(Z ARCHIWUM FRONDY) JAN STRZAŁKA: ETO ON – EDICZKA

Eduard Limonow jest drobnym i niewysokim mężczyzną o przeraźliwie bladej twarzy i krótko przystrzyżonych, nieco już siwiejących włosach, niespokojne oczy skrywa za ciemnymi okularami, głos ma monotonny i szczerze mówiąc nieco nudny. Ubiera się zazwyczaj w czarne dżinsy, czarną skórę, czarne podkoszulki, czarne, drogie buty martensy, kiedy zaś pozuje znanym fotografom przywdziewa ciężki, sołdacki szynel, wtedy też zdejmuje okulary, bo to trochę śmieszne, gdy czerwonoarmista okazuje się krótkowidzem; ktoś pomyślałby, że ma przed sobą nieporadnego korespondenta wojskowego, z którego kpiło żołdactwo Budionnego. Korespondent nazywał się Babel. Limonow zapewne nie życzyłby sobie, aby ktoś kojarzył go z lirycznym i mistycznym prozaikiem, tym bardziej, że Izaak Babel był Żydem, a Ediczka Limonow krzyczy głośno o krzywdach, które Żydzi wyrządzili jego ojczyźnie, na przykład wczorajszy idol Władimir Wolfowicz Żyrynowski, dziś przez Limonowa zdemaskowany i wyśmiany jako syjonistyczny agent i “śmiertelny wróg Rosji”.

Kiedy poszedłem do niego, rozmawiał właśnie z niemiłosiernie brudnym studentem, którego twarz wydała mi się znajoma; po chwili wiedziałem już, że pewnego wieczoru widziałem fragment jego koncertu w telewizyjnym programie poświęconym rockowi: program nazywa się “Cafe Obłomow”, zaś młodzieniec jest wokalistą i liderem punkowo-faszystowskiej “Obrony cywilnej”, której największym przebojem jest breżniewowski szlagier “A Lenin takoj mołodoj i junnyj Oktiabr wpieriedL.”. Limonow nie gardzi kulturą masową, wraz z żoną, Natalią Miedwiediew, są znani i uwielbiani w środowisku moskiewskich rockmanów.

Przepiękna Natalia jest dosyć ciekawą pisarką, taką rosyjską Manuela Gretkowską albo małym Henry’m Millerem w spódnicy, krótkiej na szczęście, więc można ujrzeć najdłuższe i najpiękniejsze nogi Rosji, nogi, które w Moskwie nazywają legendarnymi. Poza tym Natalia publikuje w gazetach zabawne teksty poświęcone scenie rockowej, a nieco wcześniej występowała w paryskich knajpach rosyjskich; sądzić można, iż raczej śpiewała romanse pod bałałajkę niż punkowe szlagiery.

Jednak nie rock jest tym magnesem, który przyciągnął nas do kina „Październik” i, choć kręci się wokół nas kilku punkowych brudasów, to uwagę przykuwają przede wszystkim młodzieńcy w zgniłozielonych mundurach; takich schludnych, umundurowanych aryjczyków w Moskwie widzi się niemal na każdym kroku, ale ci wyróżniają się tym, iż na ich mundurach widnieją stylizowane słowiańskie swastyki, godło Rosyjskiej Jedności Narodowej, faszystowskiej partii, której wodzem jest generał Barkaszow. Wszyscy zjawiliśmy się w kinie „Październik”, by uczestniczyć w jednym z pierwszych spotkań Partii NarodowoBolszewickiej, platformy, jak to powiedział później Limonow, która umożliwi patriotom nacjonalistycznego odcienia (odcienia, dobre sobie, to całkiem wyrazista barwa: czerwono-brunatna!) walkę z mordercami Związku Radzieckiego oraz wszelkiej maści “demokratycznym gównem”. Partia Narodowo-Bolszewicka obiecuje dokonać cudu: sprawi, iż Rosja wstanie z martwych, na powrót stanie się mocarstwem, przed którym drży cały świat i nastanie epoka sławy i chwały, jaką cieszyła się za panowania “Ostatniego Wielkiego Cezara Józefa Wissarionowicza”.

Ciekawe to wszystko i warte osobnego opisania, przyglądam się brunatnej Rosji szeroko otwartymi oczami, ale nie zapominam, iż jestem tu przede wszystkim ze względu na Limonowa. Migają fascynujące twarze, padają słowa warte zapamiętania, ale ja wpatruję się jedynie w kamienną, martwą twarz pisarza, zastanawiając się, jakiego koloru są oczy ukryte za okularami. Winston Churchill o oczach pewnego nie najlepszego wprawdzie pisarza, ale za to wyśmienitego terrorysty, Borysa Sawinkowa pisał: “Niewzruszone spojrzenie nieprzeniknionych oczu. Spojrzenie bezosobowe i oderwane…”, zaś Erenburg dorzucił do tego portretu: “w ołowianych oczach ubity twardo jak kasza dynamit”. Nie dowiedziałem się, jakiego koloru są oczy Limonowa, ale uparłem się, że to oczy Sawinkowa.

Ciekawe notabene, czy w oczach autora “Wspomnień terrorysty” i “Konia wronego” błysnęło jakieś zdumienie bądź ożywienie, kiedy enkawudziści wyrzucali go przez okno więzienia na Łubiance? Czy też do końca było to “spojrzenie bezosobowe i oderwane”, spojrzenie człowieka dawno nieżywego? Nie odważę się zapuszczać w dyskusję o związkach między geniuszem a obłąkaniem, ograniczmy się więc do faktów w Polsce niemal nieznanych, bo wprawdzie prawie każdy czytał w “Gazecie Wyborczej” donos ostrzegający przed szalonym pisarzem i faszystą lub widział film BBC “Serbski epos”, w którym pokazano jak Limonow strzela z kulomiotu gdzieś w okopach pod oblężonym Sarajewem, to jednak wiemy o nim niesłychanie mało, o wiele za mało – zważywszy, że Ediczka Limonow uważany jest za jedno z najciekawszych zjawisk w najnowszej prozie rosyjskiej. I wiemy już, że jest też ciekawym zjawiskiem politycznym.

Eduard Sawienko urodził się przed pięćdziesięciu jeden laty w prowincjonalnym Dzierżyńsku, w rodzinie, która szczyciła się kilku czekistami. Jako żółtodziób uciekł z tej zatęchłej dziury do Moskwy, gdzie zajmował się nielegalnym krawiectwem, kolorowe ciuchy sprzedawał później vis a vis Mauzoleum Lenina, pił nie na żarty, a przede wszystkim pisywał wiersze, które ręcznie przepisywał i rozdawał swym przyjaciołom z moskiewskiej bohemy, np. Wieniediktowi Jerofiejowowi czy llji Kabakowowi, najsłynniejszemu dziś konceptualiście świata.

Na początku lat siedemdziesiątych Limonow opuścił Związek Radziecki – wydawało się, że na zawsze. Rzecz jasna, nie był dysydentem, ale zwykłym “rosyjskim chuliganem” i artystą spragnionym świata. W 1974 roku wyszła po angielsku jego pierwsza powieść “Eto ja – Ediczka”. Rosyjskie wydawnictwa emigracyjne pod żadnym warunkiem nie zgadzały się na wydrukowanie powieści, o której później krytycy z uporem powtarzali, że godna jest porównania z “Podróżą do kresu nocy” L. F. Celine’a.

“Eto ja – Ediczka” – powieść mocno nasycona pierwiastkiem autobiograficznym i ponurym erotyzmem, tak dosadnym i szczerym, wręcz ekshibicjonistycznym, że dzieli ją zaledwie cienka granica od pornografii – jest jaskrawym świadectwem kryzysu, jaki Eduard Limonow-narrator i Eduard Limonow-autor przeżył na dobrowolnie wybranym wygnaniu. Tytułowy Ediczka rezydując wraz z karaluchami i żydowskimi uciekinierami z Rosji w plugawym hotelu w okolicach Madison Avenue, warząc rosyjską zupę szczi, coś jak kapuśniak, siedząc nago na parapecie i pozwalając z obojętnością przyglądać się sobie zdumionym pracownikom biura po drugiej stronie ulicy – jest już poniekąd byłym człowiekiem. Jest sam, zrozpaczony po utracie ukochanej Eleny, jest przerażony i tylko nocami wychodzi, by w ramionach pierwszego lepszego Murzyna lub kobiety znaleźć jakieś ukojenie i miłość. Tak pokrótce streścić można tę powieść, ale w istocie jest to dramatyczna opowieść o walce “ja” z “my”, historia konfliktu samotnego indywiduum z groźnym kolektywem, przeciw któremy “ja” ma rozpaczliwy argument w postaci swego życiowego credo: “chuj wam w dupę”.

Warto to podkreślić, by lepiej zrozumieć koleje życia Eduarda Limonowa, przyczyny jego ekstrawaganckich gestów, za które płacić będzie w przyszłości wątpliwą sławą taniego prowokatora obyczajowego, kabotyna i politycznego pieniacza. Powieść zalatuje odorem egzystencjalnego rynsztoku, wszystko wydaje się w niej odrażające i wulgarne: od brukowego słownictwa począwszy, na opisach kolejnych kopulacji kończąc, ale doprawdy to świetna proza.

Celine i Limonow… Wprawdzie Ediczka, kiedy tylko może, odżegnuje się od pokrewieństwa z wielkim Francuzem, z tej głównie przyczyny, że wielbiąc silnych mężczyzn, samemu pragnąc być waleczym rycerzem, samurajem i człowiekiem podobnym do Feliksa Dzierżyńskiego – nie może wybaczyć Celine’owi jego żałosnego końca. Woli więc mówić, że jego mistrzami są Yykiou Mishima i Julius Evola. Tak czy owak Limonow-narrator podróżował do kresu nocy – wraz z Murzynami, z którymi- bez tanich metafor, dosłownie – kochał się na śmietnikach i w rynsztokach, wraz z odrażającymi i głupimi samicami i z oszalałymi z nostalgii uciekinierami ze Związku Radzieckiego.

“Eto ja – Ediczka” należy do tych rzadkich w literaturze dzieł wyjątkowo śmierdzących, których zapach – jak obrzydliwy smród kalafiora w powieści Celine’a – unosi się jeszcze długo po przeczytaniu, doprowadzając czytelnika do mdłości, do obrzydzenia światem. Pytanie zatem, co się wydarzyło w Nowym Jorku? Odpowiedź znajdujemy naturalnie w powieści. Limonow dożył szczęśliwego momentu i z łaski Gorbaczowa, po osiemnastu latach wygnania, powrócił do Rosji, gdzie czekało już nań oficjalne uznanie, czego najlepszym dowodem jest to, iż powieść ukazała się wreszcie w ojczyźnie, tak kochanej i pięknej, że, jak powiada, aż mu staje, kiedy o niej myśli. Wydano naturalnie i inne jego utwory, w dosyć dużym nakładzie. W posłowiu do pierwszej powieści czytamy, iż w wielkiej i obojętnej Ameryce bohater „przeżył

illumination. Okazał się godnym największego zaszczytu – zobaczyć życie nagie, bezmyślne i okrutne – prawdziwe oblicze życia, bez iluzji. Na szczęście nie było obok Ediczki bliskich ludzi, nikt nie mógł powstrzymać go od zachwytu grozą. Zakochał się w przepięknym i strasznym obliczu Meduzy”.

Jeśli ktoś zna choć nieco twórczość Limonowa (czytelnikowi polskiemu można polecić jedynie fragment jednego z ostatnich dzieł pt. “Zawód: sadysta”, drukowany w “Literaturze na świecie”), to nie opuszcza go chyba wrażenie, że pisarz musi być człowiekiem przedziwnym – i to zarówno przedziwnym fizycznie, jak i psychicznie. Patrząc na trupiobladą twarz, pomyślałem, że

podobnie jak literackie alter ego prawdziwy Limonow ma oblicze “kamiennego stwora”, świadectwo niebezpiecznej zażyłości z nowojorską – czy tylko z nowojorską? – Meduzą. Kamienny stwór nie może bowiem uwolnić się od szpetnego grymasu, który ściął mu twarz w Nowym Jorku, mieście, którego śmiertelnie nienawidzi, choć czasami przyznaje, że usłyszał w nim najpiękniejsze nuty wielkiej, fascynującej symfonii. W wypowiedzi dla pewnego francuskiego pisma literackiego wyznał kiedyś, że nienawidzi świata, głównie zaś dzisiejszej cywilizacji Zachodu, albowiem “pulchniutkie życie”, którym bałamuci nas kultura rodząca się na gruzach chrześcijaństwa, te urlopy na słonecznych plażach, komputery, video-clipy itd. – są stokroć potworniejsze i zabójcze od starego i poczciwego totalitarnego zła a la Orwell. Są drutami nowego Gułagu!

Po osiemnastu latach wygnania, które zaowocowały dziewięcioma powieściami, kamienny stwór powrócił do Rosji i odtąd niezmiennie skierowane są na niego wszystkie aparaty fotograficzne i kamery telewizyjne. Nie będziemy więcej pisać o sztuce, starej sztuce, kojarzącej się z zacnymi pisarzami czule i troskliwie pochylającymi się nad kruchym tworzywem, będziemy zaś pisać o karabinach, marszach, głośno skandowanych hasłach politycznych. Bo kiedy w 1992 Limonow zmienił paryski adres na moskiewski, nie chciał więcej paradować w śmiesznym i sztywnym gorsecie pisarza. Zaczęła się epoka żołnierskich płaszczy i czarnych skór, które tak dobrze harmonizują z jego kamienną twarzą oraz “spojrzeniem bezosobowym i oderwanym”.

Limonow wrócił do ojczyzny w chwili niezwykłej: przestał istnieć Związek Radziecki – o którym z największym sentymentem powiada, że to szczęśliwy kraj jego dzieciństwa, kraj, za którym tęskni jak za cieplarnią. Limonow nie był wprawdzie nigdy komunistą, ale nie mógł się pogodzić z tym, że Gorbaczow dorżnął zdradziecko Związek Radziecki. “Rosyjska polityka – powiada w pamflecie “Limonow kontra Żyrynowski” – jest liryczna, czuła i heroiczna jak rosyjska poezja”. Nic przeto dziwnego, że pisarz nie chciał być nadal pisarzem, ale zapragnął uczestniczyć w Historii, która w byłym Związku Radzieckim tragicznie ruszyła z kopyta, czemu towarzyszył liryczny i heroiczny szczęk oręża. I to nie tylko pod Białym Domem, ale i w Republice Naddniestrzańskiej, w Abchazji – Limonow jako korespondent wojenny, piszący do “Sowietskoj Rossiji” czy dla osławionego reakcyjnego “Dnia”, widział to własnymi oczyma, dotarł osobiście do kilku najgorętszych miejsc świata. Był na Twerskiej, kiedy obrońcy ZSRR w krwawej walce ścierali się z OMONem, broniącym “reżimu Jelcyna”, był też pod Sarajewem, gdzie ujrzał górę zmasakrowanego ludzkiego mięsa, był tam w towarzystwie Radovana Karadżicia, który również porzucił poezję dla rozprawienia się z wrogami, jedynej sprawy -zdaniem Limonowa – wartej żyda i śmierci. Ale to było trochę później, bo najpierw musiał załatwić pewne niecierpiące zwłoki spotkanie. Niemal prosto z lotniska, po dwudziestu latach wygnania, skierował się do Rybnikowskiego Pierieułka, gdzie urzędował Władimir Żyrynowski, “najnowocześniejszy lider opozycji”. Nie lubili się z wzajemnością od pierwszego wejrzenia, niemniej jednak przez osiem miesięcy trzymali się siebie kurczowo.

Trudno zajrzeć w duszę Limonowa – nawet jeśliby się to udało, to zapewne panują w niej mroki rosyjskiej duszy, nieprzenikniony, pierwotny chaos i ciemności – trudno pojąć wszystkie motywy, które przyczyniły się do tego, że zaprzedał swój talent człowiekowi, którym podobno zawsze gardził – nie tylko ze względu na tępotę wodza, ale i jego tchórzliwy charakter, ohydną naturę sowieckiego karierowicza, “mieszczucha”, który ma nawyki krzykliwego i natrętnego komiwojażera czy wschodniego kupca – tyle, że Żyrynowski nie sprzedawał rachatłukum, ale idee nacjonalistyczne, które miały zapewnić mu prezydenturę lub co najmniej mandat deputowanego.

W swym świetnym pamflecie, pełnym wigoru, ciekawych spostrzerzeń i celnych kopniaków wymierzonych w “brzuch, w mordę i ślepia” Władimira Wolfowicza – Limonow daje jedno z ciekawszych wyjaśnień tzw. fenomenu Żyrynowskiego, zarazem -podobnie jak we wcześniejszych utworach stricte literackich – prawdziwym bohaterem okazuje się sam autor, to następna powieść autobiograficzna, kolejna wariaqa na temat starcia “ja” z “my”. Pamflet ów możemy również uznać, na przykład, za rozwinięcie starej rosyjskiej opowieści o dwojniku, czyli sobowtórze: demoniczną i ciemną rolę spełnia w tej opowieści Żyrynowski, cyniczny hochsztapler, który opętał naród, zaś drobny, lecz nieustraszony rycerz, gotowy poświęcić dla zbawienia ojczyzny nawet własne życie to oczywiście Ediczka Limonow, który gryzie się dziś tym, że nie ma “krwawego miecza”, którym mógłby ukarać zdrajcę i oszusta.

Yukio Mishima, japoński pisarz, o którym Limonow wypowiada się z największym nabożeństwem, na długo przed samobójczą śmiercią powtarzał za samurajami: “Drogą samuraja jest śmierć”. Limonow zapewne od dawna przygotowany jest, by – jeśli zajdzie potrzeba – pójść śmiało i bez trwogi tą drogą. Nim doszło do konfliktu między Żyrynowskim i Limonowem, ten ostatni, w gabinecie cieni Władimira Wolfowicza, sprawował funkcję ministra. Najpierw zaproponowano Limonowowi stosowną dla wielkiego pisarza godność ministra kultury, ale Ediczka wywalczył sobie stanowisko mniej lukratywne, za to bardziej romantyczne i heroiczne… urząd ministra spraw wewnętrznych, albowiem od dawna marzył, by jak Dżyngis-chan lub Feliks Dzierżyński “gnać przed sobą swych wrogów” i potrząsać “krwawym mieczem” rewoluqi. Wrogami Limonowowa są dziś wszyscy, którzy doprowadzili Rosję do śmiertelnej agonii: obrzydliwi demokraci, wyrachowani intelektualiści, Gorbaczow, Jelcyn, i od niedawna Żyrynowski. Bo Limonow szybko odkrył, że Władimir Wolfowicz nie jest prawdziwym patriotą, ale “śmiertelnym wrogiem Rosji”, nowym Łżedymitrem i Chlestakowem w jednej osobie.

Pamflet „Limonow kontra Żyrynowski” liczy blisko dwieście stron, nie sposób przeto wyłożyć wszystkich zarzutów Ediczki oraz “kopniaków w brzuch, w mordę, w ślepia” Władimira Wolfowicza, ale warto wspomnieć choćby to, że oskarżając byłego idola o kłamstwa, czcze obietnice imperialne i gospodarcze, których Liberalno- Demokratyczna Partia Rosji nie zamierzała nigdy spełnić, Limonow twierdzi, że Żyrynowski jest kryptodemokratą, nieskorym do poważnego traktowania idei nacjonalistycznych. I że nie jest fenomenem, lecz ordynarnym złodziejem -kradnącym polityczne hasła na lewo i prawo: od Gorbaczowa, przez Jelcyna, aż po skrajną prawicę; dlatego też Limonow w którymś momencie trzasnął z obrzydzeniem drzwiami lokalu w Rybnikowym Pieriełku i pobiegł do prawdziwych nacjonalistów: do Barkaszowa, Makaszowa, kagiebisty Stierligowa, a biegnąc zdążył jeszcze zdeptać znienawidzonego wroga, ujawniając światu, że buńczuczny wódz pod marynarką zawsze nosi kuloodporną kamizelkę!!!

I pomyśleć, że w Moskwie zagadkowe tolerowanie Limonowa przez wodza LDPR tłumaczy się tym, że Władimir Wolfowicz, choć sam książek żadnych nie czyta, hołubił Ediczkę, po cichu marząc, iż zdolny literat zapewni mu swym piórem nieśmiertelność! Żyrynowski zawiódł się srodze, portret, który namalował mu Limonow, wprowadził go zapewne do wieczności, ale czy o takim wizerunku marzył Władimir Wolfowicz? A czego oczekiwał od wodza Limonow? Ediczka, który jawnie i z dumą głosi

idee nacjonalistyczne, dzieląc świat na Rosję i jej wrogów, widział w Żyrynowskim nowoczesnego nacjonalistę i rozczarował się niezmiernie, kiedy przekonał się, że wódz broni interesów kapitalistycznych rekinów oraz żydowskich syjonistów, albowiem wódz oszukiwał Rosję udając, że poważnie traktuje nacjonalistyczne idee rosyjskiego narodu wybranego. To jedna przyczyna śmiertelnej dziś nienawiści wobec Zyrynowskiego, druga zaś wynika z tego, że Limonow nie skrywa zachwytu autorytarnymi metodami, nienawidząc dialogu z reżimem Jelcyna. Dowodem na to jest kolaboracja “liberałów” w Dumie ze wszystkimi, którzy doprowadzili Rosję do katastrofy tak wielkiej, jakby runęło na nią w jednej chwili tysiąc meteorytów tunguskich.

Poza tym Ediczka wróciwszy do Moskwy nigdy nie ukrywał, że “szuka bandy”. Pomylił się, LDPR to banda, ponad wszelką wątpliwość, ale nie banda heroicznych i lirycznych rycerzy słowiańskich, tylko banda nomenklatury i biznesmenów. Tak utrzymuje rozczarowany Limonow, choć zawód jego dotyczy jedynie Żyrynowskiego, a nie polityki, którą nadal czci jak “czułą i heroiczną” poezję

rosyjską. Władimir Wolfowicz jest nikim, ohydnym zerem, wykrzykuje Limonow. I udawadnia, że dziennikarze i politycy, którzy okrzyknęli Zyrynowskiego rosyjskim Hitlerem, popełnili wielki błąd nie zauważając mianowicie, iż “Hitler był rewolucjonistą, a Żyrynowski nigdy nim nie był”, albowiem panicznie boi się rewolucji socjalnej i nacjonalistycznej. Limonow jest święcie przekonany, że takowa rewolucja jest już ante portas. W godle Partii Narodowo-Bolszewickiej czarny sierp krzyżuje się z czarnym młotem, co w sposób symboliczny odzwierciedla program partii, która myśl socjalistyczną zaszczepiła na narodowej glebie. Ergo jest to ruch narodowosocjalistyczny, stąd też sierp i młot przypominają hitlerowską swastykę…

Kamienny stwór Limonow jest człowiekiem zbyt skomplikowanym, “politykiem” (cudzysłów wydaje się konieczny) i artystą zbyt namiętnym; trudno mieć pewność, że płomyk rozumu rozświetli zagadkowe mroki jego natury. Niektórzy pewni są, że Limonow robi wszystkich w durnia, że jest specem od autoreklamy, inni zaś nie mają wątpliwości, że Ediczka jest człowiekiem chorym, bo jedynie patologia psychiczna wytłumaczyć może jego polityczne wybory. Tyle, że podobnych wyborów dokonało w tym stuleciu wielu wybitnych artystów: Ezra Pound, Celine, Jünger, Evola i jeszcze cała fura cenionych myślicieli i twórców zauroczonych komunizmem.

Trudno zrozumieć Limonowa, bo wije się jak piskorz i nie wiadomo, czy chce być ofiarą czy katem, czy woła, aby zabijać czy też w przerażeniu krzyczy, że trzeba skończyć z przemocą. Żyrynowski oskarża go, na przykład, że zarówno w powieściach, jak i w reportażach Ediczka poetyzuje wojnę i przelaną krew. To prawda, zdarza się to Limonowowi dosyć często, ale równie często wyznaje, iż przerażony jest okropnościami wojny. Kiedy wrócił z reporterskiej wyprawy do Vukowaru, usłyszał z ust Zyrynowskiego, że rosyjski żołnierz podbije wnet cały świat: ‘Widzę rosyjskich żołnierzy wyruszających na ten ostatni bój”, “A góry trupów nie widzisz?” – krzyczał do Zyrynowskiego przerażony Limonow…

Rozmyślając o nim warto ponownie przypomnieć przenikliwego Churchilla: “Spojrzenie bezosobowe i oderwane, lecz obciążone – czułem – świadomością fatalnego losu. Znałem jego życie, wiedziałem jaki to los”. Na koniec kilka słów o najnowszej książce Limonowa pt. “Śmierć wartownika”, skąd pochodzi ‘Testament Dżyngis-chana”, “Elena i Nicolae” oraz ‘Tragedia głupoty”. Książka ta jest wyborem reportaży, felietonów, manifestów politycznych Ediczki. Pisana jest na gorąco i z namiętnością, stąd też dziwny, nieco urywany, zadyszany, pospieszny i gorączkowy styl owych artykułów.

Tytułowym wartownikiem jest generał Achromiejew, wojskowy doradca Gorbaczowa. Generał popełnił samobójstwo po rozwiązaniu przez Michaiła Siergiejewicza Komunistycznej Parti Związku Radzieckiego. Limonow widzi w Achromiejewowie sowieckiego patriotę i człowieka honoru, jednoznacznie też daje do zrozumienia, że każdy uczciwy Rosjanin w sytuacjach ekstremalnych powinien postąpić jak Achromiejew: zabić wroga, a jeśli jest to niemożliwe, to…

Limonow wielokroć w tych repotażach i manifestach porównuje siebie do samotnego wartownika stojącego na straży zagrożonej ojczyzny, chciałby stać się godnym następcą Achromiejewa. Regulamin służby wartowniczej jasno i precyzyjne określa bowiem obowiązki żołnierza: jeśli wartownik polegnie, niezwłocznie musi zastąpić go inny żołnierz… Regulamin służby jest również estetycznym ideałem Ediczki, słowa są w nim proste i jednoznaczne, wyzbyte ornamentu, piękne, celne i dźwięczne w swej zgrzebności. Wartownik Limonow postanawia więc używać stylu żołnierskiego.

Tekst pochodzi z numeru 2/3 (1994) Frondy.