My rządzimy światem, a nami kobiety.
I. Krasiński
Dużo się mówi w kręgach pseudofeministycznych, jak to patriarchat gnębił Polki. Ale czy na pewno? Ojciec-Polak był z zasady nieobecny, więc to Matka-Polka przejmowała finanse i zarząd w gospodarstwie oraz edukowała kolejne pokolenia
Żyjemy w czasie ciągłych kryzysów. Nieprzerwanie coś się wali, coś nieodwracalnie się zmienia. Współcześnie ani kobiety, ani mężczyźni nie są już tacy jak dawniej. Wiadomo, kryzys nikogo nie oszczędza. Płeć brzydka nie jest już brzydka, ale za to nie jest też męska. Płeć piękna pozostała piękna, ale pozostała też bezwolna. Setki unieszczęśliwionych kobiet i mężczyzn nie są w stanie wyjść poza zgubne schematy. Oczytani i wyedukowani na piśmidłach pokroju „Cosmopolitan” czy „Bravo”, z przerażeniem odkrywają, że upojne składanki odsłuchiwane z piątym partnerem nie zapewnią im szczęścia. Niektórzy szukają go zatem w religijnych prawidłach i bogaci w bagaż mądrości via oaza albo deon (10 sposobów jak uratować swą duszę przed grzechem Onana) albo drżą na myśl o swojej seksualności, albo roją sobie, że dostąpią „misterium”. Tak czy inaczej i jedni, i drudzy zafiksowani się na temacie drugorzędnym, jakim jest seks. I pozostają nieszczęśliwi i osamotnieni, a najczęściej po prostu przerażeni światem.
GOSPODYNIE I ZARZĄDCZYNIE
Skoro wszyscy lubią babrać się w bebechach przeszłości, i my do nich sięgnijmy. Bo czemu by nie? Może warto spojrzeć, jak to bywało w czasach sarmackich, kiedy to białogłowe rządziły światem, a dzielni podgoleni sarmaci byli jedynie na dokładkę. Czy wtedy kobiety miały taki sam status jak teraz? Nie. Czy spotykały się z niesprawiedliwościami? Zdecydowanie. Jeszcze w 1753 roku w Lipsku pojawiła się broszurka Dowód, że kobiety nie przynależą do rodzaju ludzkiego. Nie można jednak powiedzieć, że spychano je do kąta, gdzie mogły jedynie klepać różańce i czekać na łaskę męża dobrodzieja. Po pierwsze, dzisiejsze kobiety (mężczyźni zresztą też) przywykły do tego, że mają wybór. Żyją w świecie, w którym wmawia im się, że w małżeństwie najważniejsza jest miłość. Problem w tym, że małżeństwo jako instytucja społeczna istnieje po to, by spełniać określone funkcje, a nie być gniazdkiem szczęśliwości. Miłość nie miała w czasach staropolszczyzny zbyt wiele do powiedzenia. Oczywiście bywały i takie rozkochane w sobie pary jak nasz wesoły Lew Lechistanu i jego Marysieńka, ale w większości przypadków u szlachty były to transakcje między dwoma rodzinami. Żeby małżeństwo odbyło się w zgodzie z miłością, facet nie mógł być miękką kluchą, która z trzęsącymi się dłońmi trzyma łyżkę z rosołkiem na niedzielnym obiadku u teściów, aby w końcu wysapać, że on to by chciał Marysię za żonę i do tego jest bardzo pobożny. Zamiast tego wdrażał procedurę raptus puellae – brał taki pogolony i wąsaty z klasztoru albo z dworu i potajemnie brał ślub. Czy odbywało się to z poszanowaniem prawa jednostek? Gdzieżby. Ale czy na pewno trzeba je szanować? To pytanie niech postawi sobie czytelnik sam. Konsekwencja konieczności była jednak więcej niż jasna. Kobieta nie miała wyboru i nie zastanawiała się nad tym, czy ten, kogo kocha, jest akurat jej mężem. Był mąż zadekretowany (co ciekawe również znacznie później, kiedy już powstała swoboda wyboru, okazało się, że małżeństwa bez miłości wytrzymują znacznie dłużej) i trzeba było z nim żyć. Nagrodę – jeżeli się miało takową otrzymać – dostawało się w niebie. Ziemskie poczucie konieczności okazywało się wszak często kojące i podobna świadomość towarzyszyła także mężczyznom. Oczywiście zaraz ktoś stwierdzi, że w myśl ówczesnych realiów kobieta była podległa mężczyźnie. To prawda i nie ma co się z tym sprzeczać. Prawdą jest jednak również, że podległość nie oznaczała izolacji. Dla szlachcica ideałem była zaradna gospodyni, która potrafi swojemu ślubnemu odpowiednio doradzić, stąd moraliści staropolscy nie zawsze sprzeciwiali się zdobywaniu przez kobiety wykształcenia. I tak Marcin Kromer zalecał niewiastom i naukę języków (ojczystych oraz łaciny), i obznajamianie w rachunkach. Mądry mąż słuchał swojej żony, co zresztą zalecał sam Mikołaj Rej. Bywały okresy, szczególnie wtedy, gdy płeć brzydka ginęła na różnego rodzaju wojnach, że większość gospodarstw było zarządzanych przez płeć piękną. Kobiety nie pozostawały w tym zresztą bierne i wykorzystały zaistniałą sytuację do rozwijania własnych możliwości. Zasłynęły w tym magnatki, które same zaczęły tworzyć instrukcje gospodarcze, na przykład Anna z Lubomirskich Wielkopolska czy Anna z Sapiehów Jabłońska. Nie będzie odkrywczą informacja, że wzorem dla kobiet była Matka Boska, która z pokora przyjęła macierzyństwo, a swoją rolę wypełniała z pełnym oddaniem oraz bez słowa sprzeciwu. Świadomi byli tego również mężczyźni, czczący w Matce Boskiej zarazem wszystkie Polki, które żyły na jej podobieństwo. Na marginesie trzeba zaznaczyć, że małżeństwa nie uznawano bynajmniej za niepodważalną świętość. Anna Stanisławska-Zbąska miała to nieszczęście, że jej mąż okazał się psychopatą o specyficznych upodobaniach w alkowie, co zresztą opisała sama zbolała niewiasta w poemacie Transakcyja abo opisanie całego życia jednej sieroty. Od kłopotliwego męża uwolnił ją sam król Jan III Sobieski, powód unieważnienia małżeństwa był jednak w tym przypadku wystarczająco ważki. Konieczność trwania w świętym związku nie była absolutna, ale wykluczała błahe powody jak „znudzenie się małżonkiem” albo „to jednak nie to”.
Pełnię możliwości miały za to staropolskie wdowy. Jeżeli zmarły małżonek był człowiekiem majętnym, to żona dziedziczyła całą kiesę i zarazem prawo do opieki nad małoletnimi dziećmi. Nie była wówczas skrepowana ani przez swoją rodzinę, ani przez innego prawnego opiekuna. Stawała się – w pełni tego słowa znaczeniu – panią na włościach. Sama reprezentowała siebie przed sądami i sama decydowała o kolejnym mężu. Wtedy, jeżeli miała taki kaprys, mogła wziąć nawet ślub z miłości.
KOBIETA KRESOWA
Oczywiście wiele kobiet stawało się bezwolnymi, szczególnie w miejscach, w których panował spokój. W zachodnich województwach Rzeczypospolitej, gdzie wojna była częściej figurą retoryczną i sprowadzała się ewentualnie do potyczki szachowej, kobiety nie miały zbyt wiele do roboty. Nad wszystkim czuwali ich brzuchaci i syci mężowie, których synowie co jakiś czas szli na wojnę, aby otoczyć się nieśmiertelną chwałą, którą obdarzano albo przy stoli, albo podczas nabożeństw pogrzebowych. Inaczej było na Kresach Rzeczypospolitej, gdzie Moskwa, gdzie Tatarzy i gdzie Kozaczyzna. Tam mężczyźni żyli krótko i rzadko kiedy swojego życia dokonywali w domowych pieleszach – znacznie częściej ich kości bieliły się wśród stepów. Stąd też łatwiej było na Kresach znaleźć wdowę niż wdowca, większość była zresztą obecna na pogrzebie ślubnego więcej niż jeden raz. Mąż jako towar łatwo zużywalny był jedynie dodatkiem do kobiety kresowej. To właśnie ona zajmowała się dworem, kiedy on uganiał się za Tatarzynem albo Kozakiem. Była ekonomem, gospodarzem, a w razie potrzeby i dowódcą twierdzy – dwory wschodniej Rzeczpospolitej miały bowiem niewiele wspólnego z otwartym dla gości Soplicowem. Na Ukrainie sioła szlacheckie były obwarowane murem, miały wieżyce i kute bramy. Gdyby jacyś maruderzy postanowili zainteresować się domem, Matka-Polka musiała bronić go razem z mężczyznami. Weźmy na przykład taką Teofilę Chmielecką (secundo voto Tulibowską). Nie bez kozery nazywano ją „wilczycą kresową”, znaną z niezwykłego oddania i spartańskiego trybu życia. Jej pierwszy mąż, wojewoda kijowski, co i rusz brał udział w kolejnych wyprawach, a żona cały czas pozostawała na posterunku u jego boku. Dodać należy, że pułkownikowa Teofila należała do osób krewkich, co udowodniła, odcinając nos swojej służącej i rzucając go na pożarcie psom czy przeprowadzając przynajmniej siedem napadów na sąsiadów po śmierci małżonka.
OJCOWIE-POLACY
Skoro jesteśmy przy Matkach -Polkach, warto zatrzymać się przy ich ślubnych. Dużo się mówi w kręgach pseudofeministycznych, jak to patriarchat gnębił Polki. Ale czy na pewno? Dobrego szlachcica wiecznie nie było w domu. Jeżeli skupiał się na pracy obywatel skiej, to nieprzerwanie brał udział w sądach, sejmikach i sejmach. Te aktywności zżerały mnóstwo czasu: podróż na sejmik trwała kilka dni, udział w sejmie – sześć tygodni plus podróż, wizyty u innych gospodarzy – kolejne tygodnie, a jeżeli szlachcic zamiast Cycerona wolał rozczytywać się w Wergiliuszu i powierzył swe życie Marso wi, to jego nieobecność trwała jeszcze dłużej. Kampanie wojenne rzadko kiedy trwały krócej niż pół roku, a jak trafił taki do niewoli, to bywało, że i latami nie było go w domu. Nie brał on udziału ani w prowadzeniu domu, ani w wychowaniu dzieci. Tę jakże ciekawą tradycję kontynuowali zresztą szlachcice w wieku XIX, kiedy porzu cali swoje domy dla rewolucyjnej roboty podczas powstań i tyle ich żony i dziatki widziały. Ojciec -Polak był więc z zasady nieobecny. Matka -Polka z konieczności stawała się również ojcem. Przejmo wała finanse i zarząd w gospodarstwie, uczyła dzieci o przeszłości i przygotowywała je do tradycyjnej roli. Echo sarmackich matek można znaleźć jeszcze w XX wieku. Józef Piłsudski do końca życia wspominał swoją rodzicielkę jako tę, która zrobiła z niego bojowni ka o Polskę, zaszczepiając w nim idee leżące u podstaw późniejszej służby ojczyźnie. Matki były zatem pierwszym nauczycielkami kolej nych pokoleń Polaków. Często stawały się również muzami, nawet jeśli – wzorem Elżbiety Drużbackiej, znanej jako „polska Safona” – same poezji nie tworzyły. Jednym słowem, polskie kobiety miały przeogromne wpływy w rozmaitych obszarach życia publicznego, artystycznego i rodzinnego. I z pewnością nie musiały zastanawiać się nad „kryzysem kobiecości”.
Tekst ukazał się w 85 numerze FRONDY LUX.