK]”.

Jednak myśl ta powstała dużo wcześniej i była związana z jednej strony z dojściem Gomułki do władzy w Polsce, z drugiej wydarzeniami na Węgrzech. Mieroszewski uważał, że Polska, dopóki jest satelitą imperium, a nie partnerem, nigdy z Rosją się nie porozumie. Będzie tylko wykonywać instrukcje z Moskwy. Dopóki polscy politycy nie będą mieli poparcia społecznego, dopóty będą uzależnieni od Sowietów. W chwili, gdy Gomułka z aparatczyka stanie się mężem stanu, dostanie poparcie społeczeństwa polskiego. „Sytuacja Polski jest paradoksalna. Obiektywnie należy stwierdzić, że niepopularność komunizmu w wydaniu Gomułki utrudnia ewolucję w kierunku niezależności” – twierdził publicysta.

Stąd „Kultura” bardzo mocno zaczęła obserwować wydarzenia w Czechosłowacji i rodzącą się od 1967 r. tzw. praską wiosnę. Przykład czechosłowacki był idealnym scenariuszem planu ewolucyjnego. Nagle rządzący dostają poparcie społeczne, które dawało im mandat i silną pozycję. W takiej sytuacji mogli oni rozmawiać z Moskwą jako partner, a nie jako satelita. Paryska „Kultura” dostrzegła jednak, że nie ma możliwości przeprowadzenia w Czechosłowacji modelu ewolucyjnego, ponieważ Rosja sowiecka poczuła się zagrożona i postawiła na siłę, a Zachód jak zwykle pozostał bierny.

Mieroszewski jeszcze przed inwazją uważał, że Czechosłowacja potrzebuje pomocy od państw Zachodnich, której może nie otrzymać, gdyż Amerykanie i Europejczycy oglądają się na siebie nawzajem, nie widząc rozwiązania. „Celem polityki Zachodu nie jest demokratyzacja Europy Wschodniej, tylko utrzymanie status quo. Procesy demokratyzacyjne w Europie Wschodniej wywołują na Zachodzie niepokój, ponieważ nikt nie wie czym status quo należałoby zastąpić”. Publicysta chłodno kalkulował szanse Czechosłowacji na demokrację i neutralizm, wiedział bowiem, że wymagałoby to „dłuższych i żmudnych negocjacji pomiędzy Waszyngtonem a Moskwą” oraz wysunięcia konkretnych propozycji, co w tym czasie uważał za nierealne. Mieroszewski oskarżał Waszyngton, że jego polityka doprowadzi do następnych „wiosennych wydarzeń i pożaru” w Europie. Mimo wielu pomysłów na uzdrowienie sytuacji, publicysta okazał się pragmatykiem i sceptycznie patrzył na szanse reform w Czechosłowacji.

Środowisko ludzi związanych z „Kulturą” uważało za konieczne utrzymanie reform w Czechosłowacji i nawoływało do przeprowadzenia podobnych zmian w kolejnych krajach bloku wschodniego. Analogicznie do tego punktu to właśnie Polska powinna przyłączyć się do ruchu reform. W takim wypadku pismo opowiadało się za sojuszem polsko-czechosłowackim, który oddaliłby groźbę inwazji.

Praska wiosna potwierdziła, lecz tylko do pewnego stopnia, prawdopodobieństwo scenariusza ewolucjonizmu. Inwazja państw Układu Warszawskiego przekreśliła jednak rozpoczęty proces budowania „socjalizmu z ludzką twarzą” i pod dyktandem Moskwy rozpoczęto powrót do tzw. socjalizmu realnego.

 Ewolucjonizm był tu tylko scenariuszem rysowanym przez Mieroszewskiego, który mógł się w przyszłości sprawdzić. Redaktor na początku 1968 r. pisał jeszcze, że program ewolucjonizmu trzeba dopracować. Giedroyc w marcu 1968 r. kładł nacisk na rewolucję, którą uważał za formę ewolucji, a która mogła rozprzestrzenić się na Rosje. Sądził bowiem, że rozsadzenie systemu sowieckiej Rosji nastąpi „na skutek rosnącej presji od dołu, która albo przybiera formy bardziej spokojne, albo gwałtowne”. Widział tu szansę dla Polski, która mogłaby być pośrednikiem z antykomunistyczną Rosją. Dostrzegał, że w Rosji narastają nacjonalistyczne nastroje w poszczególnych republikach, które mogą doprowadzić do decentralizacji i rozbicia Rosji. Redaktorowi nie zależało na całkowitym rozbiciu tego państwa, chociaż brał pod uwagę uniezależnienie się Litwy, Białorusi i Ukrainy. Chciał jednak, by Rosja pozwoliła swoim republikom rozwijać się kulturalnie, oraz umożliwiła im uzyskanie autonomii. Z taką demokratyczną, nieimperialną Rosją Polska mogłaby ułożyć przyjacielskie stosunki.

Zakończenie

Wszelkie koncepcje i plany, które układał Giedroyc, miały zawierać opcje walki o Polskę, na wyciągnięcie jej z bloku sowieckiego i włączenie do jednoczącej się Europy pod amerykańskimi auspicjami. Szło za tym zabezpieczenie polskich granic ze wschodu (koncepcja ULB), jak i z zachodu (próby porozumienia się z Niemcami). A co za tym idzie zrzeczenie się terytoriów na wschodzie sprzed 1939 r. oraz oddanie ich Ukraińcom, Litwinom i Białorusinom. Jednocześnie Giedroyc dostrzegał problem niemiecki i możliwe próby korygowania zachodnich granic Polski. W związku z tym nawoływał do pojednania się z Niemcami (widział ich razem z Polską w pasie neutralnym rozgraniczającym dwa bloki – Zachodni i Sowiecki). Redaktor „Kultury” dostrzegał także interesowność Ameryki i możliwość odwrócenia się jej od Europy. I, mimo że często krytycznie na nią patrzył, zdawał sobie sprawę, że trzeba na nią postawić.

W próbach demokratyzacji ustroju Polski Ludowej Giedroyc pierwotnie poparł Władysława Gomułkę i jego ekipę. Potem cofnął zaufanie do komunistycznej ekipy rządzącej, jednocześnie szukając innego partnera do rozmów. Po marcu 1968 r. i nie do końca możliwej do realizacji koncepcji „ewolucjonizmu”, Giedroyc dostrzegł w społeczeństwie polskim tę możliwość opozycyjnego rozbicia ustroju i oddziaływania tym na inne kraje Bloku Wschodniego.

Publicysta dostrzegał rosnący nacjonalizm w Rosji i w tym widział szanse na porozumienie. „W wypadku Rosji narastanie nacjonalizmów w poszczególnych republikach jest wręcz zwrotne. Dotyczy to nie tylko Ukrainy, państw bałtyckich, Kaukazu, ale również republik środkowoazjatyckich. Rosjanie (myślę o inteligencji, nie establishmencie), to czują, to ich przeraża i boją się rozpadu imperium. Procesy nacjonalistyczne są dziś nie do opanowania, jest tylko sprawa ich odpowiedniego skanalizowania”. Giedroyc uważał, że najgorsza polityka Rosji komunistycznej, to prowadzenie rusyfikacji, szczególnie na Ukrainie, co miało powodować rosnący na niej ferment.

 Wszystkie plany, które tworzyła „Kultura”, często ulegały zmianom i poprawkom, gdyż uwzględniano zawsze bieżącą sytuację i starano się przewidywać, w miarę możliwości, rozwój wypadków. Zarówno plan federacyjny, jak i neutralny pozostawał na papierze, ale był często uaktualniany piórem Mieroszewskiego, po konsultacjach z Giedroyciem, z myślą o zmieniającej się w każdej chwili sytuacji geopolitycznej. Obydwaj mieli też świadomość potencjalnej nieaktualności swoich planów nawet w krótkim czasie: „Nie ma powodu, byśmy sobie nawzajem mówili komplementy, ale niewątpliwie najlepsze artykuły polityczne w «Kulturze» są krzyżówką Pańskiej [tj. Giedroycia – przypis BK] inspiracji i mojego [tj. Mieroszewskiego – przypis BK] rozwinięcia i wykonania. Niejednokrotnie wysuwa Pan w listach koncepcje, które jako pomysł artykułowy natychmiastowy są doskonałe, ale nie nadają się jako sukno na frak, do pokazania za dwa miesiące. Ja również mam nieraz doskonały pomysł, który gdyby można napisać dziś, a wydrukować nie dalej jak za tydzień – być może byłby sensacją. Nie nadaje się jednak jako artykuł, który musi wytrzymać próbę dwóch miesięcy”.

Czy jednak próba rozbicia systemu komunistycznego w Rosji sowieckiej i próby oddziaływanie na społeczeństwo rosyjskie nie były utopią? „Kultura” nie wpłynęła na Rosjan, ale mogła wpłynąć na Polaków. Do dziś zarówno prawa, jak i lewa strona sceny politycznej odwołuje się do dziedzictwa „Kultury”, nazywając siebie spadkobiercami Giedroycia.


Tekst ukazał się pierwotnie w nr. 92 Frondy LUX: WSCHÓD!/Восток!